Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miroslav Radović: W Legii mogłem grać za darmo

Sebastian Staszewski
Miroslaw Radović (przy piłce): Ci, którzy mają mnie za sprzedawczyka, niech pamiętają, że mogłem odejść za 500 tys. euro, ale chciałem, by Legia zarobiła
Miroslaw Radović (przy piłce): Ci, którzy mają mnie za sprzedawczyka, niech pamiętają, że mogłem odejść za 500 tys. euro, ale chciałem, by Legia zarobiła Szymon Starnawski
Gdyby wszystko zależało od prezesa Bogusława Leśnodorskiego, to dawno byłbym ponownie w Legii Warszawa. Są jednak w klubie osoby, które mnie nie chciały - mówi Miroslav Radović.

Czemu nie zagra Pan w Legii?

Dobre pytanie… Negocjacje między mną, a Bogusławem Leśnodorskim, były wzorowe. Gdyby wszystko zależało od prezesa, to dawno byłbym w Warszawie. Są jednak w klubie osoby, które mnie nie chciały.

Chodzi Panu o trenera Stanisława Czerczesowa?

Jesteśmy na tyle dorośli, że nie muszę mówić po nazwiskach. Można się przecież domyślić. Dla mnie sprawa była prosta: albo jestem Legii potrzebny, albo nie. Okazało się, że klub ma inne plany.

Słyszałem, że kwestie finansowe nie były problemem. Poszło o długość kontraktu, tak? Jaką umowę zaproponowała Panu Legia?

Nie chodziło ani o kasę, ani o długość umowy. Wielokrotnie powtarzałem, że sprawy finansowe nie są dla mnie przeszkodą. Przez jakiś czas mogłem grać nawet za darmo. Ofertę kontraktu faktycznie dostałem na pół roku, ale w tej kwestii też byśmy się porozumieli. Zamknijmy jednak ten temat. To, że teraz nie udało się dogadać nie znaczy, że do Legii nie wrócę później.

Wyjeżdżając do Chin deklarował Pan jednak, że wróci Pan zaraz po zakończeniu kontraktu. No i nie wyszło. Ma Pan żal do Leśnodorskiego albo Czerczesowa?

Absolutnie. Dlaczego mam mieć? W życiu co chwila coś się zmienia. To normalne. Nie grałem przez wiele miesięcy - może to był powód, dlaczego mnie nie chciano? Nie ma co dywagować. Teraz mam nowy klub, Olimpię Ljubljana, i nowe cele. Chcę się odbudować i zdobyć mistrzostwo Słowenii.

Widział się Pan w tej Legii? Na środku pomocy mogą grać tam nieźli piłkarze ofensywni: Kasper Hamalainen czy Ondriej Duda i defensywni: Ariel Borysiuk, Tomasz Jodłowiec, Ivica Vrdoljak. A na boisku dwa, może trzy wolne miejsca.

Ile czasu się znamy? Wiesz, że nigdy nie pękałem. Jeśli chodzi o umiejętności piłkarskie to nie mam żadnych wątpliwości. Dałbym radę bez dwóch zdań. Trener mnie jednak nie kojarzył, nie mógł oglądać moich meczów. A ja pasowałbym do tej drużyny: grałem z „Borysem”, Ivicą, „Jodłą”, z Dudą nie raz zamieszaliśmy. Znam tam wszystkich. No, może poza jedną osobą…

Była szansa, aby związał się Pan z innym polskim klubem?

Nawet dwie, bo otrzymałem dwie propozycje.

Z Lecha Poznań też?

Nie raz zapewniałem, że w Lechu nigdy nie zagram. Były dwie oferty [jedna z Cracovii - przyp. red.]. Sprawy finansowe nie były dla mnie pierwszorzędne. Chodziło raczej o to, aby moja rodzina była zadowolona. Aby mieli blisko do domu. I opcja z Ljubljany okazała się optymalna. Autem do Belgradu będę jechał trzy, może cztery godziny.

Nie chciał Pan zostać piłkarskim turystą i kasować setek tysięcy euro?

Mogłem, bo zainteresowane mną były kluby z Grecji i Cypru. Była też oferta z Kazachstanu, ale nawet jej nie rozpatrywałem. Chciałem, żeby moje dzieci wychowywały się w normalnym kraju, w swoim środowisku. „Money, Money” to nie wszystko.

Związek Radovicia i Legii to sprawa definitywnie zakończona?

W tej chwili priorytetem jest dla mnie Olimpia. Jeśli się odbuduję i Legia będzie mną zainteresowana, to możemy porozmawiać. Zadeklarowałem kiedyś, że wrócę do Warszawy i na pewno to zrobię. Niekoniecznie jednak jako piłkarz.

Czemu rozwiązał Pan kontrakt z Hebei China Fortune?

Bo takie jest życie. Przyszedł nowy trener i chciał nowych ludzi. W Habei został tylko jeden obcokrajowiec z którym grałem. Rozstaliśmy się jednak elegancko. Do dziś mam kontrakt z ludźmi z klubu.

Mógł Pan zostać na dłużej?

Gdyby nie ta kontuzja na pewno bym tam grał. Ale rok spędziłem w gabinetach lekarskich, więc nikt moimi usługami nie był już zainteresowany.

Jak ma się Pana zdrowie? Bark już naprawiony?

Jestem całkowicie zdrowy. Miałem zerwane więzadła barku i byłbym w formie już wcześniej, ale chińscy lekarze popełnili błąd i operację trzeba było powtórzyć. Poleciałem do Monachium, drugi zabieg wyszedł idealnie. Za mną już rehabilitacja, która przebiegła bezproblemowo. Teraz czekam aż dołączę do drużyny. Mam jeszcze trochę czasu, bo liga słoweńska rusza dopiero pod koniec lutego.

