Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O Żydach pomordowanych w Krościenku dziś przypominają kamienie

Krzysztof Potaczała
Jolanta i Robert Jareccy nad mogiłą pomordowanych Żydów w Krościenku.
Jolanta i Robert Jareccy nad mogiłą pomordowanych Żydów w Krościenku. Krzysztof Potaczała
Popędzono ich kładką przez rzekę na najbliższe wzgórze. Padły strzały: jeden, drugi, dziesiąty, osiemnasty… Po stu już nikt nie liczył. Potem niektórzy widzieli, jak kilku Ukraińców wrzuca nagie ciała do dołu.

Niedługo po tej zbrodni 16-letnia Stefania Libowicz zobaczyła Ukrainki ubrane w płaszcze żydowskich kobiet. Podobno dostały je w prezencie od swoich ukraińskich mężów policjantów, którzy wespół z Niemcami gnali ostatnich Żydów z Krościenka na to wzniesienie nad Strwiążem i pomagali ich zabijać.

Wcześniej jeszcze kilkakrotnie uczestniczyli w zbiorowych egzekucjach, także z pomocą żydowskiej policji. Dlatego, jak twierdzi sędziwa dziś pani Stefania, w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych jest kilka zbiorowych mogił wypełnionych młodymi i starymi Żydami.

Na razie tylko jedno zlokalizowano i upamiętniono. Pozostałych nikt jeszcze nie szukał, a są i tacy, którzy w te masowe groby nie wierzą.

Cztery kultury

Do wojny było niemal jak w rodzinie: Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Niemcy (potomkowie kolonistów osiadłych tutaj pod koniec XVIII w.). Ci ostatni zajmowali kolonię Obersdorf, mniej więcej w miejscu, w którym obecnie stoją wielorodzinne budynki, nieopodal szosy w kierunku Przemyśla. Sto metrów bliżej, w okolicy dzisiejszego ronda, mieszkali m.in. Żydzi. Wśród nich rodzina Pietnizerów.

- Prowadzili sklep spożywczy, a z moją rówieśniczką Zulą siedziałam w szkole w jednej ławce - uśmiecha się Stefania Iwanosek. - Przyjaźniłyśmy się, zresztą Polacy w Krościenku zawsze trzymali się bliżej z Żydami, zaś Ukraińcy byli trochę na uboczu. Dzieci polskie często bawiły się z żydowskimi, a dorośli często grywali z Żydami w piłkę. Organizowano też mecze pomiędzy poszczególnymi nacjami, wtedy przy dźwiękach orkiestry przychodziła kibicować cała wieś.

Przed wojną Krościenko było znane jako miejscowość wypoczynkowa, koleją zjeżdżali tu letnicy z różnych regionów. Ciągłe obłożenie miały dwie kręgielnie, korty tenisowe, boiska do piłki nożnej i siatkówki oraz plaża nad Strwiążem, nieopodal obecnego przejścia granicznego z Ukrainą. Były też dobrze zaopatrzone sklepy, cukiernia, piekarnia, zajazd z wyszynkiem trunków. No i dolina miłości, do której wieczorami schodziły zakochane pary, by wzdychać do księżyca.

Ukraińcy zajmowali się głównie rolnictwem, Polacy i Niemcy pracowali zazwyczaj na kolei, na poczcie, w urzędzie gminy, w szkole, w tartaku, zaś Żydzi trudnili się handlem i rzemiosłem. Kulturowy tygiel sprawił, że Krościenko mogło się szczycić zespołami artystycznymi i chórami śpiewającymi w czterech językach, wystawiano sztuki teatralne, zapraszano komediantów i kino objazdowe.

Zobacz również: Polscy żołnierze ćwiczą w Bieszczadach

Każda nacja miała swoją świątynię i nikt nikomu nie przeszkadzał się modlić po swojemu. Żydzi nie otwierali w niedzielę sklepów, bo szanowali wiarę chrześcijan, a ci odwiedzali się na Boże Narodzenie, zaś w inne święta nie wykonywali uciążliwych dla sąsiadów prac, by ich nie urazić. Pewnie, że zdarzały się nieporozumienia, także konflikty i sprawy sądowe. Ale prawdziwej niezgody między tubylcami narobiła dopiero wojna.

