Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza gehenna na Syberii

Marek Pękala
Od lewej: Zofia Zięba (z domu Kocur), Maria Bednarz (z domu Kiszka), Janina Adamkiewicz (z domu Kocur), Kazimiera Solarewicz (z domu Sarna),  Zofia Ordon (z domu Piekarz). Stoją pod tablicą "Golgota Wschodu” wmurowaną w ścianę Szkoły Podstawowej w Wietlinie. Tablica z nazwiskami Sybiraków została odsłonięta w 2007 r., w 67. rocznicę wywózki mieszkańców przysiółka Dresina na Sybir. Maria Kocurowa, umierając, prosiła, aby w każdą rocznicę zsyłki Sybiracy zamawiali mszę św. Tak będzie i w tym roku - w najbliższą niedzielę, 8 lutego.
Od lewej: Zofia Zięba (z domu Kocur), Maria Bednarz (z domu Kiszka), Janina Adamkiewicz (z domu Kocur), Kazimiera Solarewicz (z domu Sarna), Zofia Ordon (z domu Piekarz). Stoją pod tablicą "Golgota Wschodu” wmurowaną w ścianę Szkoły Podstawowej w Wietlinie. Tablica z nazwiskami Sybiraków została odsłonięta w 2007 r., w 67. rocznicę wywózki mieszkańców przysiółka Dresina na Sybir. Maria Kocurowa, umierając, prosiła, aby w każdą rocznicę zsyłki Sybiracy zamawiali mszę św. Tak będzie i w tym roku - w najbliższą niedzielę, 8 lutego. FOT. KRYSTYNA BARANOWSKA
68 lat temu z niewielkiego przysiółka Dresina wygnano na sowiecki wschód 12 polskich rodzin. - Mieliśmy wiarę w sercu i to nas uratowało - mówią Sybiraczki.

Te 6 lat zsyłki to był taki straszny czas, że jeszcze dziś, po prawie 70 latach, ciężko mi o tym opowiadać - mówi Maria Bednarz.

Dlatego woli przeczytać wspomnienia, które spisała. Czyta ze łzami w oczach, drżącym, łamiącym się głosem. Brzmi to jak cicha, bolesna skarga.

W poszarpanych opowieściach innych Sybiraczek też co chwilę pojawia się łza. I ani śladu w nich pretensji czy nienawiści. Wtedy były dziećmi, pozbawionymi dzieciństwa. Słuchaczowi udziela się wzruszenie pomieszane ze zdumieniem - to chyba ponad ludzkie siły, żeby tyle przeżyć. I przeżyć.

10 lutego 1940 roku

Wietlin, przysiółek Dresina, nieopodal Jarosławia. Mroźna noc, minus 20 st. C. Łomot do drzwi, walenie w okno.

- Zbieratsa! Wsie! Pakowatsa! W poł czasa! - rozkazuje sołdat z karabinem i czerwoną gwiazdą na czubatej czapce. Płacz budzonych dzieci. - Dlaczego?! Dokąd?! - pytają gospodarze. - Zabrać jedzenia na trzy dni - tylko tyle słyszą. Z szybko zapakowanym w koce i prześcieradła dobytkiem kobiety i dzieci wsiadają do sań. A z przodu idą mężczyźni - pod eskortą NKWD. Wszyscy przerażeni.

Docierają do stacji kolejowej w Bobrówce. Stoi pociąg towarowy. Każą wsiadać. W każdym wagonie - dwupiętrowe prycze, okno zabite deskami, piecyk, drewno, dziura w podłodze, czyli... ubikacja. Krzyki, płacz...

Janina Adamkiewicz, z domu Kocur, ma 5 lat, najstarszy brat Staszek - 10, a najmłodsza siostrzyczka Kasia - trzy miesiące. W sumie: pięcioro dzieci i rodzice. 14-letnia Maria Bednarz, z domu Kiszka, jej trzy siostry i rodzice... Sarnowie z ośmiorgiem dzieci, Piekarzowie z czwórką dzieci i rocznym wnuczkiem, synkiem córki Heleny. Do wagonów upchnięto 12 rodzin z Dresiny, prawie 70 osób.
Pociąg rusza dopiero następnego dnia.

