Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykły rajd wokalisty Pectusa: Rzucali w nas kamieniami, ale było ekstra!

Beata Terczyńska
Tomek przywiózł sobie z Afryki wiele pamiątek, m.in. skorpiona.
Tomek przywiózł sobie z Afryki wiele pamiątek, m.in. skorpiona. Archiwum/Krzysztof Kapica
Tomasz Szczepanik z Pectusa brał udział w RMF Morocco Challenge. Z managerką Moniką Paprocką jechali toyotą land cruiser. Przez tydzień pokonywali piaski pustyni i skaliste wzgórza. - To była przygoda życia - mówi Tomek.

Tomasz Szczepanik także w tym roku bierze udział w akcji Oliviera Janiaka "Kalendarz Dżentelmeni", z której cały dochód zostanie przeznaczony na zakup butów dla dzieci z ubogich rodzin. Jego zdjęcie ozdobi specjalny kalendarz, nagra też utwór "Słowem i sercem". W akcji bierze udział wiele znanych gwiazd. W sylwestra Pectus wystąpi w koncercie TVP nadawanym z Łodzi.

Przed oczami wyrasta nagle 50-metrowa wydma. Nie ma wyjścia, gaz do dechy, ile fabryka dała. Uda się czy nie... Auto przechyla się i sunie ze stromego zbocza. Adrenalina daje siłę - opowiada wokalista Pectusa.

- Choć prawo jazdy mam od 18 roku życia, to miejska jazda nijak się ma do ekstremalnych warunków, jakie panują w Maroku - śmieje się wokalista rzeszowskiego zespołu, który wrócił z offroadowego rajdu.

Była to jego pierwsza tego typu przygoda, pierwszy wyjazd do Afryki. Trasą, która wiodła z północy na południe Maroka, przez tydzień popędziło w aż 60 ekip. Pectus team startował w kategorii amatorskiej. W tej samej, co takie gwiazdy jak Anna Dereszowska, Piotr Grabowski czy Piotr Zelt.

Zanim wyruszyli, mieli dwa szkolenia.

Pojeździli sobie terenówką po dziurach, krzakach, bagniskach poligonu w Żaganiu, by choć trochę poznać samochód. Na drugim szkoleniu uczyli się nawigacji.

- Na początku wzbraniałem się przed nawigacją, dlatego Monika pierwsza przejęła te obowiązki, a ja pewniej czułem się za kierownicą. Potem już zmienialiśmy się.

W pokonywaniu kolejnych etapów pomagało urządzenie pokazujące azymut.

- W warunkach afrykańskich w zasadzie nie ma dróg jako takich. Trzeba jechać na tzw. strzałę - śmieje się. - Czasem jechaliśmy więc przez zaschnięte koryto rzeki, by się przeprawić na drugą stronę.

Każda załoga miała dzienny przydział wody do picia. W drugim dniu rajdu musieli ją przeznaczyć na inny cel.

- Pechowo wysoko w górach pękła chłodnica - opowiada Tomek. - Gdybyśmy pojechali dalej, stracilibyśmy silnik, a to by nas wykluczyło z rajdu. Na szczęście mieliśmy na stanie taki zestaw naprawczy "Mały MacGyver" z mocnym klejem samoschnącym. Zalepiliśmy chłodnicę, do której przelaliśmy cały zapas naszej wody. Dzięki temu dotarliśmy do bazy.

Przyznaje, że był wtedy strach.

- Dzikiej zwierzyny nie było, ale byli tubylcy, którzy wyrastali znikąd, podjeżdżali na małych, śmiesznych motorkach typu "komar". Pewnie z ciekawości, ale nie wiadomo było, czego można się spodziewać.

Uwaga na wojnę i... dzieci

Czy były inne niebezpieczeństwa?

- Ryzyko było, gdy przejeżdżaliśmy tuż przy granicy z Algierią, gdzie panuje wojna domowa. Trzeba było bardzo uważać, aby się nie zgubić i nie przypłacić przygody życia przymusowym więzieniem.

Klopot sprawiały też napotkane dzieci z afrykańskich wiosek. - Obrzucały nas kamieniami, zapewne dla zabawy. W drugim dniu wybiły tylną szybę. Na szczęście nie trafiły nas w głowę. W dalszym etapie straciliśmy też przednią szybę. Próbowaliśmy łagodzić agresję dzieciaków cukierkami, długopisami i zeszytami.

Każdego dnia zmieniał się teren. Mijali pasma skalistych gór, z kamieniami ostrymi jak brzytwa, malownicze wąwozy, skarpy, przełęcze. Musieli mierzyć się z wydmami Największym zaskoczeniem były bagna i grzęzawiska na pustyni, które nocą wyłaniały się w ostatniej chwili. Jeśli ktoś w nich utknął, to bez pomocy innych ekip groziło mu pozostanie w błocie do rana.

- Jednak to nasza pomoc okazała się niezbędna, kiedy samochód Marty Grzywacz i Tadeusz Sołtysa (RMF) zakopał się. Podczas rajdu pomagaliśmy sobie nawzajem. Wyciągaliśmy parę aut, użyczaliśmy oleju.

Hotel z gliny, słomy i śliny wielbłąda

Czasami musieli uprawiać samochodową wspinaczkę wysokogórską.

- Okazało się, że potrafimy jeździć pionową (niemal 85 stopni) ścianą. Monika dzielnie dawała radę. Jestem pod wrażeniem.

Na nocleg zatrzymywali się z reguły w obozowisku namiotowym. Spali też w starym forcie Legii Cudzoziemskiej, gdzie żartowano, że straszy.

- Mieliśmy też nocleg w hotelu marokańskim, który był lepiony trochę z gliny, ze słomy i śliny wielbłąda. Specyficzny zapach - śmieje się. - Chociaż był też basen, z którego wyciągaliśmy żaby przed kąpielą.

Zmagania zakończyła meta w malowniczym kanionie. W ogólnej klasyfikacji Pectus zajął 11. miejsce, z czego Tomek jest zadowolony. I z dumą pokazuje pamiątki.

- Obiecałem sobie, że przywiozę i... jest - demonstruje zasuszonego skorpiona - jego znak zodiaku. Dostał od tubylców. Brr.

Takiej przygody tylko pozazdrościć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24