Offowe Mysłowice

W ubiegłym roku festiwal przyciągnął na kąpielisko Słupna blisko 10 tys. fanów alternatywnych dźwięków. Był to ogromny sukces. W tym roku było ich niewiele mniej a impreza okazała się również bardzo udana. Na tyle, aby zaliczyć ją do najciekawszych tego typu wydarzeń obok Open'er w Gdynii czy Union of Rock w Węgorzewie.

W Mysłowicach zameldowaliśmy się w czwartek, dzień przed rozpoczęciem imprezy. Na festiwalowym polu biwakowym były jeszcze pustki. Szybki meldunek u pani kierownik, rozbicie namiotu oraz skorzystanie z jeszcze pachnących toi toiów i już mogliśmy ruszyć w miasto.

A tutaj życie toczy się jakby trochę leniwiej. Specyficzny klimat wytwarza sporo brudnych, nieotynkowanych budynków, z którymi kontrastuje mnóstwo zieleni. Taplamy się przez chwilę z dzieciakami w fontannie przy deptaku, po czym zawijamy na biwak, który powoli zaczyna tętnić życiem.

W piątek rano budzimy się, a właściwie budzą nas dobiegające z zewnątrz hałasy. W ciągu nocy na biwaku przybyło mnóstwo namiotów a ludzie dalej nadciągali.

Sceny grają na przemian

Pierwszy zespół anonsowany jest już na godz. 13, więc wychodzimy wcześniej. Ze znalezieniem drogi nie mat problemu. Tego dnia chyba wszystkie mysłowickie uliczki prowadziły na Off, a to za sprawą tabliczek i namalowanych na asfalcie drogowskazów.

(fot. PAP)Piątek pod znakiem Pink Freud

Jak na moje ucho, piątkowy wieczór stał pod znakiem Pink Freud. Ich jazzowe wygibasy zagrane z punkową energią pozostawiły trwały ślad na psychice niejednego widza. Jedynym lekarstwem zdaje się być kupno ich płyt i regularne odsłuchiwanie.

Było jeszcze bardziej punkowo za sprawą Lao Che, Dezertera i Starych Singers. Ci ostatni znani z prześmiewczych zagrywek, na początku koncertu zapowiedzieli, że mają problem z playbackiem. I faktycznie kilka razy zacięła im się płyta, lecz nie był to playback, tylko celowe zagrywki. Wyszło rewelacyjnie, a wszystkie gwiazdki z muzycznych stacji ruszające tylko ustami do muzyki powinny uczyć się od Saszki śpiewu. Czasami co prawda zawodził jak zarzynane prosię. Ale jakie to zawodzenie urocze!

Wieczorem nastroje trochę uspokoiły się za sprawą The Low Frequency i Piano Magic. Było bardziej melancholijnie. Dla nas trochę nawet za wolno, dlatego postanowiliśmy zregenerować siły na kolejny dzień.

Jerzy Buzek czytał bajki

Sobotnie granie rozpoczął Searching for Calm. Na festiwal zakwalifikowali się rzutem na taśmę, jako zespół z konkursu. Po maksymalnie energetycznym i dzikim koncercie pewnie nie tylko ja zastanawiałem się, dlaczego znani są tylko garstce ludzi? Bez wątpienia był to jeden z najlepszych koncertów na Off'ie.

Niewiele po nich, genialny show zrobili muzycy Pogodno. Bo kto potrafi lepiej rozruszać publiczność jak nie oni? Przez cały koncert Budyń, prowokował swoją konferansjerką a publiczność zachodziła się ze śmiechu. Nikt nawet nie odczuł, że zespół zagrał w okrojonym, czteroosobowym składzie.

Tuż po zmroku na scenę wkroczyła Nosowska ze swoim solowym projektem. Był to jej pierwszy koncert od czasu wydania albumu "UniSexBlues". Jej występ został bardzo gorąco przyjęty i jako jeden z nielicznych koncertów, zakończył się bisem. Była to chyba najbardziej wyczekiwany występ tegorocznego Off'u. Po Nosowskiej na scenie wystąpiły jeszcze tylko dwie kapele: iLiKETRAiNS i Electrelane.

Ale Off Festival to nie tylko koncerty. W trakcie imprezy odbywały się targi wolontariatu, warsztaty poświęcone prowadzeniu niezależnego wydawnictwa czy trzeciego dnia, pod hasłem IndustrialART, wystawy sztuki współczesnej i projekcje filmów Wilhelma Sasnala. Miejsce dla siebie mogli znaleźć również najmłodsi, bo podczas Święta Radości Dzieci, gdzie w specjalnym ogródku bajki czytali Artur Rojek, pomysłodawca całego festiwalu czy Jerzy Buzek, były premier.