Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykłe okoliczności wybuchu w Baryczce. Kilka cudów na pogorzelisku

Andrzej Plęs, Wojciech Tatara
Wybuch był tak potężny – mówią świadkowie - że dom Bronisława uniósł się lekko w powietrze, a potem opadł.
Wybuch był tak potężny – mówią świadkowie - że dom Bronisława uniósł się lekko w powietrze, a potem opadł. Krzysztof Kapica
Bronisław tak długo i tak często zapowiadał, że wysadzi swoją chałupę w powietrze, że już nikt w Baryczce nie traktował tego poważnie. Dopóki nie wysadził.

Huk był taki, że Władek słyszał go 12 kilometrów od Baryczki, a jego kobieta przysięga, że ziemniaki jej zatańczyły na piwnicznej podłodze. Świadkowie mówią, że dom Bronisława nagle uniósł się lekko w powietrze, a potem opadł. Z Bronisławem w środku.

Z okien dwóch pobliskich domów posypały się szyby, ściany lekko popękały, zaparkowany pod jednym z nich samochód sąsiada wypada zezłomować.

- Wszystkie donice z kwiatami pospadały z mojej werandy, mnie podmuch zwalił z nóg, chociaż byłam wewnątrz domu - opowiada pani Maria, sąsiadka.

Ostatnia miejscowa anegdota mówi, że pani za kierownicą przejeżdżającego pobliską, ruchliwą drogą samochodu tak zapatrzyła się na eksplozję, że wyrżnęła maską w tył poprzedzającego ją pojazdu. Kolizja ściągnęła policję, policja kazała panu zza kierownicy tego pojazdu dmuchać w alkomat. I pan stracił prawo jazdy.

- Jakby nie Bronek, to by gościu spokojnie dojechał do domu - Stach pod sklepem w Baryczce krzywi się w łobuzerskim uśmiechu. - Wszyscy się tu dziwią, że Bronek wyszedł z tego z życiem, ale on jak kot - dziewięć żyć ma.

I mówią, że wysadził swoją - nie swoją chałupę murowaną, przez siebie budowaną za komuny. Wysadził, bo komornik wystawił ją na licytację.

I w dodatku nie za jego, a za jego syna długi, bo on dawno temu przepisał ten dom i działkę na syna. I teraz ta chałupa piętrowa, murowana już nie jego jest i nie syna, bo komornik łapę na niej trzyma.

Licytacja miała być, ludzie mieli przychodzić oglądać, Bronisław nie mógł się z tym pogodzić, że dzieło jego rąk w obce ręce pójdzie, wziął dwie - trzy butle z gazem, którymi na co dzień handlował, i zrobił gruzowisko z przedmiotu licytacji.

Niczym Wołodyjowski z twierdzy w Kamieńcu Podolskim. Choć inni w Baryczce mówią, że aż tak szlachetny i nieskazitelny, jak Mały Rycerz, to Bronisław z pewnością nie był.

Dlaczego Bronisław eksplodował

- Nieszczęście spotkało Bronka - zapewnia Stach. - Jaki był, to był, ale sobie na to nie zasłużył, to wszystko przez tego jego syna.

Stach pracował w firmie syna Bronka, okna montował, tamten mu nie zapłacił, to Stach odszedł z firmy z paroma innymi. Do dziś tej zaległej kasy nie dostali. ZUS-owi też nie płacił za pracowników, zresztą lista dłużników bronkowego syna jest długa.

Pan Bogdan nie zaprzecza, że wpadł w spiralę długów.

- Dopóki pracowałem "dla siebie", firma nie miała kłopotów, kiedy zostałem podwykonawcą innych przedsiębiorstw, zaczęły się kłopoty, nie otrzymywałem należności na czas, więc i ja zwlekałem z płatnościami wobec ZUS-u i kontrahentów. - opisuje początek problemów. - Z ZUS-em nie sposób było się porozumieć, od długu rosły odsetki, od odsetek kolejne odsetki, wyjechałem z kraju, żeby zarobić i powoli spłacać. Zacząłem, ale nie zdążyłem. Ten system i ten kraj mnie wykończyły. Wróciłem z Niemiec, żeby założyć w Polsce firmę, Polska mi firmę wykończyła, poprzysięgłem sobie, że nigdy więcej nie zapłacę ZUS-owi. Niech robią ze mną, co chcą.

I zrobili: wszedł komornik, wycenił dom na 50 tysięcy, wystawił na licytację. Panem Bogdanem zatrzęsło, kiedy dowiedział się, że komornik za cały dom zażyczył sobie 50 tysięcy ceny wywoławczej.

- Może tatę to zmotywowało... - próbuje Bogdan tłumaczyć ojca. I dodaje, że miał stos papierów na to, że szereg firm i osób i jemu winnych jest sporo pieniędzy.

- Wszystko poszło z dymem - mówi bezradnie. - Mogę do nich iść i dać w twarz, nic więcej nie mogę. I w ten sposób z uczciwego człowieka zostałem gnojem, oszustem i złodziejem.

Na początek lipca zapowiedziano licytację. Ludzie mogli wchodzić na jego podwórko, jak na swoje, wchodzić mu do chałupy, jak do swojej, i opukiwać jego ściany, jak swoje.