Nie było sentymentów

- Niemieccy koloniści nagle się zmienili, byli dumni z Hitlera, okazywali to na każdym kroku - wspomina Iwanosek.

- Im jeszcze w 1938 r. wyrobiono niemieckie paszporty, przyjeżdżał tu specjalnie fotograf, a zaraz po wybuchu wojny wszystkich przetransportowano do Krotoszyna w Wielkopolsce, skąd wyrzucono Polaków. Tam trafili też Niemcy zamieszkujący w koloniach w Stebniku, Brzegach Dolnych i Bandrowie Narodowym.

W czerwcu 1941 r., po wybuchu wojny z Rosją, hitlerowcy zaczęli w Krościenku własne porządki. Nasilono prześladowania wobec Żydów i Polaków. Niemało Rusinów wstąpiło do ukraińskiej policji, powołano do życia także policję żydowską. Na życzenie lokalnej komórki gestapo policjanci musieli w wybranym dniu dostarczyć dziesięciu albo dwudziestu Żydów do rozstrzelania.

- Nie było sentymentów - pamięta pani Stefania - żydowscy policjanci gorliwie wykonywali rozkazy, mając świadomość, że w ten sposób przedłużają życie sobie i swoim najbliższym. Co innego Ukraińcy. Oni nie musieli, ale chcieli, chętnie denuncjowali ukrywających się Żydów. Jak dwa lata wcześniej wkroczyli Niemcy, to większość Ukraińców rzucała im z radości kwiaty pod nogi. Ale dla sprawiedliwości powiem, że byli w tej społeczności również tacy, którzy prześladowanym z narażeniem życia pomagali. Również poszukiwanym przez gestapo Polakom.

Któregoś dnia, jeszcze w 1941, żydowska policja zrobiła kolejny nalot na swoich rodaków. Zgarnęli ze trzydzieści osób, ustawili w trójki i pognali pod las. - Widziałam, jak szli, a wśród nich syn adwokatów ze Lwowa, którzy jakiś czas wcześniej przyjechali do Krościenka - opowiada Iwanosek. - Taki był ładny, że wszystkie panny strzygły za nim oczami. No więc szedł, a kiedy mnie dojrzał, pomachał mi dłonią na pożegnanie. Tak, jak się macha dziecku: pa, pa. Wiedział, że idzie na śmierć. A w tym czasie jego niczego nieświadomi rodzice ukrywali się w moim rodzinnym domu.

Stos nagich ciał

Później w Krościenku utworzono getto. Trafili tam głównie młodzi i silni Żydzi mogący pracować w tartaku. Starców, chorych i malutkie dzieci, a także dużo kobiet, powieziono do getta w Dobromilu (dzisiaj na Ukrainie). Stefania dobrze pamięta ten dzień, bo Niemcy wymusili na jej ojcu, by przygotował swoje konie i pomagał w transporcie.

- Niedaleko nas mieszkał Mojsio Frey, miał cudną, młodziutką żonę i dwuletniego synka. Takie było to dzieciątko śliczne, czarniuteńkie, że wszyscy chcieli go bawić. Niemcy wzięli Mojsia do tartaku, a żonę i synka powieźli do Dobromila. Kiedy podwody zbliżały się do rogatek miasta, hitlerowcy wpadli w jakiś szał. Wyciągali z wozów dzieci i zabijali na miejscu. Tato widział, jak żołnierz wydarł Freyowej syneczka i roztrzaskał mu główkę o betonowy filar mostu. W taki sposób w obecności matek zabito kilkoro dzieci. Po powrocie ojciec długo chodził jak nieprzytomny i powtarzał: "Jezu, Jezu…".

