- To było gdzieś o 7 rano - opowiada Marian Kustra z Jabłonowa k. Radomia, mąż 84-letniej Stanisławy. - Żona spadła z łóżka. Położyliśmy ją znów. Sąsiad mówi: trzeba wezwać pogotowie. Przyjechali za dziesięć minut. Lekarka weszła do mieszkania, spojrzała na oczy i powiedziała: ona już nie żyje. Ani pulsu nie badała, ani nie wzięła słuchawek. Od razu wyszła z pokoju.
Pogrzeb zamówiony
W zwoleńskim pogotowiu ratunkowym zanotowano, że karetkę wezwano o godzinie 6.43. Zespół ratowniczy był na miejscu w niedalekim Jabłonowie po godzinie 7. Lekarka wystawiła zaświadczenie o zgonie.
Kustra wraz z córką Krystyną Mizerą nie mieli czasu płakać. Z miejsca wyruszyli po akt zgonu do Urzędu Gminy w Policznie. Potem pojechali do zwoleńskiego zakładu pogrzebowego, wybrali strój pogrzebowy, zamówili wieńce i wiązanki, na koniec pojechali uzgodnić termin pogrzebu do księdza w parafii w Wygodzie.
W tym czasie pani Stanisława - według papierów nieboszczka - leżała sobie na łóżku w pustym domu.
Worek się rusza!
Karawan był około godziny 14. Pracownicy domu pogrzebowego zapakowali kobietę w worek foliowy i odwieźli do kostnicy w zwoleńskim szpitalu.
- Już podczas wyjmowania worka z samochodu zauważyłem, że coś się poruszyło - opowiada Adam Galbarczyk, właściciel Domu Pogrzebowego Ades ze Zwolenia. - Od razu pomyślałem, że to pewnie wiatr. W kostnicy odsunęliśmy jednak worek i zauważyłem jakieś nieznaczne ruchy. Myślę sobie: Jezu, przecież ona jeszcze oddycha. Od razu przybiegli lekarze.
Galbarczyk wskoczył do auta i pojechał zawiadomić córkę pani Stasi.
- Nie wiem, czy nie była w większym szoku niż wtedy, gdy dowiedziała się, że mama nie żyje - opowiada Galbarczyk. - Najpierw ze zdenerwowaniem zaczęła mówić, że zostały zniszczone wszystkie dokumenty, że został tylko akt zgonu. Potem jednak zauważyłem, że się uśmiecha.
Sąsiadka "zmartwychwstała"
To że kobieta żyje, to zasługa Adama Galbarczyka, właściciela Domu Pogrzebowego Ades w Zwoleniu. Że Stanisława "zmartwychwstała" jako pierwsi dowiedzieli się Piątkowscy, sąsiedzi Kustrów. Również od pracowników zakładu pogrzebowego.
- Powiedzieli, że położyli ją w worku na stół, aby włożyć do lodówki - opowiada Jan Piatkowski. - Ale w lodówce nie było miejsca. Wtedy zobaczyli, że worek się rusza. Wcześniej ręce ułożyli wzdłuż tułowia, a tu nagle jedna ręka… znalazła się bliżej głowy.
Żona Stanisława, Daniela, ma swoją hipotezę: - Jak ją wieźli po drodze, to na pewno trzęsło. Może to zadziałało jak jaki respirator?
Oboje twierdzą, że nie można winić pogotowia. - Takie rzeczy się zdarzają. Kilkanaście lat temu też zabrano człowieka z Policzny do kostnicy. Otwierają rano drzwi, a on tam sobie siedzi - macha ręką Piątkowski.
Pogrzebu nie będzie
- Gdy okazało się, że mama żyje, to na przemian śmieliśmy się i płakali - Krystyna Mizera ukrywa twarz w dłoniach.
- Przeżyłam jej śmierć - mówi Marianna Sadowska-Skorupa, druga córka pani Stanisławy. - To jest straszne, bo mamę ma się jedną. Ale wiadomość, że jednak żyje, była jeszcze większym szokiem. Bałam się, że przyjadę do szpitala to znów będzie źle. Przyjeżdżam, mama bierze mnie za rękę, poznaje, pyta: "to przyjechałaś?". Szok.
To na Mariannę spadł obowiązek powiadamiania wszystkich krewnych, że pogrzebu nie będzie, bo mama "ożyła". - Z początku dziwnie na mnie patrzyli. Myśleli pewnie, że jestem w szoku i bredzę.
