Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opozycja po powrocie Tuska. Co czeka Platformę, Lewicę i Polskę 2050? [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Zmiany w Platformie stawiają ugrupowanie Szymona Hołowni w stan alarmowy, a w dalszej perspektywie mogą tworzyć zagrożenie dla Lewicy. Sam powrót Tuska i wzmocnienie retoryki antyPiS-u nijak jednak nie wystarczą do bardziej gruntownej przebudowy opozycyjnej części sceny politycznej

Powrót Donalda Tuska do polityki w roli lidera Platformy Obywatelskiej to wydarzenie, które nie pozostanie bez wpływu na kształt opozycyjnej strony sceny politycznej. Wydaje się, że Tuskowi będzie łatwo spełnić te pierwsze, całkiem ratunkowe, cele, które przed nim stoją - a są nimi konsolidacja partii i jej elektoratu i odzyskanie przez PO pierwszego miejsca na opozycji. W pierwszym sondażu (IBRiS dla Wydarzeń Polsatu) po zmianie warty w PO, Platforma już wysunęła się przed Polskę 2050 Szymona Hołowni - wiele wskazuje na to, że ten stan rzeczy może się przez jakiś czas utrzymywać. Tymczasem to właśnie utrata pozycji najsilniejszej partii opozycyjnej była tym, co w ostatnich czasach bolało polityków Platformy najbardziej - i zarazem jednocześnie przyczyną i skutkiem kolejnych kłopotów PO.

Obecnie więc to właśnie Polska 2050 jest partią, która podlega największej presji ze strony Platformy. Żeby jednak Platforma mogła pójść dalej, Tusk i jego partia nie mogą zadowolić się samym przeskoczeniem ugrupowania Hołowni w sondażach. PO musi sobie skonstruować taką ofertę, która pozwoli tej partii nie tylko odzyskiwać straty z ostatnich miesięcy i lat, ale i poszerzać bazę społecznego poparcia, tak by móc rzucić realne wyborcze wyzwanie Prawu i Sprawiedliwości. Im lepiej będzie to Platformie wychodziło, tym większym zagrożeniem może ona stawać się również dla lewicy. Do tego jednak konieczne byłoby wyjście daleko poza granice retorycznej treści pierwszych wystąpień Tuska i jednocześnie nowe ustawienie relacji w partii.

Rozgrywka w PO trwa

Tusk w pierwszych wystąpieniach zapowiedział kontynuację przez Platformę linii twardego antyPiS-u i właściwie - jak dotąd - nic poza tym. Liberalni komentatorzy zachwycają się, że „zło zostało nazwane złem” i że w ustach Tuska będzie to z pewnością bardziej przekonujące niż gdy mówili to Budka czy wcześniej Schetyna. Jest jednak jasne, że by myśleć o celach sięgających dalej niż samo zwarcie szeregów, Platforma będzie musiała wykonać solidną pracę programową i kampanijną - do tego zaś będzie niezbędne również uporządkowanie sytuacji w partii.

KTO ZYSKA, A KTO STRACI NA POWROCIE TUSKA? POSŁUCHAJ PODCASTU FORUM IBRiS:

Przed posiedzeniem Rady Krajowej w Platformie krąg realnie wtajemniczonych w szczegóły całej operacji pozostawał niewielki i ograniczał się do Borysa Budki i jego współpracowników. Ma to nadal bardzo duże znaczenie, bo kształtuje relacje Donalda Tuska nie tylko z Budką i jego dotychczasowym otoczeniem, ale i z Rafałem Trzaskowskim, nie mówiąc już o innych politykach Platformy - w tym z Grzegorzem Schetyną.

