Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjanci bili mnie, kopali, rozebrali do naga. Nie daruję im tego!

Andrzej Plęs
Zasinienia na szyi po duszeniu, krwiaki, otarcia naskórka od kajdanek, krwawe podbiegnięcia na udach, krwiak wargi dolnej i szereg innych obrażeń - stoi w obdukcji lekarskiej. - To efekt pobicia na policji - kobieta nie kryje złości.

Co się wydarzyło w sobotnią noc na komendzie w Jarosławiu? Wersja małżeństwa jest inna, wersja policji inna. Śledztwo wykaże, która jest prawdziwa.

Szliśmy ulicą
Ona, jej mąż i kilkoro znajomych wyszli z jarosławskiego klubu "Salvadore" ostatniej soboty o 4 nad ranem. Zmierzali do domu ulicą Bandurskiego. Ulicą, a nie trotuarem, co - według kobiety - było przyczyną interwencji policji.

- Szliśmy ulicą jeszcze przez parę metrów, bo nie było chodnika, potem zeszliśmy z jezdni - opowiada. - Mąż zauważył, że cały czas policjanci jadą powolutku za nami. Zeszliśmy na bok, siedliśmy na ławeczce, żeby poczekać, aż pojadą.

Z jej relacji wynika, że policjanci odjechali, ale wrócili. Do jednego radiowozu dołączył drugi. Z obu wyszło trzech policjantów i jedna policjantka.

- Mąż się przestraszył. Byli wyraźnie bojowo nastawieni - ciągnie dalej. - Zadzwonił pod 997 i powiedział, że zbliża się do nas czterech funkcjonariuszy, na jakiej jesteśmy ulicy i dyżurny się rozłączył.

"Ja was, k..., nauczę chodzić" - tak, miała powiedzieć do nich policjantka.

Kobieta opowiada: - Mąż wciąż trzymał w dłoni telefon. Ostrzegł policjantów, że wszystko będzie nagrywał. Wtedy kobieta powiedziała do niego: "niczego, k..., nagrywał nie będziesz" i zabrała mężowi telefon - ciągnie dalej. - Skuli mnie z tyłu kajdankami, zawieźli na komendę i wtedy zaczęło się naprawdę. Zaczęłam protestować, krzyczałam, że co to jest za władza, która tak traktuje ludzi. Usłyszałam, że dopiero teraz pokażą mi, co to jest władza.

Zostawcie, ona jest w ciąży!

Mąż też w kajdankach, ale skuty z przodu. Ona - z tyłu. W komendzie on dmuchnął w alkomat bez oporu, ona zaprotestowała, domagała się badania krwi.

- Padły pierwsze ciosy, krzyczeli, że dopiero teraz pokażą mi władzę - wspomina. - W brzuch, głowę, nogi, twarz, kopali w podbrzusze. Kiedy upadłam, pociągnęli mnie za włosy, postawili i znów bili.

- Gdy zobaczyłem, co się dzieje, zacząłem krzyczeć, że żona jest w trzecim miesiącu ciąży - wtrąca mąż. Siedział na korytarzu i przez otwarte drzwi wszystko widział. - W ciąży nie jest, ale miałem nadzieję, że to ich powstrzyma. Odeszli w kąt i śmiali się. Potem znów bili.

Jego żona podkreśla, że najgorsza była ta niewysoka brunetka. Założyła czarne skórkowe rękawiczki i lała, gdzie popadło. Czasem z rozpędu. Oprócz niej najbardziej dawał się we znaki krępy blondyn w okularach.

W końcu mąż podszedł i powiedział żonie, żeby dmuchnęła w alkomat. Może wtedy ich wypuszczą.
- Uparłam się, że chcę jechać na badanie krwi, miałam nadzieję, że na pogotowiu wszyscy zobaczą moje obrażenia - ciągnie. - Wtedy ten blondyn powiedział: wszyscy, k..., pojedziecie na krew.

Oboje twierdzą, że na pogotowiu lekarz obejrzał ich powierzchownie, stwierdził, że nigdzie nie ma krwi. Wrócili do komendy.

- Po kolejną porcję bicia - dodaje. - Nieraz słyszałam, że jestem starą k..., starą szmatą, w końcu ta policjanta powiedziała do kolegów: weźcie tę szmatę rozbierzcie.

Jak mówi, to było najbardziej upokarzające. Wciąż skutej kajdanami z tyłu, ściągnięto bluzkę, spodnie z majtkami - w dół, a pani funkcjonariusz podbiegła i zerwała z niej stanik.

