Sytuację, która miała miejsce 9 maja ub. roku, nagłośniła anonimowa osoba, powiadamiając starostę, burmistrza a także naszą redakcję i sugerując, że lekarz pojechał na rowerową przejażdżkę. Dyrektor szpitala, z którym rozmawialiśmy przed publikacją, potwierdził, że doszło do zgonu pacjenta, ale dodał, że lekarz zaprzecza, by opuścił oddział w godzinach pracy. Dyrektor zadeklarował, że zawiadomi o zdarzeniu prokuraturę, by ta zajęła się wyjaśnieniem okoliczności śmierci pacjenta.
Sprawą najpierw zajęła się prokuratura sanocka, potem przejęła śledztwo prokuratura brzozowska. Przesłuchano świadków, w tym członków rodziny pacjenta, którzy przyszli go odwiedzić w porze popołudniowego posiłku. Jak się okazało - natrafili na krytyczny moment, chwilę po tym, jak Edward D. zakrztusił się dużym kawałkiem mięsa.
- Starszy pan miał taką przypadłość, że połykał bez przeżuwania. Dwa dni wcześniej też się zakrztusił, ale wtedy pomoc nadeszła w porę - mówi prokurator Alicja Barbara-Bąk, prowadząca śledztwo.
73-latek dusił się, próbowali go ratować pielęgniarka i osoba, która rozwoziła jedzenie. Lekarza przy tym nie było. - Pojawił się dopiero później. Świadkowie nie potrafią precyzyjnie ocenić po jakim czasie. Twierdzą, że mogło upłynąć od kilkunastu do kilkudziesięciu minut - mówi prokurator Barbara-Bąk.
Oddział laryngologii jako jedyny mieści się w budynku starego szpitala (pozostałe są w nowym kompleksie oddalonym o ponad pół kilometra). Lekarz dyżurny był jedyną osobą, która w krytycznym momencie mogła wykonać zabieg tracheotomii u nieprzytomnego pacjenta. Zrobił go, ale dopiero, gdy wrócił na oddział.
Prokuratura zwróciła się do biegłych ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego o ocenę czy nieobecność lekarza i niepodjęcie natychmiastowej reanimacji pozostaje w związku ze zgonem pacjenta.
Zespół biegłych (dwóch otolaryngologów, anestezjolog i specjalista medycyny sądowej) dostał do dyspozycji dokumentację medyczną i akta sprawy. Bezpośredniego związku się nie dopatrzyli, ale uznali, że nieprawidłowości w postępowaniu medycznym mieszczą się w kodeksowym pojęciu narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. - To może być podstawą do postawienia takiego zarzutu lekarzowi - mówi prokurator.
Lekarz utrzymuje, że był na miejscu i pojawił się przy chorym w ciągu minuty od wezwania. Zaprzecza temu analiza połączeń i logowania do stacji BTS, wykonana przez fachowców z KWP w Rzeszowie. Gdy dzwoniła pielęgniarka, był poza szpitalem.
Na to, że lekarz w czasie dyżuru rzeczywiście wybrał się na przejażdżkę rowerem wskazują zeznania świadka, który przywiózł do szpitala rodzinę odwiedzającą chorego 73-latka. Stał przed budynkiem paląc papierosa, gdy podjechał na rowerze mężczyzna i szybko pobiegł na oddział. Nie ma pewności, że był to lekarz, ale prokuratura nie wyklucza przeprowadzenia tzw. okazania.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?