Czytaj także: Bieszczadzkie "smoluchy". Żyją z wypalania węgla drzewnego

Mojsio nie miał pojęcia o losie rodziny. On sam - dopóki funkcjonował tartak - miał jednak nadzieję na przetrwanie. I Żydzi z getta, mimo obecności strażników, dostawali pomoc od Polaków, m.in. od nastoletniej Stefci Libowicz, która nosiła do tartaku jedzenie dla brata, a ten dzielił się nim po kryjomu z żydowskimi kolegami.

Aż przyszedł czas likwidacji getta i jego mieszkańców. - Grudniowy dzień 1942 r. był mroźny i słoneczny - wspomina pani Stefania. - Około ósmej mama wysłała mnie do sklepu po sprawunki. W centrum wsi na drodze zauważyłam dużą grupę ludzi. Patrzyli na wzniesienie nad Strwiążem. Spojrzałam tam i zamarłam. Zobaczyłam, jak policjanci ukraińscy wrzucają do dołu ludzkie ciała. Były nagie i przeraźliwie białe. Ludzie mówili, że egzekucje trwały już od szóstej rano, zabijali gestapowcy, pomagali Ukraińcy. Pędzili Żydów przez kładkę na Strwiążu, na górze przeszukiwali zdarte z nich ubrania, a potem do nich strzelali. Tam życie straciły też kobiety i dzieci, wśród nich Zula, przyjaciółka ze szkolnej ławki. Spoczęła w tym dole razem ze swoją mamą.

Dwoje ocalonych

Stefania Iwanosek mówi, że powyżej rzeki zabito na pewno stu Żydów, podobnie uważał Bronisław Rożniatowski, nieżyjący już mieszkaniec wsi. Według innych źródeł ofiar grudniowej masakry mogło być nawet dwieście.

Tak czy inaczej tylko dwoje krościeńskich Żydów przebywających wtedy w Krościenku wsi uszło przed śmiercią. Adela Segalówna (zwana ze względu na nieprzeciętną urodę piękną Adą), w której zakochał się niemiecki szef tartaku i ją ukrył, oraz wuj Ady o tym samym nazwisku, uratowany - być może na prośbę dziewczyny i za niebagatelną opłatą - przez tego samego Niemca.

Obydwoje dożyli starości, Segal pracował po wyzwoleniu nawet w jednym z polskich ministerstw, lecz ani ona, ani on nigdy do Krościenka nie przyjechali. Stefania Iwanosek ma o to nawet żal, bo przecież byli świadkami mordowania swoich rodaków i mogli dać świadectwo prawdzie, pomóc policzyć ofiary, ustalić imiona i nazwiska. - Nie czekałam na nich, już w 1953 r. zgłosiłam władzom wojewódzkim, gdzie w Krościenku leżą Żydzi. Myślałam, że jakoś te miejsca będą upamiętnione, a skończyło się na tym, że ktoś tam przyjechał, połaził i odjechał.

Więc dopiero 60 lat później udało się odsłonić tablicę pamiątkową na wzgórzu nad Strwiążem, w czym największa zasługa Jolanty i Roberta Jareckich, niestrudzonych poszukiwaczy śladów dawnego Krościenka. W słoneczne przedpołudnie ścieżką przy rzece ramię w ramię szli: naczelny rabin Polski, proboszcz Krościenka i ksiądz greckokatolicki. A z nimi nieliczni mieszkańcy dzisiejszego Krościenka, dzieci z tutejszej szkoły oraz Helena Brus - córka krościeńskiej Żydówki ocalonej dzięki temu, że jeszcze przed wkroczeniem hitlerowców wyjechała czasowo do ZSRR.

Stanęli wokół mogiły, odśpiewali psalmy, odczytali wyryte w kamieniu nazwiska, zapalili znicze. Rabin Michael Schudrich przez chwilę uważnie wpatrywał się w macewę, po czym powiedział: - Niewykluczone, że spoczywają tu i moi przodkowie. Babcia ze strony matki pochodziła z niedalekiego Baligrodu, a wielu z rodziny rozsianej po regionie nosiło nazwisko Roth. Takie samo, jakie widnieje na tym grobie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24