Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pies zamiast człowieka

MAREK PĘKALA
Końcówka lat osiemdziesiątych. Był wtedy w ZSSR na kontrakcie aż za Donieckiem. - Sąsiedzi mówili mi, jak dzwoniłem, że Ewa baluje z pewnym gościem. Bolało. Ale po kontrakcie pomyślałem: trzeba żyć, nie wracałem do tego. Najważniejsza jest rodzina.

Mieszkali w wieżowcu na rzeszowskim osiedlu z dwójką małych dzieci: on, Adam Słowik - budowlaniec po zawodówce, żona Ewa - służba zdrowia, personel urzędniczy.

Cios za ciosem

Rodzinna wioska Adama, 20 km od Rzeszowa. Zamężna siostra Halina z dzieckiem i siostrą Ireną zaczadzają się podczas snu. Haliny nie udało się uratować. 1992. Zabójstwo na Zygmuncie Słowiku - ojcu. Jego ciało znaleziono w studni. Po szoku matka z córką Ireną trafiają do szpitala psychiatrycznego. Sprawcy mordu nie znaleziono. Dwa lata później matka umiera w jarosławskim szpitalu. - Byłem przybity. A żona chciała się bawić... - mówi Adam. - Pracowałem, zajmowałem się dziećmi, robiłem zakupy, sprzątałem. Ona po pracy balowała...

Pierwszy raz

Była żona Adama: - Nie zgadzam się na żadną rozmowę z dziennikarzem. To sprawa zamknięta. A co to pana obchodzi?! Kto pana nasłał?! Wystarczy, że on głupot panu nagadał. On już swoje narozrabiał. Ja jestem normalna, to on jest chory psychicznie.
Na rozmowę dziennikarza z 15-letnią córką Ewa S. nie wyraża zgody. Dorosły syn Adama: - Nie odpowiem panu na żadne pytanie.

Luty 95. - Wpadłem w przygnębienie. Klękałem i modliłem się coraz dłużej, po trzy godziny. Przestałem jeść, pić, nie chciało mi się. Byłem coraz słabszy. Słyszałem tylko Ewę: - Dam cię do Jarosławia!
W drzwiach zobaczył policjantów i sanitariuszy. Zawieźli go. Diagnoza: schizofrenia urojeniowa. - Po zastrzykach i lekarstwach czułem się coraz lepiej. Odwiedzałem siostrę Irenkę na kobiecym oddziale, spacerowałem po mieście.
Po miesiącu. - W imieniny żony kupiłem kwiaty i pojechałem pociągiem do Rzeszowa. A w domu - cisza, nikt się do mnie nie odzywa. Wsiadłem w malucha i wróciłem do Jarosławia. Za karę dostałem zakaz wychodzenia, nie mogłem odwiedzać siostry. Przecierpiałem tak jeszcze 2 miesiące.

6 lat względnego spokoju

Po powrocie dostał rentę, II grupę. Pracował w zakładzie pracy chronionej. Ze współpracownikiem jeździł nyską do Mielca, remontowali, malowali, było dobrze. Potem stanął przy taśmie, zdejmował sery i wkładał do skrzynek. - To nudne... Ja lubię ruch.

Drugi raz

Kwiecień, 2001. Miesiąc zwolnienia. Potem drugi. - Zaczęły się awantury, że nie poszedłem do roboty: - Zobaczysz, zadzwonię! Po którejś groźbie żona chwyciła za słuchawkę. - Odsunąłem ją, wyłączyłem telefon. Zadzwoniła na klatce z komórki syna. Przyjechali.
Wrócił po 3 tygodniach. - Ewa wściekła się: - Wracaj do szpitala! - Bo chcesz mieć papiery do rozwodu, tak?

