Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni wywiad z Lucjanem Trelą. Szybka jazda i Ameryka dla... byka

BARTOSZ MICHALAK
Nie żyje Lucjan Trela, legenda Stalowej Woli, polskiego boksu i sportu. 3,5 roku temu nasz reporter spędził z panem Lucjanem wiele godzin. Przypominamy dziś ten wywiad. Słynny bokser mówił o między innymi o swoich chorobach, ale i szybkiej jeździe samochodem.

CZYTAJ TAKŻE: Zmarł legendarny bokser Lucjan Trela. Miał 76 lat

Mieliśmy się spotkać na wywiad tydzień temu, ale wylądował pan w stalowowolskim szpitalu. Coś poważnego?

Dla żartów się tam nie położyłem (uśmiech). Miałem coraz większe problemy z oddychaniem. Moje serce, a co za tym idzie krążenie, od dłuższego czasu są wspomagane mechanicznie. Tak naprawdę serce mam wydolne jedynie w trzydziestu procentach. Poważne problemy pojawiają się, gdy w moim organizmie nadmiernie zaczyna zbierać się woda. Konkretnie w prawym płucu było jej dużo, dlatego mój oddech stawał się coraz bardziej płytki. Musiałem przerwać rehabilitację nóg i po konsultacji z doktorem Ozgą, poszedłem do szpitala. Nie miałem innego wyjścia. Cieszę się, że mi pomogli i po tygodniu wróciłem do domu.

Czyli robimy "laurkę" dla miejscowego szpitala?
W każdym miejscu są różni ludzie. Nie mam zamiaru na nikogo narzekać, bo po pierwsze nie mam ku temu aż takich powodów, a po drugie przypuszczam, że jeszcze nieraz będę potrzebował pomocy zdrowotnej, więc lepiej nie podpadać nikomu (uśmiech). Od wielu lat jestem pod opieką doktora Darochy. Znamy się jak łyse konie. Super facet. Czasami trochę narzekam w rozmowie z nim, że jak człowiek wyląduje na oddziale kardiologicznym, to jak dostanie na przykład gorączki, zostaje na lodzie…

Miał pan taki przypadek, czy pan trochę "szyje"?

W lutym tego roku też leżałem na kardiologii. Poprosiłem pielęgniarkę o tabletkę na "zbicie" temperatury, to usłyszałem, żeby przyniosła mi ją rodzina, bo na tym oddziale leżę na serce, a nie na gorączkę. Podobno nawet nie mają tego typu leków na kardiologii (uśmiech). Traktuję tę sytuację żartobliwie, ponieważ wychodzi na to, że aby dostać środek przeciwbólowy, musiałbym się od razu przenieść na "wewnętrzny"…

Jak się skończyła ta sytuacja?
Przeziębienie wyleczyłem w domu, ale na szczęście serce mi "naprawili".

Zmieńmy na chwilę temat, żeby nie wyszło, że robimy rozmowę do jakiegoś satyrycznego pisma o polskiej służbie zdrowie. Czy jest pan… cwaniakiem z Turbii? Kiedyś usłyszałem na pana temat takie właśnie określenie.

Zawsze byłem dumny, że reprezentuję Stalową Wolę. Czy moja duma przeradzała się w cwaniactwo? Nie sądzę. Nigdy nie usłyszałem na swój temat tej opinii. Nikt mnie tak nie nazwał, mówiąc mi to prosto w oczy. Częściej zdarzało mi się i wciąż zdarza słyszeć od ludzi, że jestem z człowiekiem, z którym zawsze można pogadać, powspominać stare czasy czy pożartować.

Wie pan, to co ludzie mówią nam prosto w oczy, a to co wygadują o nas za naszymi plecami, może się trochę różnić.
Nigdy nie odczułem, żeby wokół mnie pojawiły się fałszywe osoby. Nawet w okresie, kiedy byłem dobrym sportowcem. Zresztą, co ja mogłem komuś załatwić? Ewentualnie postawić kolegom kolejkę wódki po wygranej walce. Miałem normalny etat w hucie. Do momentu załapania się do kadry olimpijskiej, pracowałem do godziny jedenastej na zakładzie.

