Nauczyciele nie zgadzają się na odebranie przywilejów

- Edukacja to nie kłopotliwy wydatek z budżetu państwa, ale inwestycja w przyszłość społeczeństwa. Po reformie proponowanej przez rząd nauczyciele muszą się liczyć z utratą lub ze znacznym pogorszeniem warunków pracy - uważają w oświatowej "Solidarności".

- Najbardziej niepokoi nas likwidacja szkół pod pozorem chwilowych zmian demograficznych. W całym kraju dotyczy to ok. 500 szkół, na Podkarpaciu aż 40 - wyliczają Alfred Kopeć i Jan Bałuka z NSZZ "Solidarność.

Związkowcy ostrzegają, że grozi to przeładowaniem klas, powstawaniem szkół "molochów", powrotem do nauki na dwie zmiany. Dzieci będą dowożone.

"S" sprzeciwia się wyłączeniu poza Kartę Nauczyciela tzw. nauczycieli "nietablicowych", czyli np. bibliotekarzy, psychologów szkolnych, logopedów, nauczycieli świetlic, pedagogów.

- Nie godzimy się na zmianę zasad awansu zawodowego, który miałaby być uzależniony od opinii rodziców i uczniów - mówi Kopeć. - Awans ma być wydłużony aż do 20 lat i ograniczony do 30 proc. nauczycieli.

Nauczyciele ostro krytykują wydłużenie ich tygodniowego czasu pracy z 18 do 20 - 22 godz., bez zwiększania wynagrodzenia. Nie zgadzają się na skrócenie o miesiąc urlopów wypoczynkowych w czasie wakacji.

Związkowcy za niebezpieczne uznają cięcia godzin lekcyjnych. Wyliczyli, że teraz licealista przez 3 lata ma 510 godzin polskiego (w klasach niehumanistycznych). Ta liczba ma zmaleć do 360.

- Czy kogoś w rządzie obchodzi matura? Niech się uczniowie na korepetycjach uczą. To chyba chce osiągnąć państwo - irytują się przedstawiciele nauczycieli.

- Mniej godzin w szkołach to kolejne cięcia etatów. Sprzeciwiamy się także wrogiemu nastawianiu społeczeństwa do nauczycieli.

Zbieranie podpisów potrwa do 25 marca. Potem petycja o odwołanie minister Katarzyny Hall trafi do Sejmu.