Nie możemy dojechać ani do lotniska, ani do pracy

- Piszemy, gdzie tylko możemy od chyba dwóch lat: do ZTM-u, prezydenta Ferenca, marszałka, dyrektora PKS-u i nic - mówi Patryk z Rzeszowa, jeden z pracowników mającej swoją siedzibę w Tajęcinie firmy MTU. - Ostatnie pisma wysłaliśmy w lipcu. To jest kpina, żeby tak traktować ludzi - denerwuje się rzeszowianin.

Chodzi o połączenia autobusowe z lotniskiem, a konkretnie z przystankiem w Tajęcinie. Pracownicy twierdzą, że jest ich raptem kilka w ciągu dnia, w dodatku o godzinach, które nie przystają do harmonogramu pracy załogi. Jak na złość, część kursów pokrywa się godzinowo z połączeniami MKS-u, który wysyła tam linie 224 i 225. Miejskie linie to autobusy nr 51 i 53. Ale ten ostatni dojeżdża tylko do lotniska i pracownicy zmuszeni są do ponadkilometrowego spaceru.

- Jeździmy do pracy na rowerach nawet w zimie, a jeśli nawet korzystamy z MPK, to żeby dostać się z powrotem do miasta, musimy podejść dwa kilometry na przystanek do ul. Lubelskiej - mówi Patryk.

Szefowa Zarządu Transportu Miejskiego jest zdziwiona skargą, bo jak mówi, rozkłady jazdy były konsultowane z kierownictwem największych zakładów pracy w strefie w Rogoźnicy.

- Jest tam 14 par kursów, więc problemu nie powinno być, ale jeśli jest inaczej, niech pracownicy wskażą konkretne godziny odjazdów i przyjazdów- mówi Anna Kowalska, dyrektor ZTM.

Pytana o pasażerów lotniska skarżących się na zbyt małą liczbę połączeń odpowiada, że autobusy jeżdżą puste, bo większość odlatujących z Jasionki korzysta z podwózki rodziny lub zostawia auto na lotnisku. Z kolei urząd marszałkowski powstanie pięciokilometrowej, zelektryfikowanej i jednotorowej linii szynobusu, dojeżdżającego na lotnisko i finansowanego z unijnych pieniędzy, zapowiada nie wcześniej niż na 2020 rok.