Cztery tygodnie jak bydło

Opał kończy się po paru dniach. Ściany wagonów od wewnątrz pokryte szronem. Miarowy stukot kół i zdrowaśka za zdrowaśką. Jedzenia zostało niewiele, a oni jadą i jadą... Nie wiedzą, dokąd. Drzwi - otwierane tylko od zewnątrz. Kto nie wytrzymuje zimna i głodu, umiera. Podczas postoju sołdaci z NKWD wyrzucają ciała w zaspę przy torach.

- Wieczne odpoczywanie... - krótka modlitwa musiała wystarczyć za pogrzeb.
W wagonie Piekarzów gnieżdżą się jeszcze dwie rodziny, w tym Czesnakowie z czwórką dzieci i szwagrem. Michał Czesnak - Rosjanin ożeniony z Polką Kazimierą Płonką, przez dziurkę wydłubaną kozikiem patrzy na zimowy krajobraz. - Już my hen w Rosji, ale jeszcze nie wiem, kuda jedziem. Jeszcze nie wiem - powtarza tak dzień po dniu. Modlili się, coraz dłużej. Aż po trzecim tygodniu męczarni Michał woła: - Zaraz będziem w Charkowie, to znak, że nas wiozą na Sybir!

Szloch, krzyki i zrozpaczony śpiew:

Serdeczna Matko, opiekunko ludzi,
Niech Cię płacz sierot do litości wzbudzi.
Wygnańcy Ewy, do Ciebie wołamy,
Zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy...

Dopiero w Charkowie dostają po kawałku chleba, po wiadrze bryi na wagon, przypominającej zupę, i po wiadrze "czaju", czyli kipiatoku, czyli gorącej wody.

Po 24 dniach i nocach koszmaru docierają do Omska. Brudnych, cuchnących, przemarzniętych sołdaci upychają po koszarach. Rano ładują na ciężarówki. Po trzech dniach docierają do Tary.

Dwa tygodnie przez tajgę

Stąd sanami wiozą ich przez tajgę. Konwój porusza się tylko nocami.

- Chodziło o to, żeby nas miejscowi nie widzieli. Przypadkowo napotkane Ruski litowali się nad nami i chociaż sami byli biedni, dawali nam po garści ziemniaków, trochę słoniny - opowiada Zofia Ordon z Piekarzów.

Za dnia śpią po szkołach i innych budynkach.

- Od miejscowych słyszeliśmy, że my są "polskie kułaki", "polskie pany" - wspomina Kazimiera Solarewicz z Sarnów.

Po dwóch tygodniach docierają do Tewrizu w obwodzie Omsk. Wreszcie - do Białego Jaru. Ta syberyjska wieś to siedziba powiatu nad wielką rzeką Irtysz.
Są skonani, opuchnięci z głodu, z odmrożonymi twarzami. Minus 40 st. to tam normalka.

- Nasza malutka siostrzyczka, Kasia, nie wytrzymała tego mrozu, umarła - opowiada Janina Adamkiewicz i ociera łzę. - Sołdaci chcieli ją wyrzucić w śnieg, ale tata nie dał. Sam ją pochował, w rowie przy drodze, zostawiając na pastwę wilków.

- Wieczne odpoczywanie...

Półtora roku katorgi

Z Białego Jaru zostają rozrzuceni po osadach. Kilka rodzin - Piekarzowie, Kiszkowie, Sarnowie, Wachowie…- wyjeżdża do kołchozu "1-go Maja" w Czukrejówce. Śpią tam przez tydzień w stodole. Później Piekarzowie i Kiszkowie trafiają do Banikowej w tajdze, mieszkają w barakach, a Sarnowie - w ziemiance. Kocurowie trafiają do Kuźniecowej, a po jakimś czasie - do Banikowej.

Tak Polacy znaleźli się wśród Rosjan, Niemców i Żydów, czyli takich samych jak oni "wrogów ludu".

- Nasz tata, Franciszek, to był legionista, postrzelony podczas pierwszej wojny - wspomina Zofia Ordon z Piekarzów. - Z zimna rany mu się rozerwały, ropiały, a tam ani lekarza, ani lekarstw. My, cali w strupach, opuchnięci... Siostrzeńcowi, rocznemu dzieciątku, ropa waliła uszami...