Borys Budka występuje obecnie z Tuskiem przy każdej możliwej okazji. W Platformie słyszymy, że dla działaczy to zupełnie oczywiste, że Budka i jego ludzie chcą zachować przynajmniej część swej dotychczasowej pozycji i że zamierzają stać się „przewodnikami” Tuska po starej-nowej partii. Sam pomysł, choć brzmi na pierwszy rzut oka nieco naiwnie, nie jest taki zupełnie oderwany od rzeczywistości. Tusk nigdy nie przepadał za bieżącym zarządzaniem partią, pilnowaniem regionów i żmudnym dbaniem o równowagę w ważnych dla życia każdego ugrupowania kwestiach z kategorii „kto kogo” - o ile nie dotyczyły one jego przywództwa. Od tego wszystkiego zawsze miał ludzi, kiedyś Grzegorza Schetynę, później Pawła Grasia i innych. Czy ich miejsce mogą zająć Budka z Cezarym Tomczykiem i Marcinem Kierwińskim, dopiero się przekonamy. Co najmniej tak samo możliwe jest również to, że Tusk stworzy swój sztab ze sprawdzonej ekipy, którą zabrał ze sobą do Brukseli - w oparciu o Pawła Grasia i Łukasza Broniewskiego. Powrót Igora Ostachowicza? Tak, to również całkiem możliwe.

Najważniejsze dla przyszłości Platformy wydaje się dziś jednak to, jak ułożą się relacje Tuska z Rafałem Trzaskowskim.

Paradoks polega na tym, że choć Trzaskowski nie ma za sobą własnej platformerskiej frakcji i z pewnością nie byłby w stanie zatrząść partią czy dyktować jej zarządowi warunków, to właśnie to, jak ułożą się relacje między nim a Tuskiem będzie miało kluczowe znaczenie dla powodzenia całego projektu z powrotem Tuska, a tym samym dla przyszłości Platformy. Trzaskowski ma bowiem to, czego brakuje dziś Tuskowi - i na odwrót. O ile Tusk może dać Platformie nowy napęd, o tyle to Trzaskowski może jej zapewnić odpowiednio szeroki lemiesz do bardziej efektywnego zaorania wyborczego pola.

Prezydent Warszawy był całkiem słusznie uważany przez część polityków i wyborców Platformy za nową nadzieję tej formacji. Pokrótce wymieńmy jego atuty. Rozpoznawalność - jakiej w Platformie nie ma nikt oprócz Tuska. Świetny - jak na ówczesną bardzo marną kondycję Platformy - wynik w wyborach prezydenckich. Do tego symboliczne pierwsze miejsce w rankingach zaufania do polityków, w których Trzaskowski już kilkakrotnie wyprzedził o włos Andrzeja Dudę (generalnie zaś urzędujący prezydent ma w Polsce tak dużą premię zaufania społecznego, że w zasadzie nie powinien martwić się ewentualnymi konkurentami w tych rankingach).

Na tym jednak nie koniec, bo prezydent Warszawy ma w swym politycznym kapitale także i takie aktywa, których Tusk nie ma i raczej już mieć nie będzie. Pierwszym z nich jest relatywnie niski poziom elektoratu negatywnego, to znaczy tych wyborców, którzy deklarują, że Trzaskowskiemu nie ufają i jednocześnie zawsze zagłosują „przeciwko niemu”, nawet niekoniecznie oddając głos na kandydata swego pierwszego wyboru. Drugim - zdolność do pozyskiwania wyborców lewicy - zademonstrowana w wyborach prezydenta Warszawy. To właśnie elektoratowi lewicy zawdzięczał Trzaskowski zwycięstwo już w pierwszej turze. Trzecim - pewien nimb pokoleniowy, który sprawia, że część wyborców postrzega Trzaskowskiego jako polityka, który nie miał jeszcze okazji sprawdzić się w wadze ciężkiej, ba jest trochę „spoza polityki”, przynajmniej w jej stricte partyjnym rozumieniu. To zaś sprawia, że Trzaskowski mógłby być magnesem na pewną część wyborców Szymona Hołowni - tę część, która ulokowała swe polityczne nadzieje w liderze Polski 2050 ze względu na zmęczenie obecną klasą polityczną i polaryzacją sceny. Gdy zaś dodamy, że są wśród nich dawni rozczarowani wyborcy Platformy, w wypadku których powrót zawsze mógłby być możliwy, zrozumiemy, że Trzaskowski miałby Platformie do zaoferowania naprawdę sporo.