Od wielkiego dzwonu prezesi obiecywali stalowowolskim pięściarzom finansowe premie za wygranie jakiegoś prestiżowego spotkania. Uwierz mi, że bardzo rzadko czekały na nas takie nagrody. Tak sobie myślę, że to był dla nas swego rodzaju… "doping" (uśmiech). Dzisiaj niektórzy szprycują się jakimiś chemicznymi specyfikami, a nam wystarczyła wizyta prezesa, który przed meczem powiedział: "Panowie, za każdą zwycięską walkę macie obiecane dodatkowe pieniądze". Często wygrywali nawet ci chłopcy, którzy przed meczem byli skazywani na pożarcie.

Co dla pana dzisiaj oznaczają takie terminy jak: "szczęście", "radość", bądź "udany dzień"?

Kiedy moje wejście po schodach na trzecie piętro, na którym mieszkam, nie trwa dłużej, niż godzinę, to jest dobrze (uśmiech). Przed niedawnym pobytem w szpitalu, musiałem zatrzymywać się dosłownie, co kilka schodów. Z tego względu chciałbym zamienić się mieszkaniem. Jeśli zadzwoniłby do mnie teraz właściciel lokum w Stalowej Woli i powiedział, że znajduje się ono na parterze lub pierwszym piętrze, to może być nawet dwa razy mniejsze, a dobijemy targu. Razem z żoną mamy niby cztery pokoje o powierzchni prawie sześćdziesięciu metrów kwadratowych, ale po wejściu na górę, częściej przeklinam to miejsce, niż doceniam jego przestrzeń…

Radość przynosi mi każdy dzień, który, dzięki dobremu samopoczuciu, mogę spędzić na świeżym powietrzu. Mój syn "wybudował się" na obrzeżach Stalowej Woli. Zdarza mi się go odwiedzać i ruszać z jego psem na spacery. Nie są to może kilometrowe wyprawy, ale kiedy ja podziwiam sarenki, bądź bażanty, to pies może się wybiegać. Dużą przyjemność sprawia mi jazda samochodem. Mam sprowadzoną z Holandii "Alfę Romeo". Rocznik 2003, czarny metalik, pięciodrzwiowa wersja. I co dla mnie ważne, "pod maską" ma 180 koni mechanicznych (uśmiech). Pamiętam taką sytuację z ubiegłego roku, gdy jechałem właśnie do syna. Spokojnie, bez pośpiechu "sześćdziesiątką". Jakiś gówniarz, jadący bodajże starym "golfem", wpadł na pomysł, żeby mnie wyprzedzić.

Co było dalej?

Po chwili pokazałem młodemu, gdzie jest jego miejsce w szeregu (uśmiech).

Czyli nie można pana wyprzedzać na drodze, czy o co chodzi?

Można, ale w normalny sposób, a nie "na chama". Do tego jeszcze jakimś "sypiącym się" gratem. Pozostała we mnie duma sportowca, dlatego lubię czasami pokazać młodym, gdzie ich miejsce w szeregu.

Wracając do tematu radości z dnia codziennego. Każdy słabszy dzień powoduje, że człowiek coraz bardziej zaczyna się zastanawiać, ile jeszcze czasu dane mu będzie spędzić na ziemi. Przecież jeszcze chwila i trzeba będzie się stąd zabierać…

Wkraczamy w egzystencjalne rozmyślania.

Ja bardziej rozmyślam, czy powędruję "do góry", czy "na dół". Widzę, że się boisz tych tematów, dlatego wracajmy do sportu (uśmiech).

Ciekawi mnie pana pobyt w Stanach Zjednoczonych.

Znasz to powiedzenie: "Ameryka to dla byka"? Nauczony ciężkiej pracy w młodości, nie miałem problemu, żeby zaryzykować i, po konsultacjach z rodziną, wyjechać z Polski. Nie było mnie w kraju blisko pięć lat. Pracowałem w niewielkiej fabryce jako ślusarz. To zresztą mój wyuczony zawód. Od poniedziałku do soboty po dziesięć godzin dziennie, a od piątku do niedzieli stałem na bramce w restauracji poznanego w Ameryce menadżera, Stanisława Świerszcza. Do kraju przyleciałem we wrześniu 1989 roku, ponieważ ślub brał mój syn.

Dlaczego nie przylatywał pan systematycznie do Polski?