Mieszkają w barakach z piętrowymi pryczami. A w nich pluskwy, wszy... Na robactwo nie ma sposobu, świerzb, wszawica - niemal u każdego.

- Ty, ty, toże ty... - ten, kogo enkawudzista wskaże, idzie w tajgę, na wyrąb olbrzymich drzew. Ale najpierw trzeba się przekopać przez półtorametrowy śnieg. Pnie dowozi się potem do Białego Jaru, by spławiać Irtyszem. Na wyrąb idą i mężczyźni, i kobiety.

- Jezus Maria! Stefcia! Uciekaj! - kobieta ucieka, ale jest za późno. Zwala się na nią olbrzymia gałąź spadającego potężnego buka. Nieprzytomną zawożą do szpitala w Tewrizie. Uszkodzony kręgosłup, połamane żebra, częściowo sparaliżowana. - Po miesiącu odesłali nam Stefcię jako kalekę - wspomina jej siostra Zofia Ordon.

Wietlin, wioska w gminie Laszki na wschód od Jarosławia. Przed II wojną światową najwięcej mieszkało tu Ukraińców. Wśród nich tylko kilkanaście polskich i żydowskich rodzin. A 2 km za Wietlinem - przysiółek, kolonia Dresina. Od lat 30. XX wieku gospodarzyły tu 24 polskie rodziny. Łączyło je to, że pochodziły z okolic Rzeszowa (Drabinianka, Racławówka, Matysówka, Nosówka, Harta...). Przeniosły się, bo wokół Rzeszowa było przeludnienie. Rolnicy mieli za mało ziemi, żeby wyżywić swoje wielodzietne rodziny. Z 24 rodzin z Dresiny 12 znalazło się na Syberii.

Buty z lodu

Sołdat oznacza siekierą dwa niezbyt odległe od siebie drzewa.

- Stąd dotąd wolno się wam poruszać i tu rąbać, a kto pójdzie dalej, bez żadnego ostrzeżenia - kula w łeb!

- 6 rubli i 15 kopiejek to dzienna zapłata przy wyrębie, jeśli brygada wyrobiła normę, a pracować trzeba było od świtu do nocy. To wystarczało na talerz lury, którą nazywano zupą i 80 deko chleba - wspomina Janina Adamkiewicz. - Jak cała rodzina mogła się tym najeść?

Za zarobione w mordędze ruble można kupić kufajkę i walonki. - Mam mieć ciepło czy dzieci mają pomrzeć z głodu? - kołata się w głowie niejednego ojca.

- Za spódnicę robił rozerwany parciany worek, przewiązany sznurem - opowiada Kazimiera Solarewicz z Sarnów. - A jak kogoś nie było stać na walonki, to obwiązywał stopę korą brzozową, owijał szmatami i... polewał te szmaty wodą. Ona szybko zamarzała. I to były takie buty z lodu.

Zwierzęta i wiara

- Jedynym naszym oparciem była wiara - wtrąca Kazimiera Solarewicz. - Ktoś miał różaniec, książeczkę do nabożeństwa, i dużo się modliliśmy. Zwłaszcza wieczorami długo razem mówiliśmy pacierz.

Janina Adamkiewicz opowiada o śnie swojej mamy Marii z samego początku syberyjskiej gehenny:

- Nie płacz, córko, za 6 i pół roku wrócicie do Polski - tak mówiła do mamy Piękna Pani.

Czyli kto? Sybiraczki są przekonane, że to była Matka Boża.

- Boga nie ma! - kpią z rozmodlonych Polaków niektórzy sołdaci.
- Ale ruscy zesłańcy lubili nas za to, że się modliliśmy - dodaje pani Janina. - Mieliśmy wiarę w sercu i to nas razem trzymało, to nas ratowało.

Nie tylko przed zwierzętami w sowieckich mundurach.

Niedźwiedź! Już po nas…

- Tata poszedł do wyrębu, a nam, córkom, kazał nazbierać jagód - opowiada pani Kazimiera. - Zbieramy, w pewnej chwili patrzymy... niedźwiedź! Stoi jakieś 50 metrów przed nami. Zamarłyśmy ze strachu. Pomyślałam, że już po nas, chciałam się przeżegnać, odrętwiała, nie mogłam...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24