Widok prezydenta Warszawy przed i po ostatnim posiedzeniu Rady Krajowej PO nie pozostawiał większych złudzeń. Trzaskowski otrzymał cios - i choć mocno się starał, by nie dać po sobie poznać emocji, i tak były one dość jednoznacznie widoczne.

Platforma oparta na osobowości Tuska z pewnością ma szansę na konsolidację szeregów i elektoratu a następnie o skuteczną walkę o odzyskanie pozycji lidera na opozycji z Polską 2050. Dopiero jednak duet Tusk-Trzaskowski dawałby PO nadzieje na znaczące rozszerzenie obecnej wyborczej bazy. Rzecz jasna trudno sobie wyobrazić płynne współdziałanie dwóch liderów partii bądź co bądź wodzowskiej - ale teoretycznie byłoby to możliwe, choćby poprzez konsekwentne pozycjonowanie jednego z nich jako kandydata na prezydenta, drugiego zaś na premiera.

Zaznaczmy przy tym, że tego typu układ wymagałby także przepracowania przez szeregi Platformy. Gazeta Wyborcza wykonała imponującą operację przepytując 201 działaczy Platformy na okoliczność tego, na kogo zagłosowaliby w wyborach przewodniczącego partii. Choć prawie połowa nie chciała ujawnić swoich preferencji, 113 zadeklarowało, ze wybrałoby Donalda Tuska, a jedynie 8 (słownie: ośmiu) Trzaskowskiego. Bezpośrednia konfrontacja skończyłaby się więc zapewne sromotną porażką Trzaskowskiego, z czego i prezydent Warszawy zdaje sobie najwyraźniej sprawę, skoro nie kontynuował już podjętego tuż przed Radą Krajową PO tematu stawania w wyborcze szranki z Tuskiem.

U Hołowni napięcie

Nie ma się co oszukiwać, to Polska 2050 była w ostatnich miesiącach tym największym problemem Platformy, z punktu widzenia partii ważniejszym i bardziej palącym niż wojna z PiS. Ugrupowanie Hołowni zepchnęło PO na trzecie miejsce w sondażach, co wiązało się z przepływami zarówno wyborców, jak i politycznych kadr. Hołownia jawnie wkroczył na pole zagospodarowywane dotąd przez Platformę a szybki wzrost poparcia swej partii zawdzięczał po części kryzysowi, w którym znalazł się obóz konserwatywno-liberalny. W konkursie piękności, jakim bywa polska polityka, Hołownia nieustannie górował charyzmą nad Borysem Budką i większością czołowych polityków Platformy. Pozostający w „przyczajeniu” Rafał Trzaskowski nie wszedł zaś nigdy w bardziej bezpardonową rywalizację z Hołownią - trochę tak, jakby obaj panowie kontynuowali ten nieco kłopotliwy rodzaj rozejmu z kampanii prezydenckiej, który miał zapewnić przekazanie głosów w II turze. W efekcie Hołowni bardzo łatwo było zbierać to, co Platforma traciła - każdy jej kryzys i zakręt oznaczał potencjalną szansę na pozyskanie nowych wyborców.

Teraz zaś - w obliczu niemal pewnej, przynajmniej na jakiś czas, konsolidacji platformerskiego elektoratu za sprawą powrotu Tuska, Szymon Hołownia z Michałem Koboską i resztą współpracowników zaczynają mieć całkiem poważny dylemat. Czy iść z Platformą na wojnę, walcząc - z czasem zapewne zażarcie i krwawo - o utrzymanie pozycji lidera na opozycji, czy raczej zastanawiać się nad układem, który miałby ułatwiać przejęcie władzy i następnie wspólne rządzenie z Platformą? W tej chwili takiej decyzji jeszcze nie trzeba podejmować. Tusk w swych pierwszych deklaracjach nie wyszedł poza obszar programu „twardego antyPiS-u”, wokół którego i do tej koncentrowały się wysiłki Platformy. Polska 2050 może więc bez większych przeszkód dalej budować swą pozycję okazując swój dystans wobec politycznej polaryzacji i konsekwentnie odżegnując się od udziału w wojnie polsko-polskiej. Z czasem jednak może stawać się to coraz trudniejsze - i ze względu na potencjalną skuteczność Tuska w polaryzowaniu wyborców, i ze względu na ewentualność, że Platforma zdoła rozszerzyć swą ofertę i retorykę na tyle, by trafiać również do wyborców niekoniecznie wierzących, że rywalizacja PO i PiS to starcie Dobra ze Złem na ziemi.

