Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Ryszard Bugaj: PiS przestaje być partią gulaszowego konserwatyzmu. Staje się partią skoku na kasę

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Ryszard Bugaj - ekonomista, w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej od lat 60.  Po roku 1989 współzałożyciel Solidarności Pracy i Unii Pracy. W latach 2009-2015 współpracował z PiS - był m.in. doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego i członkiem Rady Programowej PiS
Ryszard Bugaj - ekonomista, w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej od lat 60. Po roku 1989 współzałożyciel Solidarności Pracy i Unii Pracy. W latach 2009-2015 współpracował z PiS - był m.in. doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego i członkiem Rady Programowej PiS Bartek Syta
Morawiecki sobie nie radzi, a jego projekty są liberalne - nie socjalne. PiS nie działa według planu - jest popychany przez wydarzenia - mówi prof. Ryszard Bugaj, ekonomista.

Czy zakaz handlu w niedzielę jakoś odświeży w oczach wyborców postrzeganie PiS jako partii o charakterze socjalnym?
Lubimy tezy, które są jednoznaczne, ale tak się składa, że objaśnienia jedno-czynnikowe rzadko bywają objaśnieniami adekwatnymi do rzeczywistości. Zakaz niedzielnego handlu przepchnęli ludzie, których motywacje były bardzo różnie rozłożone.Z jednej strony są wśród nich tacy, dla których ten czynnik socjalny był rzeczywiście kluczowy - należy do nich zapewne sam Janusz Śniadek. Ale byli i tacy, dla których główną zaletą zakazu handlu w niedzielę było poczucie, że wzmacnia on pewien tradycyjny model rodziny - taki, w którym w wolną niedzielę każda szanująca się rodzina pójdzie do kościoła a następnie zje rosół. Ten rodzaj założeń wydaje mi się akurat dość wątpliwy.

Skoro nie do kościoła, to może chociaż na spacer?
Paradoksalnie niedzielne zakupy miewały w rodzinach rolę więziotwórczą - rodzina szła razem do sklepu, razem wybierała zakupy, wszyscy mieli tu głos, nie tatuś ani mamusia sami, ale dzieci też - potem jakaś kawiarnia czy kino. To wcale nie było takie złe dla życia rodzinnego. Nie sądzę przy tym, żeby szczególnym beneficjentem zakazu handlu w niedzielę okazał się Kościół, nie spodziewam się wzrostu frekwencji na mszach.

ZOBACZ TEŻ | Ryszard Bugaj o zmianach w ordynacji wyborczej

Źródło:
TVN 24

Według opartych na Big Data badań (dane z kilkuset tysięcy smartfonów) opublikowanych przez „Gazetę Wyborczą” frekwencja w kościołach w pierwszą niedzielę wolną od handlu była taka sama jak tydzień wcześniej. O rosole danych brak. Za to 4-krotnie więcej Polaków wyszło na spacer. Ma to jakiś związek z zakazem , czy raczej z piękną jak na marzec pogodą?
Oczywiście, że z pogodą (śmiech). To rzeczywiście był wyjątkowo ciepły i słoneczny dzień. Zastanawiam się natomiast nad konsekwencjami tego zakazu dla pracowników. Kiedy w skali tygodnia sklepy otwarte są jednak krócej, to jakaś część pracowników może stać się niepotrzebna. Z kolei ci, którzy zostaną, mogą być bardziej obciążeni obowiązkami. Jest też pewien problem związany z personelem niehandlowych placówek w centrach handlowych - kawiarni, restauracji, kręgielni, klubów fitness. Tu zapewne nastąpi spadek ruchu w niedziele, bo większość ich klientów odwiedzała centra handlowe jednak w dwóch celach - by połączyć odwiedziny w którymś z tych miejsc z zakupami. W obu obszarach może dojść do pewnych przesunięć. Ale nie sądzę, że miały one dramatyczny charakter, żadnego trzęsienia ziemi na rynku pracy ani w gospodarce to nie spowoduje.

Jest pan zwolennikiem zakazu handlu w niedziele?
Nie. Gdybym był na miejscu tych, którzy podejmują decyzje w PiS, o wiele prędzej zastanowiłbym się nad ograniczeniem dostępności alkoholu. Mieszkam w Podkowie Leśnej. Jedyny produkt, który można u nas kupić do godziny 24 w dużym wyborze, to właśnie alkohol. Z chlebem już tak dobrze nie jest, nie mówiąc o lekarstwach. Choć są w mieście aż 3 apteki, to jednak późnym wieczorem po leki trzeba jechać do sąsiedniej miejscowości. A alkohol kupimy bez najmniejszego problemu.

