Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na szczęście udało się... przegrać

Cezary Kassak
Na pewno niejeden z kibiców także obserwował dziwne mecze. Prosimy o swoje spostrzeżenia. Najciekawsze wydrukujemy albo zamieścimy na stronie internetowej. Piszcie: sport@gcnowiny.pl
Na pewno niejeden z kibiców także obserwował dziwne mecze. Prosimy o swoje spostrzeżenia. Najciekawsze wydrukujemy albo zamieścimy na stronie internetowej. Piszcie: [email protected] Rys. Tomasz Wilczkiewicz
Gigantyczna afera w polskiej piłce nożnej zatacza coraz szersze kręgi. Praktyki ustawiania meczów nieobce były też klubom z Podkarpacia.

Wiele spotkań sprzed lat do tej pory budzi spore wątpliwości.

Jednym z tych meczów, które do dziś w Rzeszowie owiane są czarną legendą, jest wyjazdowy mecz piłkarzy Resovii z Motorem Lublin w przedostatniej kolejce sezonu 1982/83. Pojedynek miał rozstrzygnąć, która z dwóch wspomnianych drużyn wejdzie do pierwszej ligi. Resoviacy zostali rozgromieni 4-0, a cały sportowy Rzeszów huczał od plotek i domysłów, że pojedynek był ustawiony. Dzięki zastrzykowi gotówki z Lublina Resovia miała uzyskać możliwość przynajmniej częściowego uregulowania swoich pokaźnych wówczas długów.

Wiesław Cisek, były piłkarz Resovii, uczestnik spotkania z Motorem, niechętnie wdaje się dziś w rozważania na ten temat.

- Rozmaite pogłoski i do mnie docierały, ale zakulisową stroną tego meczu nigdy się nie interesowałem. Miałem swoje zadania na boisku i starałem się je zrealizować najlepiej jak potrafiłem. Jest faktem, że bramki, jakie traciliśmy, były dosyć dziwne. Dwie padły po strzałach Cara z ponad 40 metrów. Może niektórych z nas zjadła trema?

Nieodpowiedzialny, bo niewtajemniczony

Jak opowiadają "starzy" działacze, przekupywanie drużyny przeciwnej zawsze wiązało się z pewnym ryzykiem. Istniała obawa, że na murawie może pojawić się ktoś, kto z jakichś powodów nie został wcześniej "odpowiednio" umotywowany, czytaj - opłacony. Taki zawodnik mógł potem zachowywać się "nieodpowiedzialnie".

- Pamiętam spotkanie sprzed kilkunastu lat, przeciwko drużynie ze Skarżyska-Kamiennej - wspomina jeden z działaczy nieistniejącej już sekcji piłkarskiej Zelmeru Rzeszów.

- Występowaliśmy wtedy w III lidze. Dla nas mecz był o nic, rywalom natomiast bardzo zależało na zwycięstwie. Pół godziny przed końcem meczu planowo przegrywaliśmy 0-3. Wtedy trener wpuścił jednego z rezerwowych. Chłopak o niczym nie wiedział i w ciągu dziesięciu minut strzelił dwie bramki. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Na szczęście przegraliśmy 2-3 - opowiada.

Panie sędzio, nie tak nerwowo!

Zamiast kupować mecze od piłkarzy, klubowi bossowie często wybierali "współpracę" z arbitrami. Tego typu praktyki szeroko opisał między innymi Tomasz Jagodziński w swojej głośnej książce "Cwaniaczku, nie podskakuj. Afery i skandale polskiego futbolu".

- W 1995 roku byłem liniowym Edwarda Ostolskiego na meczu II ligi Resovia - Jagiellonia Białystok - wspomina na kartach książki sędzia Janusz Kochanowski z Katowic. - Zostaliśmy przygotowani do "obiektywnego" prowadzenia meczu. Po końcowym gwizdku sędziego pilotujący transakcji ludzie z Rzeszowa mieli pretensje, że zbyt nerwowo podnosiłem chorągiewkę, gdy Resovia atakowała. Ostatecznie gospodarze wygrali 1-0, a Ostolski w szatni liczył pieniądze. Jako boczny dostałem 5 tysięcy złotych. Drugiemu liniowemu zatankowali do pełna "Zastawę".

Kabaret, a nie mecz

Operatywnym podejściem do arbitrów niejednokrotnie wykazywali się działacze rzeszowskiej Stali. Pamiętny okazał się II-ligowy pojedynek w Rzeszowie, w którym Stal podejmowała Borutę Zgierz. W meczu prowadzili goście 1-0.

Ponieważ stalowcy o własnych siłach nie byli w stanie zdobyć wyrównującego gola, sprawę w swoje ręce wziął sędziujący zawody Jan Nowak z Częstochowy. Podyktował dla Stali najbardziej wyimaginowany rzut karny, jaki tylko można sobie wyobrazić. Na "wapno" wskazał po tym, jak dwóch piłkarzy Boruty… zderzyło się ze sobą w polu karnym.

Kibice na trybunach zanosili się od śmiechu. Tradycyjnie nikt nikogo za rękę nie złapał, ale w tym przypadku nie musiał. Widzowie doskonali zdawali sobie sprawę z tego, że uczestniczą nie w widowisku sportowym, tylko w kabarecie.

Żużlowa niedziela cudów

Środowisko piłkarskie nie miało oczywiście monopolu na łamanie reguł fair-play. Szerokim echem odbił się pojedynek żużlowy z 1984 roku pomiędzy Stalą Rzeszów a Unią Leszno. Zwycięstwo dawało gościom mistrzostwo Polski. Rzeszowianie z kolei musieli wygrać po to, by uniknąć barażu o pozostanie w I lidze.

Warunki na torze od początku dyktowali lesznianie. Po 11 wyścigach prowadzili 41:25. Co bardziej zniecierpliwieni kibice zaczęli już nawet opuszczać stadion. Zwłaszcza, że w zawodach nastąpiła dłuższa przerwa. Po niej na torze zaczęły dziać się cuda. Cztery ostatnie wyścigi rzeszowianie wygrali nagle 5:1 i cały pojedynek zakończył się remisem 45:45. Taki rezultat był korzystny dla obu drużyn: Unii zapewniał mistrzostwo, Stali - spokojne utrzymanie w lidze.

Wtedy jeszcze nie prokuratura czy policja, a jedynie szefowie polskiego żużla postanowili bliżej przyjrzeć się niezwykłej metamorfozie Stalowców. Posypały się kary. Unii odebrano tytuł mistrzowski, a rzeszowianie musieli przystąpić do barażu o utrzymanie.

- Wszystko to było fatalnie przeprowadzone - przyznał po latach w jednym z wywiadów Józef Rzepka, ówczesny kierownik drużyny rzeszowskiej. - Kiedy Krzywonosowi zdefektował motocykl, lesznianie musieli hamować nogami, byle tylko go nie wyprzedzić.

Spotkań mających swoje drugie dno było tak wiele, że pewnie nawet najlepszy matematyk nie potrafiłby ich wszystkich zliczyć... W następnym tygodniu kolejne wspomnienia o dziwnych meczach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24