Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O sposobach wyłudzania pieniędzy na Podkarpaciu i nie tylko

Andrzej Plęs
Policja radzi: reguła ograniczonego zaufania może uratować oszczędności życia. Sprawdzajmy informacje przekazywane telefonicznie od osób, które podają się za wnuczka, bratanka czy dalekiego lub bliskiego krewnego
Policja radzi: reguła ograniczonego zaufania może uratować oszczędności życia. Sprawdzajmy informacje przekazywane telefonicznie od osób, które podają się za wnuczka, bratanka czy dalekiego lub bliskiego krewnego Krzysztof Kapica
„Wnuczek” już się trochę zgrał, „córka” i „siostrzeniec” też coraz słabiej biorą. Zaczynają rządzić „policjant” i „prokurator”, w Krośnie pojawili się „hydraulicy”, a na świecie grasują „prezesi”. Tylko schemat oszustwa wciąż podobny

Adamowi P. i Arkadiuszowi R. ps. „Hoss” warszawska prokuratura przypisuje pomysł oszustwa „na wnuczka”. To było mniej więcej w połowie lat 2000., kiedy obaj polscy Romowie, którzy ukończyli ledwie trzy klasy podstawówki, zaczęli „wypuszczać wnuczka” w Niemczech, Szwajcarii i Luksemburgu. Szacuje się, że w ten sposób wyłudzili miliony euro, a „wnuczek” szybko przyjął się i nad Wisłą.

Nim jednak „wnuczek” się u nas zadomowił, w marcu 2003 roku w Grudnej Górnej nieopodal Dębicy pojawiło się dwóch schludnie ubranych panów. Zapukali do domu 71-letniej kobiety i jej męża, uprzejmie poinformowali, że wkrótce Polska dołączy do Unii, polskie pieniądze stracą ważność. Starsi ludzie uwierzyli nieznajomym, kobieta dała im 700 złotych, w zamian otrzymała 100 koron słowackich, mężowi panowie wymienili 5300 złotych na 20 koron i 1000 forintów.

To było jedno z pierwszych w Polsce oszustw „na Unię”. W kolejnych latach oszuści pobierali pieniądze w zamian za pomoc w uzyskaniu unijnych dotacji albo unijnej pomocy socjalnej. Jak w przypadku pewnej 79-letniej zamościanki, której „urzędnik” tłumaczył, że ma ona zostać objęta unijną pomocą, ale warunkiem jest wniesienie wkładu własnego. Starsza pani wręczyła mu 12 tys. zł, nigdy więcej nie zobaczyła ani jego, ani swoich pieniędzy, ani tym bardziej unijnej pomocy.

Grunt to rodzina

Jednak prawdziwą karierę zrobił „wnuczek”. W 2008 i 2009 roku w Przemyślu od „wnuczków” się zaroiło, policja odnotowała serię oszustw, których ofiarami padali starsi mieszkańcy miasta. Trzeba było akcji uświadamiającej, w którą włączyli się dziennikarze, a nawet księża. Na kilka miesięcy powstrzymało to falę oszustw, ale po kilku miesiącach ciszy „wnuczek” ponowił atak.

Zatelefonował do 61-letniej przemyślanki z prośbą o pożyczkę. Ta nabrała podejrzeń, kilkoma pytaniami, na które odpowiedzi mógł znać tylko prawdziwy wnuczek, zweryfikowała wiarygodność rozmówcy. Głos po drugiej stronie słuchawki kręcił i kluczył i kobieta przerwała rozmowę.

Prawdopodobnie temu samemu sprawcy dała się zwieść 69-letnia mieszkanka Przemyśla. Jej „wnuczek” umiejętnie wykorzystywał informacje, na które swoimi pytaniami naprowadzała go sama pokrzywdzona. W imieniu przebywającego za granicą prawdziwego krewniaka 29 tys. zł od babci odebrał posłaniec. Kiedy stratę zgłaszała policji, przyznawała, że wiele razy słyszała o tego rodzaju oszustwach. Słyszała o nich zapewne i 76-latka z Przemyśla.