To nie jest tak, że PiS realizuje precyzyjny wielki plan na lata uknuty na Żoliborzu. Oni też dryfują, popychani przez wydarzenia

A jak pan odbiera opozycyjną kampanię przeciw zakazowi handlu w niedzielę?
Ta kampania odzwierciedla generalną orientację opozycji, otóż: „Jesteśmy przeciw”. Z tym zresztą bywa bardzo różnie. W wypadku ustawy o IPN przeważająca większość opozycji wstrzymała się od głosu, a niektórzy byli nawet za. Kiedy zaś opozycja wstrzymuje się od głosu przedłożeniu rządowym, to oznacza, że właściwie jest za jego merytoryczną treścią. Dodajmy, że dopóki nie wybuchł międzynarodowy kryzys, to w Polsce głosy opozycji w tej sprawie, były...

... Żadne.
Właśnie, praktycznie niesłyszalne. Nikt szat nie rozdzierał. A o czym to świadczy? Na pewno o oportunizmie, ale także o braku kompetencji. PiS dał tu prawdziwy koncert niekompetencji, ale opozycja też nie wykazała się przenikliwością, to nie ulega wątpliwości.
W sprawie zakazu handlu natomiast opozycja rozdziera szaty. I to na całego. To trafi do wyborców?
Opozycja rozdziera szaty, bo w całości - przynajmniej jeśli chodzi o opozycję parlamentarną - jest liberalna. Pewnym wyjątkiem może być część PSL-u, ale też PSL nie odznaczał się w tej kwestii jakoś zauważalnie. Zakaz handlu ma to do siebie, że jego krytyka od razu wpisuje się liberalną tożsamość opozycji. Jeżeli do kogoś trafi, to do zdeklarowanych, liberalnych zwolenników tejże opozycji, którzy przecież nie są bardzo liczni. Wątpię natomiast, czy w ten sposób opozycja pozyska kogokolwiek ze środka.

PiS wprowadził program 500 Plus, podniósł płacę minimalną, teraz - za sprawą zakazu handlu - pośrednio wszedł w temat dni wolnych od pracy. To wszystko tradycyjna domena lewicy, przynajmniej tej z epoki państw opiekuńczych. Czy PiS stara się wejść w buty takiej lewicy, przynajmniej w obszarze socjalnym?
Charakter polityczny danej partii, to zawsze w dużej mierze kwestia samoidentyfikacji. Nie sądzę, żeby w tym wypadku ta samoidentyfikacja szła w parze z częścią rozstrzygnięć merytorycznych przyjmowanych przez PiS. Zachodnia socjaldemokracja niewątpliwie na długo uległa fali neoliberalnej - proces stopniowego wycofywania się jej z pozycji neoliberalnych zaczął się tak naprawdę dopiero po kryzysie 2008 roku. Popatrzmy na Blaira, czy Schroedera, to zobaczymy, że oni płynęli z tą neoliberalną falą bardzo daleko, w kwestiach socjalnych czy gospodarczych byli politykami, których właściwie nie dało się odróżnić od polityków z partii liberalnych. Próbowali więc budować tę możliwość odróżnienia, czyli jakiś rodzaj tożsamości, wyłącznie wokół spraw obyczajowych czy kwestii praw mniejszości. Pamiętając o Blairze i Schroederze, spójrzmy więc na PiS. To partia lewicowa, czy jednak raczej najwyżej socjalna?

Socjalna, rzecz jasna.
Ano właśnie. Oczywiście, każda lewica też jest socjalna, a przynajmniej powinna być. Ale nie każdy program polityki socjalnej, można traktować jako lewicowy, choć oczywiście pewne afiliacje pozostają widoczne. Mam wrażenie, że PiS postawił na program socjalny przede wszystkim dlatego, że chce być partią o charakterze plebejskim, trafiającą do możliwie szerokich grup społecznych. I tu - co było zapewne sporą zasługą Jarosława Kaczyńskiego - PiS zdołał zrozumieć, że nie sposób zdobyć takiego szerokiego poparcia, nie odwołując się do jakichś czynników socjalnych. Na to jednak nałożyła się klasyczna samoidentyfikacja prawicy narodowej - dla której której ważne są kwestie suwerenności, rola jaką odgrywa w państwie kapitał zagraniczny, kwestia wpływu Brukseli i mechanizmów integracji europejskiej. Te wszystkie elementy połączone razem dały dopiero program PiS-u. Niektórzy określają go jako klasycznie populistyczny, mi jednak się wydaje, że on jest raczej jakimś bardzo szczególnym zlepkiem socjalno-konserwatywnym.