Mama nigdzie nie istnieje…
Marianna Sadowska-Skorupa nie może się nadziwić, jak mogło dojść do takiej pomyłki: - Przecież w ambulansie jest odpowiedni sprzęt. Można na 100 procent stwierdzić, czy ktoś żyje, czy nie.
Po tym wszystkim jest wkurzona i załamana: - Siostra i ojciec nie mają samochodu. Wtedy wynajęli auto, jeździli cały dzień, do gminy, do zakładu pogrzebowego. Teraz mama nie ma dowodu osobistego, bo go przecięli. Nie wiem, jak wyrobić nowy dowód, bo mama przecież leży. Nie da się jej zawieźć do fotografa. Poza tym na podstawie jakiego dokumentu - aktu zgonu? Przecież ona teraz nigdzie nie istnieje.
Na razie udało się wycofać zamówienia na trumnę, wieńce i kwiaty.
- Nic nie mogę powiedzieć na zakład. Stwierdzili, że nic się nie należy i nie ma sprawy - dodaje Krystyna Mizera.
- Pieniądze oddał i ksiądz. Z 700 złotych, co mu dałem, zatrzymał tylko 100 za miejsce na cmentarzu. Ale niech tam będzie - macha ręką Marian Kustra.
Mogli sprawdzić...
Lekarka została odsunięta od pracy w pogotowiu do czasu wyjaśnienia całej sprawy przez prokuraturę. Wejścia na szpitalny oddział, gdzie leży Stanisława, pielęgniarki i ordynator bronią jak niepodległości.
- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej dla niej i dla naszej instytucji - mówi Krzysztof Jarosz, dyrektor szpitala w Zwoleniu. - To, czy lekarz popełnił błąd, czy nie doszło do narażenia życia albo zdrowia, ustali prokurator.
Jarosz ma swoją hipotezę: - Do godziny 14 pacjentka była pod opieką rodziny. Nikt nie stwierdził oznak życia w pacjentki. Również nie stwierdzili tego pracownicy zakładu pogrzebowego, przenosząc kobietę do karawanu. Czy to o czymś nie świadczy? Mogę więc przypuszczać, że u pacjentki nastąpiło takie osłabienie czynności życiowych, iż dało to podstawy do rozpoznania zgonu.
Wystarczy słuchawka
Aleksander Pieczyński, kierownik zwoleńskiego pogotowia ratunkowego twierdzi, że zna sumienność i doświadczenie swojej koleżanki i nie wierzy, aby mogła ona popełnić jakiś błąd.
- Myślę, że zostały dochowane wszystkie procedury. Aby stwierdzić zgon, bada się źrenicę, puls, oddychanie. Patrzy się na powłoki skórne.
Czy takie badania dają stuprocentową pewność?
- Praktycznie wystarczy doświadczenie lekarza - podkreśla Pieczyński. - Od 30 lat nie pamiętam przypadku, aby diagnoza była mylna. W szpitalu używa się specjalistycznego sprzętu, ale nie w pogotowiu czy w przypadku lekarza rejonowego.
Lekarka zniknęła
[obrazek7] - Gdyby ją włożyli do trumny, to już by nie żyła. Tam człowiek się zadusi - powtarza Marian Kustra, który przeżył zgon i "zmartwychstanie" żony.Pani doktor, o której diagnozę jest już tyle szumu, w pogotowiu jedynie dorabia. Na stałe pracuje w szpitalu w Pionkach koło Kozienic. Ma specjalizację z anestezjologii i intensywnej terapii.
- Nie ma jej w pracy i nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. Może jest na zwolnieniu lekarskim? Słyszałem tylko, że bardzo przeżywa to, co się stało - przyznaje
Aleksander Gawlik, dyrektor szpitala w Pionkach. I dodaje, że na panią doktor nie da złego słowa powiedzieć.
- Nigdy nie było na nią żadnych skarg czy uwag, ani ze strony pacjentów, ani lekarzy - mówi. - Nie mam podstaw, aby odsunąć ją od pracy.
* * * * *
W Urzędzie Stanu Cywilnego w Policznie zarejestrowano już akt zgonu Stanisławy. Został unieważniony jej dowód osobisty. Formalnie Stanisława Kustra nie żyje. Teraz wszystko można odwrócić jedynie poprzez sąd.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?