Z końcem czerwca już mogli zaglądać, czego Bronisław znieść nie mógł i pod wiejskim sklepem zapowiadał, że niech tylko spróbują, to wszystko w cholerę wysadzi.

Pod sklepem go rozumieją, Stach pamięta, jak 73-letni dziś człowiek latami jeździł rowerem, albo pieszo chodził do pobliskiego młyna do pracy, za uciułany grosz ten dom wystawił. Nie dziwili się, że Bronisław raz po raz groził. Tak często, że przestali wierzyć w te jego groźby. A w ogóle grozić lubił.

- Przecież tego dnia wziął emeryturę, jego żona też, zajrzał pod sklep i dalej gadał, że się wysadzi - opowiada kolega Staszka, ale imienia nie poda. Bo co ma o nieszczęściach bliźniego gadać pod nazwiskiem. - I jeszcze nie mógł zdzierżyć tego, że obcy jego dom kupią. Razem z nim i jego żoną. To go chyba najbardziej bolało.

Bo jak Bronisław zapisywał dom synowi, to z zastrzeżeniem, że on i żona do końca życia będą mogli "na dożywociu" mieszkać w tym domu. A teraz ktoś kupi i dom, i jego z żoną, jak bydło. I we własnym domu nic nie będzie miał do powiedzenia.

Więc kiedy całą okolicą zatrzęsło, w pierwszej chwili nikomu do głowy nie przyszło, że Bronisław zrealizował to, co od dawna zapowiadał. Dopiero, jak po okolicy rozlało się, że to bronkowy dom, ludzie od razu skojarzyli.

Cuda na pogorzelisku

Niemal w ułamku sekundy z piętrowego, murowanego domu zrobiła się kupka tlącego się gruzu. A Bronisław przeżył i to był pierwszy cud.

Wokół walały się strzępy porozrywanej rzeczywistości, a Bronisław leżał na parterze domu, przywalony solidną szafą, która - mówią niektórzy - uratowała mu życie. Owszem, z poparzonymi 40 procentami powierzchni ciała trafił do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej, ale przeżył.

Z gruzowiska ojca wyciągnął średni syn i wnuk. W ostatniej chwili, bo ledwie wytargali Bronisława z walącego się budynku, runął strop. Gdyby spadł chwilę wcześniej, pogrzebałby trzy osoby. I to był drugi cud.

Trzeci to ten, że na piętrze budynku powinna być wtedy Anna, która z Marcinem wynajmowała od Bronisława pokój na piętrze.

- Zwykle siedziała w pokoju w poszukiwaniu pracy w Internecie, pisaniu CV, gotowaniu, sprzątaniu, ale tym razem namówiłem ją, żeby pojechała do Rzeszowa rozwieźć CV - opowiada Marcin.

On z lubelskiego, ona ze Zgierza, w Baryczce postanowili zacząć wspólne życie. Omal go nie skończyli. Marcin opowiada, że był wtedy w pracy, kiedy zadzwonił jego telefon i jeden z synów Bronisława powiedział mu o eksplozji. I nic więcej.

On omal nie oszalał ze strachu o Ankę. Bo wiedział, że ma wyjść na przystanek autobusowy, ale przecież mogła czegoś zapomnieć, po coś wrócić do domu. I byłoby po niej.

- Wyszła dziesięć minut przed wybuchem - oblicza Marcin. - Jakbym jej wtedy nie namówił do wyjazdu, zginęłaby w tym domu.
Oboje stracili wszystko. Marcinowi został nadpalony kawałek dowodu osobistego.

Mogła zginąć i pani Bronisława, żona gospodarza, starsza od niego o dwa lata. Niektórzy w Baryczce mówią, że Bronisław chciał wysadzić się z żoną, ale ona uciekła. Inni mówią, że po prostu wyszła, nie mając pojęcia o planach męża. Eksplozja zastała ją u jednej z sąsiadek.

W ogóle w Baryczce wolą mówić o eksplozji niż o tym małżeństwie. Kolega Staszka tylko bąknął, że nie raz Bronisław gonił żonę z siekierą, że straszny był dla niej, więc jak nawet chciał zginąć z żoną, to nie z miłości.

Marcin przyznaje, że Bronisław i Bronisława byli wobec niego i Anki w porządku, ale słyszeli na piętrze odgłosy awantur, jakie toczyły się na parterze.

Tak czy inaczej cud kolejny, że Bronisława przez tę chwilę była poza domem.

Licytacja przełożona

Co tak naprawdę się stało z domem Bronisława, próbuje wyjaśnić prokuratura. Prowadzi postępowanie w sprawie karnej:

"Kto sprowadza zdarzenie, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach"...

Przyczyny eksplozji wyjaśniają biegli. Obecni na miejscu strażacy sugerowali, że skłaniają się raczej ku wersji, że wybuch był skutkiem celowego działania, natomiast pracownicy pogotowia gazowego nie mogli doliczyć się trzech butli z gazem wśród tych, które Bronisław miał do sprzedania.

Zapowiedziana na 1 lipca licytacja zapewne zostanie przełożona, bo przecież przedmiot licytacji wleciał w powietrze. Została działka pod nim, jakieś zabudowania gospodarcze. I gospodarz w szpitalu. Lekarze są bardzo powściągliwi w rokowaniach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24