Taki gulaszowy konserwatyzm?
Ale czy zawierający jakiekolwiek elementy lewicowe - prócz pewnych analogii w kwestiach socjalnych? Naprawdę nie. Obserwuję - od pewnego czasu jest mi to szczególnie bliskie - zmiany dotyczące systemu zabezpieczenia na starość. A akurat projekty emerytalne, które forsują premier Mateusz Morawiecki ze swoją prawą ręką Pawłem Borysem, są bardzo liberalne.

To powrót do OFE - mówią krytycy tych pomysłów.
Nawet więcej - ten projekt to powrót do formuły prywatyzacji systemu ubezpieczeń społecznych i zabezpieczenia na starość. Zmiany szłyby tak daleko, że właściwie trudno powiedzieć, czy można by jeszcze w ogóle mówić o jakimkolwiek systemie ubezpieczeń społecznych. W rozstrzygnięciach dotyczących subtelnej kwestii obowiązkowości lub dobrowolności tego, co jest projektowane, widać daleko idącą dwuznaczność. Teoretycznie ma istnieć możliwość wycofania się z kapitałowego filara systemu emerytalnego, z drugiej strony ustanowione zostały tak silne bodźce czy determinanty obecności w nim, że prawdopodobieństwo rezygnacji jest bardzo niskie. Tymczasem w tym systemie wszystko zostaje postawione na giełdę i rynki finansowe - wysokość świadczeń będzie zależeć głównie od tego „filara”. I będzie produktem gry rynkowej. To więc, co się dzieje na rynku giełdowym, będzie bezpośrednio wpływać na wysokość świadczeń i stopę zastąpienia. Paradoksalnie zaś wcale nie ma bezpośredniego związku między wysokością składek i okresem ich odprowadzania a wysokością tego świadczenia. Znaczenie będzie miało natomiast to, gdzie kto trafi, do jakiego Towarzystwa Wspólnego Inwestowania. I to, w jakim momencie zostanie wyznaczone świadczenie.
Bo to będzie zależało od stanu rynków?
Od koniunktury gospodarczej. A to co jest w tym najzabawniejsze, to fakt, że przecież rynki finansowe nie są szczególnie uzależnione od gospodarki krajowej, tylko od koniunktur w gospodarce globalnej. W systemie, który proponuje Morawiecki, wysokość świadczenia polskiego emeryta zależałaby w bardzo dużej mierze od tego, co się akurat dzieje na giełdach w Nowym Jorku czy w Tokio. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja nie jestem przeciwny istnieniu w pełni dobrowolnego, dodatkowego systemu inwestowania w zabezpieczenie na stałość. Jeśli ktoś chce, to proszę bardzo - tym bardziej, że w takim systemie można, owszem, sporo przegrać, ale można też bardzo dużo wygrać. Jeśli ktoś ma zabezpieczony swój podstawowy byt poprzez ubezpieczenie sensu stricte społeczne, to może sobie grać - i może wygrać albo i przegrać. Ale to już jest jego wybór.

Na to Mateusz Morawiecki może panu zapewne powiedzieć, że w jego propozycji też jest przecież ten podstawowy filar.
Tak, tylko że za kilkanaście lat stopa zastąpienia (czyli relacja między wysokością ostatniego wynagrodzenia i pierwszej emerytury - przyp. red.) z tych świadczeń wyniesie może 25, a może 30 proc. Przy jednoczesnym sporym rozwarstwieniu wynagrodzeń to by oznaczało, że ludzie dziś odprowadzający składki od wynagrodzeń poniżej średniej krajowej dostaliby emeryturę naprawdę głodową. Z całą pewnością musimy zapobiec znalezieniu się w sferze ostrego i masowego niedostatku ludzi starych - a w tym projekt zmian w emeryturach w żaden sposób nie pomaga.