Bo w Ameryce byłem "na czarno". Oficjalnie poleciałem jako turysta na zwiedzanie. Nie mogłem po kilku miesiącach wrócić, bo do Stanów nie miałbym już wstępu. Zarabiałem bardzo przyzwoite pieniądze. Co ciekawe, jako "bramkowy", miałem zdecydowanie większą stawkę, niż w fabryce, gdzie trzeba było solidnie zapieprzać. W Garfield mogłem liczyć na brata, lecz tak naprawdę każdy się tak wysypiał, jak sobie samemu pościelił… Pod koniec pobytu w Stanach, załatwiłem jeszcze zaproszenia Januszowi Weselakowi i Wieśkowi Pędlowskiemu (byli piłkarze "Stalówki" - red.), którzy później przylecieli tam do pracy.

Jak pan sądzi, jaki wpływ na pana dzisiejszy stan zdrowia miała pańska pięściarska kariera?

Nie chciałbym zwalać wszystkiego na sport. Miażdżyca i niedokrwistość nóg mogą przecież występować nawet na tle genetycznym. Moje nadciśnienie stało się wynikiem nadwagi, do której sam doprowadziłem. Aktualnie nie stosuję żadnej diety, ponieważ jak łyknę z rana te wszystkie tabletki, to apetyt mam znikomy. Unikać muszę smażonych potraw, no i oczywiście alkoholu.

Na pewno wysiłek fizyczny sprawił, że moje serce jest obecnie w średniej dyspozycji. Ale takie były czasy. Mecze bokserskie odbywały się systematycznie. To nie tak, jak teraz, że dobry pięściarz walczy za kilka milionów złotych raz na rok, a pozostały czas poświęca na treningi oraz bezpieczne sparingi. Po rozwiązaniu sekcji bokserskiej w Stalowej Woli, część chłopaków domagała się sądownie odszkodowań od klubu w ramach zadośćuczynienia za wykonywania niebezpiecznego zawodu. Widocznie niektórzy dostali kilka razy zbyt mocno po głowie, stąd takie ich pomysły.

Czego dzisiaj panu najbardziej brakuje?

Bardziej kogo. Świętej pamięci Andrzej Lewandowski (były pięściarz "Stalówki" w kategorii półciężkiej - red.) był moim bardzo dobrym kumplem. Brakuje mi jego towarzystwa. Niestety moich rówieśników systematycznie ubywa, więc coraz trudniej o spotkanie bratniej duszy.

Lucjan Trela
(urodził się 25 czerwca 1942 roku w Turbii) - były znakomity pięściarz wagi ciężkiej Stali Stalowa Wola, z którą sięgnął po drużynowe wicemistrzostwo kraju. Posiadał nietypowe warunki fizyczne jak na zawodnika tej kategorii wagowej (172 centymetry wzrostu). Wziął udział w Igrzyskach Olimpijskich w 1968 w Meksyku, w czasie których przegrał z późniejszym mistrzem olimpijskim i zawodowym mistrzem świata - Amerykaninem George'em Foremanem (była to jedyna walka w tym turnieju, której Foreman nie wygrał przed czasem). Trela dwukrotnie startował również w mistrzostwach Europy - w Rzymie w 1967 i w Belgradzie w 1973, dwukrotnie docierając do ćwierćfinałów. Pięciokrotnie w latach: 1966, 1967, 1968, 1970 i 1971 zdobył indywidualne mistrzostwo Polski (był też wicemistrzem w 1973 oraz brązowym medalistą w 1962, 1965, 1974 i 1975). W sumie stoczył 275 walk, z czego aż 220! wygrał, 11 zremisował i 44 przegrał.

POLECAMY RÓWNIEŻ:




Nie wiesz z kim pójdziesz na studniówkę? Skorzystaj z naszego generatora studniówkowego!


Ile kosztuje wychowanie dziecka w Polsce? Jest droższe niż myślisz!



Co nas wkurza w zimie na polskich drogach?



Praca marzeń. 10 najlepszych ofert pracy skierowanych do Polaków




One urodzą w 2019. Idzie nowe baby boom



Co wiesz o prowadzeniu auta zimą? Quiz


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ostatni wywiad z Lucjanem Trelą. Szybka jazda i Ameryka dla... byka - Echo Dnia Podkarpackie

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24