- Podsunęli mi jakiś papier, kazali podpisywać. Nie mam pojęcia co, ale nie chciałam - opowiada. - Podbiegł ten blondyn, chwycił mnie za szyję, zaczął krzyczeć: ty k..., my ci będziemy mówić, co masz zrobić.
Rzeczywiście, ślady na szyi wciąż widać, mnóstwo sińców na nogach, pękniętą, spuchniętą dolną wargę.

Skarga do policji na policję

W niedzielę nad ranem trafiła do celi, mąż do innej. Mówi, że trzy razy prosiła strażnika, że chce iść do toalety, prosiła, żeby wezwał pogotowie, bo dostała po głowie i ma zawroty. Strażnik nie reagował.

- Wyszliśmy "z dołka" w niedzielę przed osiemnastą - precyzuje mąż.
- Najpierw przesłuchali męża, potem mnie - dodaje. - Chciałam, żeby przesłuchująca pani wpisała do notatki, że zostałam pobita. Ona powiedziała, że wpisuje tylko to, że powiedziałam do funkcjonariuszki, że jest suka i że pokazałam środkowy palec. I że na ulicy wpadłam pod ich radiowóz.

Jeszcze w niedzielę wieczorem zgłosiła się do szpitala. Wyszła w środę. Po badaniach rezonansem (urazy głowy), zdjęciach rentgenowskich (obrażenia twarzo-czaszki). I zapewnia, że tego policji nie daruje. Kiedy była w szpitalu, skargę do policji na policję złożył mąż.

Co na to policja

- Jeśli kobieta i mężczyzna podają prawdziwy przebieg wydarzeń, to policjanci powinni wylecieć z pracy, ale jeśli ci państwo kłamią, to oni powinni ponieść tego konsekwencje - to stanowisko podinsp. Roberta Matusza, zastępcy komendanta powiatowego policji w Jarosławiu. - Prowadzone są trzy postępowania wyjaśniające: komenda wojewódzka swoje, my - wewnętrzne - swoje i prokuratura swoje - wylicza. - Żeby nie było żadnych podejrzeń, sprawę bada prokuratura w Przemyślu, a nie w Jarosławiu.

W relacji małżeństwa podinspektor Matusz dostrzega szereg nielogiczności. Bo jaki cel mieliby policjanci, by interweniować wobec spokojnych ludzi? W sobotę w nocy, kiedy tyle się dzieje? Każda taka interwencja to mnóstwo papierów do wypełnienia.

Zdradza, że zupełnie inny przebieg wydarzeń podaje raport policjantki, która uczestniczyła w interwencji. Złożony jeszcze w niedzielę, zanim małżeństwo złożyło skargę, więc nie była to reakcja na tę skargę. Treści raportu zdradzić nie może, ale nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że małżonkowie prowadzili na ulicy głośną kłótnię. Stąd interwencja policji.

- Proszę się zastanowić, skąd tam wzięło się aż czterech funkcjonariuszy - podpowiada Matusz. - Do zwykłej interwencji? Dwóch by nie wystarczyło?

Przyznaje, że zarzuty wobec policjantów są bardzo poważne, tym bardziej policji zależy na wyjaśnieniu całej prawdy. Dodaje, że analizowany jest monitoring kamer miejskich i to klatka po klatce. Badany jest materiał filmowy z kamer w komendzie, a komenda kamerami jest usiana. To też będzie materiał dowodowy. Sprawdzany będzie zapis rozmowy męża z oficerem dyżurnym.

Mąż podkreśla, że jest w stanie udowodnić, że telefonował pod 997. Dowód ma w telefonie: połączenie 12 września, godz. 4.27, numer wybrany: 997, czas rozmowy: 1min. 21 sek.

- Nigdy nie mieliśmy żadnych zatargów z policją - podkreśla kobieta. - Mieszkamy na stancji. Opiekujemy się domem przyjaciela, który wyjechał do Stanów.

- Pochodzimy z Mazur, w Jarosławiu mieszkamy od 6 lat - wtrąca jej mąż.

Na informację, że małżeństwo nigdy nie miało do czynienia z policją, podinsp. Matusz tylko tajemniczo się uśmiecha. Dodaje, że jeśli wszystkie dowody wykażą, że małżonkowie kłamali, to grozi im szereg zarzutów. Ze składaniem fałszywego zawiadomienia i obrazą funkcjonariusza publicznego włącznie.

A jeśli winna jest policja?
- Ja nie podaruję i jeśli dowiodę ich winny, będę domagać się odszkodowania - zapewnia kobieta. I dodaje: - Jestem magistrem pedagogiki i resocjalizacji, miałam składać papiery do pracy w policji. Po tym pobiciu nie chcę słyszeć o policji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24