Dodajmy jeszcze, że przynajmniej od czasu „paktu antykryzysowego” sprzed prawie dekady wciąż mamy sporą grupę pracowników znajdujących się właściwie poza systemem emerytalnym, bo zatrudnianych na umowy cywilnoprawne.
To ogromna pułapka dla finansów publicznych. Bo jeśli ci ludzie w swej sporej masie nie będą mieli nawet podstawowych świadczeń, to będzie rosła oczywista presja na to, by z ogólnych państwa coś jednak dla nich znaleźć. Ucieczka od ubezpieczeń na okres kilkunastu lat nijak nie okaże się skuteczna w dłuższej perspektywie. Żyjemy jednak w demokracji, mamy pewne standardy w zakresie praw człowieka - racje ludzi skazanych na najniższe świadczenia lub wręcz ich pozbawionych, będą się jakoś tam przedzierać do świata polityki. Ale oczywiście ten proces będzie przebiegał bardzo, bardzo burzliwie.

Trochę cicho ostatnio wokół Mieszkania Plus, cicho zwłaszcza po tym, jak pojawiły się wyliczenia dotyczące znacznej wysokości czynszów - potencjalnie zbliżonych do rynkowych. Sądzi pan, że skończy się to jakąś pozoracją?
Jeśli chodzi o ten akurat program, to wydaje mi się, że tutaj Jarosław Kaczyński jest naprawdę zdeterminowany. Taki program jest zresztą Polsce bardzo potrzebny. W latach powojennych mieszkania budowała cała Europa Zachodnia, Niemcom przy silnym wsparciu z budżetu udało się wybudować około 10 milionów lokali. Sądzę, że PiS wciąż traktuje ten projekt na serio. Jeśli wzrost gospodarczy będzie postępował, a sytuacja budżetowa będzie w miarę stabilna, to ten program będzie realizowany. I to z co najmniej średnim, jeśli nie wręcz znacznym rozmachem.

A jak pan ocenia to, co wyłania się ze sprzecznych komunikatów dotyczących prac nad kodeksem pracy? Wygląda to jak przeciąganie liny między PiS-em socjalnym i liberalnym?
Myślę, że to dobrze odzwierciedla układ sił w Prawie i Sprawiedliwości. Tam z jednej strony mają spore znaczenie, ci którzy forsują interesy pracownicze dużych grup społecznych, ale z drugiej istotną rolę odgrywają też przedstawiciele PiS-owskiego małego biznesu. A oni nie chcą, żeby zmiany w kodeksie pracy poszły jakoś szczególnie daleko. Przed kilku laty brałem udział w dyskusjach panelowych na kongresie PiS, było tam wyraźnie widać i jedną, i drugą grupę. Pamiętam więc, jak Jarosław Kaczyński na posiedzeniach Rady Programowej PiS obiecywał, że na pewno zmieni system podatkowy tak, by zwiększyć podatki od wysokich dochodów. Później się z tego wycofał - z pewnością ważąc racje i siły obu tych grup.
Rozumiem, że akurat zwiększanie podatków od wysokich dochodów niespecjalnie podobało się przedstawicielom małego czy średniego biznesu w PiS?
Oczywiście, że im się to nie podobało. Na posiedzeniach Rady Programowej akurat nie byli bezpośrednio reprezentowani, ale pamiętam i takich działaczy, którzy proponowali, by zapisać ustawę podatkową na 4 stronicach. Jeszcze nikomu na świecie się to nie udało, ale oni byli pewni, że im się to uda. Mieli bardzo silne poczucie, że są tą solą ziemi, która pcha ten kraj do przodu etc., etc. I jednocześnie zawsze uważali, że są przez to państwo tłamszeni na wszelkie możliwe sposoby z podatkami na czele. To oczywiście obraz sytuacji biznesu w Polsce całkowicie oderwany od rzeczywistości, ale bardzo mocno ugruntowany.