Ochrypły głos „wnuczka” w słuchawce telefonu poprosił o pożyczkę dużej sumy na „załatwienie sprawy”. Jakiej - nie wyjaśnił. Kobieta miała tylko 8 tys., co rozmówcę zadowalało, prosił jedynie, by babcia o pożyczce nie informowała jego rodziców. Starsza pani zapakowała pieniądze do koperty i wyszła przed dom, gdzie już czekał posłaniec.

Kiedy w wyniku doniesień medialnych „wnuczek” stał się zbyt ryzykowny, oszuści zaangażowali innych „krewnych”. Do tarnobrzeżanki zadzwoniła „córka”, prosiła o pożyczkę 20 tys. zł na założenie lokaty. Starsza pani miała w domu tylko 11 tys., po które przyjechała „koleżanka córki”. I z tupetem zakomunikowała, że to za mało, więc starsza kobieta z poczuciem winy oświadczyła, że w banku mają jeszcze z mężem oszczędności kilku lat. Pojechali oboje, wybrali 6 tys. USD, wrócili do domu i wtedy „córka” zadzwoniła po raz kolejny. A chwilę potem po dolary zjawiła się „koleżanka córki”.

Łapać krewniaka!

Schemat wciąż ten sam, choć krewni się zmieniali. Po „wnuczkach” poczęli do starszych ludzi telefonować „siostrzeńcy”, „siostrzenice” i „córki”, ale lud stawał się coraz bardziej ostrożny. W styczniu br. rzeszowianka okazała się sprytniejsza od „wnuczka”, który telefonicznie próbował namówić ją na pożyczkę 100 tys. zł na zakup samo-chodu.

Kobieta obiecała, że wyskrobie, ile się da, niech „wnuczek” zadzwoni jeszcze raz. Po czym zawiadomiła policję i ciąg dalszy był już pod kontrolą rzeszowskich mundurowych. Słyszeli, jak do starszej pani telefonuje „notariuszka”, tłumacząc, że „wnuczek” właśnie załatwia u niej formalności, więc po pieniądze przyjedzie pracownik jej kancelarii. Po czym zadzwonił „wnuczek” z informacją, że posłaniec już czeka pod domem. A na niego czekała policja.

Z czasem krewni przestali być wiarygodni, do schematu włączono policjantów i prokuratorów. Bo skoro sam policjant i prokurator autoryzują operację, to szwindlu być w tym nie może.

Tak pewnie myślała 67-letnia mieszkanka Stalowej Woli, którą telefonicznie ostrzegał fałszywy prokurator. Uwierzyła tym bardziej, że podał imię i nazwisko, że ostrzegał ją przed oszustami, że radził jej z dobrego serca, by zabezpieczyła swoje oszczędności, wpłacając je na podane przez niego konto. Starsza pani przesłała przekazem 5 tys. zł, Kiedy oświadczyła, że pieniądze poszły, „prokurator” poprosił o wpłatę na wsparcie akcji przeciwko oszustom. Pani tym razem odmówiła, połączenie zostało przerwane, ale 5 tys. odpłynęło bezpowrotnie.

To był początek 2016 roku, w tym samym czasie w Stalowej Woli jeszcze pięć innych osób próbowano w identyczny sposób oszukać, tym razem bezskutecznie.

Już nawet autorytet funkcjonariusza służby publicznej nie gwarantuje sukcesu w oszustwie. Rzeszowianka nie uwierzyła „wnuczkowi”, który telefonicznie prosił ją o 60 tys. zł na kaucję za spowodowanie wypadku, ani rzekomemu policjantowi, który - również telefonicznie - potwierdził wersję „wnuczka”. Zagrała swoją rolę na poziomie oskarowym: obiecała, że idzie do banku po pieniądze i… rzeczywiście wyszła z domu. Do sąsiadki, od której zaalarmowała prawdziwych gliniarzy. Ona oszustom nie dała się zwieść, oszuści „kupili” jej wersję i kiedy pojawili się u kobiety po pieniądze, wpadli w objęcia mundurowych.