Trzeci raz

Schizofrenia

* Chory na schizofrenię ma w sobie coś z dziecka, które nie umie kłamać.
* Sukces terapeutyczny w schizofrenii zależy w dużej mierze od tego, czy uda się choremu znaleźć w otaczającej rzeczywistości przedmiot miłości.
*Przeciętny schizofrenik jest zdrowszy niż przeciętna społeczność ludzi psychicznie zdrowych.
Prof. Antoni Kępiński, wybitny psychiatra

Sierpień. - Nie wpuściła mnie do domu. Spałem na klatce, w kucki. W dzień jeździłem do siostry Irenki (od kilku lat mieszka w Zakładzie Opieki Społecznej w Rzeszowie), a w nocy spałem na klatce. Nic nie jadłem, bo nie miałem za co kupić. Dowód osobisty został w domu, nie mogłem wybrać pieniędzy z konta. I tak przez całe dwa tygodnie - w dzień do Irenki, w nocy na klatce. Rano wychodzę, a tu idą z pogotowia. - Gdzie mieszka Słowik? - pytają. - Nie wiem - odpowiedziałem. I uciekłem.
Ewa pojechała z dziećmi na wczasy. - Nie wytrzymałem, wyszedłem na balkon i wołałem. Nie za bardzo pamiętam, ale jakoś tak, że cierpię, jak święty.
Po powrocie z wakacji żona znowu zaczęła go nękać. - No to nie wpuściłem jej do domu. Poszła spać z dziećmi do teściowej.
Początek września. Adam idzie do swojego bloku. Z auta wyskakują policjanci, zabierają go. Znowu szpital.

Po trzech tygodniach

Pan Jerzy, znajomy Adama z wioski: - Zadzwonił do mnie, że boi się sam wracać do domu. Stanąłem za rogiem klatki, słyszałem ją: - Wypier..., ch..., na wieś, albo do szpitala! Zatrzasnęła drzwi. Pojechałem z Adamem na policję, wyjaśniamy, wracamy z obstawą. Policjant: - Ten pan ma prawo do mieszkania tutaj. Ona: - Tu nie ma miejsca, kupiliśmy psa, on jest dwa razy mądrzejszy od niego.
Mieli wilczuropodobne psisko, mieszkanie - 36 m.kw. Adam pojechał na wieś, do starego domu po rodzicach. - Z synem i sąsiadami - opowiada pan Jerzy - wyremontowaliśmy dach, bo był dziurawy. No i prąd trzeba było podłączyć, jakieś meble ściągnąć...

Po 20 latach małżeństwa

6 lutego 2002. Sąd orzeka rozwód. Jednocześnie "nie orzeka o zawinieniu rozkładu pożycia małżeńskiego", czyli nie stwierdza, kto jest winien. Sąd nie zgadza się na eksmisję Adama. Ewa z synem poszli po rozprawie na piwo. Poszedł za nimi, siedział przy ich stoliku, a oni - jakby go nie widzieli.

Wyjazd
17 lutego 2002. Adam wyjeżdża autobusem do Londynu. Mieszka tam siostra byłej teściowej. - Dosyć długo ją prosiłem, żebym mógł przyjechać. Bo co miałem robić w kraju, jak Ewa mnie wyrzuciła, pracy nie miałem... Do odbioru renty upoważnił powinowatego z wioski - żeby przekazywał alimenty za córkę (100 zł), a resztę brał na konto długu, bo na wyjazd pożyczył od niego 2,5 tys. zł.
Przez pierwsze dwa miesiące nie miał pracy, opiekował się 6-letnim synkiem córki ciotki. - Potem przez miesiąc kopałem rowy, nosiłem cegły... Potem pracowałem przy dachach, przez 4 miesiące. Potem jeździłem do Anglika, robiłem w ogrodzie.
Wiele razy dzwonił do domu. - Rozmawiałem z synem, córką. Kilka razy wysyłałem im paczuszki z ubraniami. Wysyłałem po 20, 30 funtów.
Ciotka z córką ciągle się kłóciły. - Kiedyś usłyszałem od ciotki: Wypieprzaj z mieszkania! Zamieszkałem u Polaka, alkoholika, 40 funtów za tydzień, strasznie dużo, ale co miałem robić?