On zresztą doskonale łączy pro-PiS-owskich przedsiębiorców, z tymi liberalnymi - przecież oni opisują rzeczywistość w ten sam sposób.
Ależ oczywiście. Patrząc na to w długim okresie można też zauważyć, że wprawdzie nikt tak głośno nie krzyczał na oligarchów, jak PiS, ale zarazem nikt nie zrobił tym oligarchom aż tak dobrze, jak ten sam PiS. To przecież PiS zlikwidował praktycznie w całości podatek spadkowy. Ci, którzy zrobili duże pieniądze w latach 90. - a bardzo często to byli ludzie związani z dawną nomenklaturą - dzisiaj przekazują swoim dzieciom majątki idące nawet w miliardy złotych bez grosza podatku. I to jest regulacja wprowadzona przez PiS. Ja więc nie jestem wcale aż taki zdziwiony, że te oligarchiczne środowiska patrzą na rządy PiS-u z uczuciami najwyżej mieszanymi, wcale nie jednoznacznie niechętnymi. Wiele praktycznych regulacji całkiem im się podoba. A najbardziej im się nie podobają zapowiedzi zwiększania roli państwa w gospodarce, to rodzi ich intuicyjny sprzeciw.

Notabene, czyż można było zostać oligarchą bez odpowiednio dużej roli państwa w gospodarce?
Jasne, ale to zależy od okresu, w którym się to dzieje.

Morawiecki jako premier sobie nie radzi. Zakładanie z góry, że skoro został prezesem banku, to musi być świetnym menedżerem, prowadzi na manowce

Przyjmijmy, że mówimy o słowie „oligarcha” w znaczeniu odnoszącym się do polskiego postkomunizmu.
Emblematyczny jest tu moim zdaniem przypadek świętej czy nieświętej pamięci Jana Kulczyka. Jego majątek był szacowany przed kilku latu na około 10 miliardów złotych. Policzyłem sobie wtedy, że od 1990 roku on musiał codziennie oszczędzać około miliona złotych, nie licząc wysokich wydatków. Wszystkie jego ważne interesy zostały zrobione z polskim państwem. Był zaprzyjaźniony z politykami, głównie eseldowskimi, ale nie wyłącznie. Czy płacił podatki - i w jakiej skali? Ja tego nie wiem. Ale z tego, co słyszałem, to wszystkie interesy prowadził za pośrednictwem wiedeńskiej fundacji. Według wszelkiego prawdopodobieństwa jego spadkobiercy przejęli zaś ten majątek nie płacąc ani grosza podatku - dzięki regulacjom wprowadzonym przez PiS. Myślę, że na tym przykładzie dość dobrze widać to mocno niekonsekwentne uwikłanie PiS-u w pomysły dotyczące gospodarki.Jest choćby pan Morawiecki, który ma być zbawcą polskiej gospodarki, a przecież jest żywym przykładem kariery w systemie, który PiS całkowicie potępił.

Wręcz brawurowej, jak na młodego historyka.
Ja bardzo długo się ociągałem z krytyką Morawieckiego - niektóre jego ogólne stwierdzenia były mi bardzo bliskie. Kiedy mówił o pułapce średniego wzrostu czy o konieczności bardziej równomiernego rozłożenia beneficjów, to mi się to podobało. Problem polega na tym, że potem zostało to rozwinięte w gigantycznym i pełnym wewnętrznych sprzeczności opracowaniu pod tytułem „Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju”, które przypomina opracowania peerelowskiej komisji planowania. Do tego zaś dochodzi dziś cała masa wpadek, niezręcznych wypowiedzi, zachowań Morawieckiego jako premiera. Dlatego ja się w tej chwili naprawdę zastanawiam, jaka była natura tej jego kariery biznesowej. Niektóre zagraniczne banki z racji polskiego prawa musiały mieć krajowych szefów. Ci szefowie niekoniecznie bywali jednak kluczowymi postaciami w procesie zarządzania tymi bankami. Jak było w tym konkretnym banku - tego nie wiem. Ale zakładanie z góry, że skoro Morawiecki został szefem wielkiego banku, to z pewnością był wybitnym menedżerem, może nas naprawdę prowadzić na manowce. Trzeba to założenie traktować bardzo ostrożnie.
Jak bardzo ostrożnie?
Jedno jest pewne. Jako premier Morawiecki sobie ewidentnie nie radzi. Robi tyle gaf, nie jest w stanie się zręcznie wypowiedzieć, ani odnaleźć w tak wielu sytuacjach, że z tego punktu widzenia przewagi Tuska wydają się zupełnie oczywiste.