Lewica może mieć problem

Samo pojawienie się Donalda Tuska z powrotem na czele Platformy to jeszcze nie jest dla lewicy katastrofa. Owszem, wraz ze wzmocnieniem przywództwa w PO pojawia się realne zagrożenie, że część wyborców Lewicy w sytuacji tzw pragmatycznego wyboru chętniej przekaże swój głos potencjalnemu zwycięzcy, by nie dopuścić do ponownej wygranej PiS, ale też sondażowa sytuacja Lewicy nie jest na tyle zła, by racjonalne brzmiały bardzo sprzyjające takim transferom tezy o „marnowaniu głosu”. W dodatku w oczach wyborców Lewicy Tusk uosabia instrumentalizm, z jakim Platforma tradycyjnie traktowała ich wsparcie - porzucanie przez PO tematów istotnych dla wyborcy lewicowego następowało regularnie tuż po wyborach, w których Tuskowi pomagały wygrać jego głosy.

Prawdziwy problem Lewica może mieć dopiero w wypadku, gdyby ukształtowała się w Platformie jakaś względnie przekonująca dla wyborców forma duumwiratu Tusk-Trzaskowski. To budzi natychmiast wizję powrotu sytuacji z ostatnich wyborów prezydenta Warszawy. Wyborcy Lewicy już w pierwszej turze głosowali gremialnie na Trzaskowskiego, kandydat ich formacji Jan Śpiewak został z 3 procentami, a jeśli dodamy do tego jeszcze wynik Andrzeja Rozenka i Piotra Ikonowicza, to razem uzbierało się nieco ponad 5 procent, czyli jak na potencjał elektoratu lewicowego w stolicy tyle, co nic.

Od wyborów prezydenta Warszawy minęły 3 lata, jednak jak dowiodły wybory prezydenta kraju, Trzaskowski zdołał osiągnąć coś podobnego jak w Warszawie również w skali ogólnopolskiej, był bowiem kandydatem, na którego w drugiej turze chętnie i łatwo głosowali wyborcy pozostałych kandydatów opozycyjnych. Przy jego udziale zmieniona pokoleniowo Platforma z bardziej progresywną - przynajmniej w sensie czysto wizerunkowym - twarzą, byłaby dla Lewicy poważnym zagrożeniem.

***

Kwestie pokoleniowe wydają się mieć coraz poważniejszy wpływ na kształt polskiej sceny. Rosną kolejne generacje wyborców, dla których znaczna część świata politycznych tematów, w którym poruszają się PiS i Platforma jest coraz bardziej abstrakcyjny i oderwany od realnej rzeczywistości. Sam powrót do przeszłości - którym w pewnym sensie jest przecież ponowne objęcie przez Donalda Tuska przywództwa w Platformie - niekoniecznie podziała na nich równie mobilizująco, jak na wyborców, których wyobraźnię polityczną ukształtowały prawie dwie dekady nieprzejednanej polaryzacji. Jeżeli więc Platforma poprzestanie na samym świętowaniu powrotu Donalda Tuska i nie poszuka sposobów na rozszerzanie poparcie innego efektu niż konsolidacja partii i jej aktualnego elektoratu raczej nie należy się spodziewać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Opozycja po powrocie Tuska. Co czeka Platformę, Lewicę i Polskę 2050? [ANALIZA] - Portal i.pl

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24