System wciąż działa

„Wnuczek” z „siostrzenicą” wykorzystywali więzy krwi, „policjant” z „prokuratorem” bazują na autorytecie funkcjonariuszy pilnujących uczciwości i porządku społecznego. Musi być ktoś, kto uwiarygodnia próbę wyłudzenia: jak nie krewniak, to urzędnik.

Z początkiem br. jarosławianka poznała w necie „generała”, który ponoć przebywał na misjach w Afganistanie, ale po powrocie żywotnie zainteresowany był podtrzymaniem kontaktu z kobietą. Prosił jedynie o odebranie paczki z cennymi rzeczami osobistymi i biżuterią. Paczka nadejdzie, jeśli tylko pani wpłaci 2 tys. euro. Pani wpłaciła na konto podane przez „agenta”, który się u niej pojawił. Po czym „generał” poprosił o wpłatę kolejnych 4,2 tys. euro na dokumenty, zezwalające przesłać paczkę z Afganistanu. Pani wpłaciła. „Generał” poprosił o 10 tys., bo tym razem chce przesłać kontener. Przy takiej sumie pani się ocknęła i zawiadomiła policję. Tym razem fałszywy oficer wykorzystał poczucie samotności kobiety, która chciała znaleźć bratnią duszę. I wszystko szło po jego myśli, choć kontakt od początku do końca ograniczał się do korespondencji elektronicznej.

Oszuści wykorzystują emocje. Jak nie te przyziemne (chęci zysku), to te szlachetne. Podkom. Jacek Kocan z biura prasowego KWP w Rzeszowie opowiada niedawną historię, jak to starszego mężczyznę na ulicy podkarpackiego miasta spotkało młode małżeństwo obcokrajowców. Podali się za uchodźców, zaproponowali podwiezienie do domu, po drodze opowiadali o swoim strasznym losie: że ich syn uległ wypadkowi, że leży w szpitalu w oczekiwaniu na operację, że nie mają pieniędzy na jego leczenie. Po drodze zatrzymali się nawet przed szpitalem, w którym kobieta zniknęła na chwilę, po czym pojechali do mieszkania starszego pana, gdzie ten przekazał „uchodźcom” pieniądze na leczenie dziecka. Dopiero kiedy goście wyszli, starszy pan i jego żona zorientowali się, że mieszkanie zostało im dyskretnie, ale precyzyjnie okradzione z cennych przedmiotów.

Krośnieńska policja ostrzega, że po okolicy grasuje dwójka mężczyzn „z wodociągów”. Pukają do drzwi starszych ludzi i proponują odzyskanie nadpłaty za wodę w zamian za połowę tej sumy. Płatnej „tu i teraz”.

Policja w całym kraju ostrzega przed fałszywymi wnuczkami, policjantami i prokuratorami, wyjaśnia schematy oszustw i kreśli profil psychologiczny ofiary: na ogół starszy człowiek, który dla wnuczka zrobi wszystko, przed mundurem i autorytetem urzędniczym czuje respekt i który nie ma zdolności do zweryfikowania wersji zdarzeń, jaką podają mu oszuści.

Choć na świecie dzieje się coś, co temu profilowi się wymyka. FBI alarmuje: po Internecie grasuje „prezes”, czyli polski „wnuczek”, ale większego kalibru. Jak to działa? Przestępcy podszywają się pod dyrektora lub prezesa przedsiębiorstwa i w e-mailach, przypominających wewnętrzną korespondencję firmową, nakazują przelanie pieniędzy na konkretne konto. Do tej pory oszuści wyłudzili w ten sposób 2,3 miliarda dolarów od 17 tysięcy firm. Ofiarami są i duże korporacje, i organizacje charytatywne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24