Czwarty raz
- Szukałem pracy w ogłoszeniach na przystankach. Londyn taki wielki... Któregoś dnia pobłądziłem, przeraziłem się. A tu noc. Byłem sam na całym świecie.
Zatrzymała go policja. - Ja po angielsku tyle, co prawie nic. Zabrali mi plecak, komórkę, 400 funtów, prawo jazdy (polskie), notes z adresami... Paszportu nie miałem przy sobie. Byłem wystraszony, przybity. Siedziałem na posterunku, policjanci zajęli się swoimi sprawami... Udało mi się po cichu wyjść. Uciekałem. Z samochodu, jak mnie dogonił, wyskoczyło dwóch, dostałem pałką, ale uciekłem im, zgubiłem buta, potem drugiego, uciekałem. Nagle patrzę - Buckingham, Pałac Królowej! Już wiedziałem, gdzie jestem, ale tu mnie dopadli. Zawieźli do psychiatryka. Taki brudny, zaniedbany szpital. Mieszkałem w pokoiku bez okna, jedzenie okropne. - Męczyłem się tam 2 miesiące.
Wspomina żona powinowatego z wioski: - Zadzwonił do nas konsul z Anglii, czy odbierzemy Adama z lotniska w Krakowie. A Ewa: - Nie zabierajcie go, on jest chory. Weźmiecie sobie tylko kłopot.
Do szpitala w Londynie córka ciotki przywiozła jego walizki, oddała mu 250 funtów. - A tam u nich, na szafie, zostało jeszcze moje zarobione 1100 funtów. Przepadło, jak te z komisariatu.

Powrót
23 listopada. Adam ląduje w Balicach, w asyście dwóch czarnoskórych pielęgniarek.
Powinowaty: - Podjechałem autem. A Adam, jakby mnie nie widział, nie przywitał się, całą drogę nie odzywał się. Jak byliśmy w sklepie, odebrał resztę, to były dwie dwudziestki, a on wychodząc, podarł te pieniądze i rzucił na ziemię. - Co ty?! - Jak chcesz, to sobie pozbieraj - usłyszałem. - Tak nie powiedziałem - mówi dzisiaj Adam - Ja się wtedy pomyliłem, myślałem, że trzymam jakieś niepotrzebne świstki, to podarłem i wyrzuciłem.

Piąty raz
Ledwie godzinę pobył w chałupie, usłyszał pukanie do okna. - Adam, otwórz - mówił powinowaty. Otworzył - w drzwiach stali policjanci i sanitariusze. - Wezwałem ich - mówi dziś powinowaty. - Uważałem, że tak trzeba.
Ze szpitalnej karty: "Powrócił z Anglii przed kilkoma dniami. Skierowany z powodu agresji do sąsiadów". - Kto tak nakłamał? - Policjanci - odpowiada Adam. - A policjantom kto? - To chyba jasne - zapada w smutek. Znowu trzy tygodnie szpitala.

Coraz mniej grosza
Kiedy jeszcze był w Londynie, na rzeszowską wokandę weszła sprawa o alimenty na dorosłego, studiującego syna. 9 grudnia sąd orzekł alimenty (z wyrównaniem od kwietnia 2002) 250 zł miesięcznie, zamienione ostatecznie na 150 zł. Plus 100 zł na niepełnoletnią córkę. A cała jego renta to 596 zł. Komornik także zabiera jej część. - Najgorsze, że nie mogę znaleźć pracy, bezczynność mnie zabija.

Wniosek
6 stycznia 2003. Do sądu wpływa wniosek prokuratora o całkowite ubezwłasnowolnienie Adama Słowika. Z uzasadnienia: "Jest chory psychicznie (...) mieszka sam, nikt nie interesuje się jego losem". Z opinii psychiatry-biegłej sądowej: "Jest w bardzo dobrej remisji (zahamowanie objawów chorobowych). Ma poczucie choroby, leczy się. Samodzielnie prowadzi gospodarstwo domowe". Sąsiedzi napisali do sądu: "Oświadczamy, że Adam Słowik jest spokojnym człowiekiem, nigdy nie zachowywał się wobec nas agresywnie". Wielu sąsiadów podpisało. Oprócz powinowatego. - I to pan, kurator Słowika? W odpowiedzi - milczenie.
Sąd umarza sprawę.
Sąsiadka z klatki w wieżowcu: - Pan Adam to grzeczny, uczynny człowiek, to ona się awanturowała, nastawiała dzieci przeciw ojcu, chciała mnie w to wciągnąć. Pamiętam jak pan Adam wołał wtedy z balkonu, to był głos rozpaczy.
- Zniszczyła mnie żona. Ale największy żal mam do dzieci, że mnie nie odwiedzają. Byłem przecież dobrym ojcem... - mówi 43-letni, rozdygotany człowiek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24