Gdybyśmy cofnęli czas, jeszcze raz wybrałby Pan chińską propozycję?

Teraz trudno powiedzieć. Nie wiadomo przecież co by było, gdybym był zdrowy. Gdyby Chińczycy znów przyszli, na pewno bym się zastanowił. Odchodziłem w trudnym momencie, działałem pod presją czasu. Dodatkowo nie zagrałem w tym nieszczęsnym meczu z Ajaxem… Czasu jednak nie cofniemy.

W kilku wywiadach powiedział Pan, że wyjechał Pan do Chin nie tylko po kasę. A więc po co?

Po to żeby współpracować z Radomirem Anticiem, trenerem, który prowadził Real Madryt i Barcelonę. Antić był magnesem. Chciał mnie bardzo mocno, dzwonił do mnie z ofertami. To był zaszczyt. Strona finansowa była oczywiście bardzo istotna, ale ci, którzy mają mnie za sprzedawczyka, niech pamiętają o jednym. Przez dwa lata miałem w kontrakcie klauzulę odstępnego - 500 tys. euro. Mało, prawda?

Mało.

I chociaż Turcy bardzo mnie namawiali, abym podpisał z nimi kontrakt, nie odszedłem. Nie chciałem, aby Legia zarobiła na mnie grosze. Wolałem się odwdzięczyć. Czy to nie dowód miłości do klubu? Zamiast pół miliona na konto klubu wypłynęło 2,2 miliona euro.

Pan też nie może narzekać. Do końca życia nie musi Pan nic robić.

Oj nie, na pewno nie. Poza tym piłka to moja pasja, miłość. Lubię grać, lubię ten świat. Jestem zadowolony nie tylko, kiedy mam pieniądze, ale także gdy mieszkam w fajnym mieście, gram w fajnym klubie. Kiedy rodzina jest szczęśliwa. A życie w Chinach nie należy do najprzyjemniejszych.

Zbierał Pan lotnicze mile w programie Miles & More?

No właśnie nie…

Szkoda. Po pobycie w Chinach powinien mieć ich Pan sporo. Podróżowanie tam to pewnie niełatwa sprawa.

Wszędzie lataliśmy samolotami. Klub czarterował je na każdy wyjazd. Najdłuższy lot trwał sześć albo siedem godzin. Nie liczyłem nawet przebytych kilometrów. Wyjazdy były męczące, bo trwały po cztery dni. Lecisz dzień przed, wracasz dzień po. Da się do tego przyzwyczaić, ale dla rodziny to męczarnia.

Zdążył Pan pozwiedzać? Wielki Mur Chiński albo Zakazane Miasto Pan widział?

Pierwsza rzecz jaką zobaczyłem to ten Mur. Miałem szczęście być w Pekinie, a tam w okolicach jest Badaling, gdzie biegnie najlepiej zachowany jego fragment.

Chińczycy to fajni ludzie?

Bardzo sympatyczni, chociaż całkowicie inni niż Serbowie czy Polacy. Kultura? Inny świat, chociaż można przywyknąć. Tak naprawdę nic mnie nie zaszokowało. Miałem tylko problem z jedzeniem, ale i z tym dałem radę.

A tamtejsi kibice?

Bez porównania. Tam panuje całkowicie inny model kibicowania. Na nasze mecze średnio chodziło 13-15 tysięcy, ale z każdą kolejką frekwencja spadała. Średnia wynosiła pewnie z 10 tys. ludzi.

Zimą Chińczycy zwariowali z transferami…

Kiedy szedłem do Chin wszyscy się śmiali. Dziwili się, co robi ten Radović. A teraz widzimy co dzieje się na chińskim rynku. Pół roku po mnie trafili tam Alex Teixeira z Szachtara Donieck, Jackson Martinez z Atlético Madrid czy Ramires z Chelsea Londyn. Mój klub kupił za 18 milionów euro Gervinho. Chiny wybrały wielkie gwiazdy.

Chiński futbol ma potencjał? Bo Arabowie i Amerykanie przekonali się, że milionowe transfery i kontrakty to za mało, aby zbudować silną ligę. Potrzebny jest pomysł. Chińczycy taki mają?

Mają i to nie jeden. Sprawdzają najlepszych trenerów - nie dla wielkich nazwisk, ale dla nauki. To samo z piłkarzami. W następnych latach na pewno nie będą żałować na transfery i kontrakty. Ludzie, którzy wzięli się tam za futbol, mają duże ambicje. Chcą być potęgą i za kilka lat wszyscy możemy się zdziwić. Jeśli Chińczykom nie zabraknie konsekwencji, to ich liga może stać się rynkiem, gdzie będą przyjeżdżać największe gwiazdy futbolu.

To będzie piłkarski Disneyland?

Jeżeli tylko będą chcieli, to mogą zdominować klubowy futbol na lata. Byłem tam krótko, ale nie mam wątpliwości: potencjał jest olbrzymi.

Ile zamierza Pan jeszcze pograć w piłkę?

Jeszcze trzy, cztery lata. Tyle jestem w stanie grać na wysokim poziomie. Nie mam co do tego wątpliwości. A jeżeli poczuję, że nie daję rady, to się wycofam.

I wróci Pan do Warszawy?

A dlaczego nie? Mogę wrócić jako zwykły kibic, mogę jako skaut, mogę też jako trener? Nie powiedziałem też ostatniego słowa jako piłkarz. Mam polskie obywatelstwo, znam język, Polska to mój drugi dom. Mogę więc powiedzieć tylko jedno: do zobaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24