A jakby go porównywać z Beatą Szydło?
Otóż w większości medialnych okoliczności Beata Szydło odnajdywała się moim zdaniem całkiem dobrze. To, co będzie teraz zasadniczym problem PiS-u to ten pogłębiający się obraz ugrupowania, które nie dotrzymuje zobowiązań w zakresie skromności, powściągliwości, nie przeprowadzania skoku na kasę - i tak dalej, i tak dalej. Te wiadomości dotyczące operacji Morawieckiego z przepisywaniem majątku na żon w związku rozpoczęciem przez niego kariery politycznej, to są informacje dla PiS niszczące.

Co też pan?! Przecież cała prawicowa prasa tłumaczy nam właśnie, że to dowód wielkiej zapobiegliwości i troski o właściwe zabezpieczenie bytu rodziny.
(śmiech). Tak, tak. Ale sądzę, że szersza publiczność jednak niekoniecznie to kupi.

Bo nie każdy ma te 30 milionów do przekazania na rzecz zabezpieczenia rodziny?
No właśnie. Widać, że w prasie po obu stronach rozpoczął się wyścig na wzajemne podważenie autorytetu ze względu na skoki na kasę. Ten wyścig jest ewidentny. „Wy ukradliście!”. „A wy jeszcze więcej”. I tak w nieskończoność. Myślę, że z punktu widzenia wyborców to jest niszczące i dla obu stron, i dla polskiej demokracji.

Dla PiS-u który zbudował pozycję na krytyce „rozpasania” PO to niebezpieczna licytacja. To nie jest nieświadome testowanie wytrzymałości wyborców?
Wciąż słyszymy „przecież Platformersi robili to samo”. I ja to też słyszę, choćby od znajomych polityków czy dziennikarzy z prawicy. Moja odpowiedź na to jest zawsze jednoznaczna - ja nigdy na Platformersów nie głosowałem. Za to był moment, że głosowałem na PiS, bo miało być zupełnie inaczej. Tymczasem jest tak samo. Widać wyraźnie, że jest dokładnie tak samo.

A to jest niszczące. Ze słynnych już badań zespołu Macieja Gduli wynika wprost, że generalny zarzut, jaki elektorat PiS formułuje wobec Platformy brzmi: „kradli” - bez głębszych uzasadnień. Ale to wystarczy.
Myślę, że ludzie Platformy zostali zapamiętani także jako środowisko wyalienowane ze zbiorowości narodowej, które z polityki i demokracji uczyniło teatr, podejmując właściwe decyzje zawsze kulisami. Niestety, z PiS-em nie jest lepiej.

PiS zdoła jeszcze odbudować swój wizerunek partii socjalnej, upominającej się o zwykłego człowieka?
Nie wiem. Ogromnym problemem PiS jest brak określenia jakiegoś klarownego programu, punktów równowagi, które uznaliby za trwałe. To naprawdę nie jest tak, że jak chcieliby to widzieć niektórzy komentatorzy: że tam na Żoliborzu siedzi sobie ten Kaczyński, knuje całymi wieczorami a potem konsekwentnie realizuje punkt po punkcie plan na następne 3 czy 4 lata. To zupełnie nie tak. Oni trafiają na rafy, są popychani przez zdarzenia, co w ostatnim czasie najlepiej pokazuje przypadek ustawy o IPN. Przecież oni się wkałapućkali, nie mieli pojęcia, że sprawy potoczą się w ten, a nie inny sposób, nawet nie brali tego pod uwagę. Myślę więc, że podobnie wygląda rzeczywistość, jeśli chodzi o sprawy socjalne. Nie podejmuję się tu przewidywania.

A czy kwestie socjalne mogą odegrać w następnych wyborach podobnie ważną rolę jak w 2015 roku?
Chyba nie. Podstawowa decyzja związana z pakietem 500 Plus została już właściwie przez wszystkich zaakceptowana. Na pewno PiS będzie jakoś próbował straszyć wyborców wizją Platformy likwidującej ten program, ale nie sądzę, żeby dało się z tego zrobić jakiś istotny temat kampanii, przecież Grzegorz Schetyna aktualnie chce dawać 500 Plus na każde dziecko, co razem z innymi najnowszymi pomysłami Platformy kosztowałoby jakieś 40 miliardów złotych rocznie. To ostatnie zresztą pokazuje zupełny brak krystalizacji programu i tożsamości po stronie Platformy, bo tym socjalnym pomysłom towarzyszyły propozycje o charakterze ulltraliberalnym. Nie sądzę więc, żeby akurat kwestie socjalne miały się stać jakimś korzystnym polem walki dla opozycji parlamentarnej.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24