Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez większą część roku rejsuję po morzach

Jakub Hap
Archiwum Tomasza Kopery
28-letni jaślanin Tomasz Kopera jest absolwentem akademii morskiej. Jego życie kręci się wokół pracy na statkach, które nawiguje. Chce zostać kapitanem.

Gdy był dzieckiem, miał mnóstwo marzeń - jak chyba każde dziecko. Nigdy jednak nie przypuszczał, że dorosłe życie może związać z długimi eskapadami po morzach i oceanach. Pierwsze myśli o pracy w zawodzie marynarza zaczęły chodzić mu po głowie, gdy uczył się w gimnazjum.

Usłyszał, pokochał, wprowadził w życieByły to jednak niewinne fantazje. Konkretniej do tematu podszedł na półmetku liceum. Inspirację do rozważań o studiach w akademii morskiej stanowił dla Tomka znajomy jego brata, absolwent takiej uczelni.

- Nasłuchałem się wielu opowieści o nim, mocno mnie porwały. Dodatkowym impulsem były przygody Patryka, wnuka znajomej mojej mamy. Zdałem sobie sprawę, że praca marynarza jest czymś bardzo ciekawym. Coraz mocniej zacząłem się tym wszystkim interesować - morzem, rejsami... Widziałem się na statku, zawsze chciałem iść na studia, które dawałyby gwarancję zatrudnienia. Nie chciałem studiować dla zasady - mówi Tomasz Kopera.

Gdy zdał maturę, nic nie stało na przeszkodzie, by spróbował zawalczyć o spełnienie marzeń. Papiery złożył na kilka uczelni, lecz wiedział, że jeśli uda mu się dostać na Akademię Morską w Szczecinie, nie będzie się zastanawiał. I udało się. Przed rozpoczęciem nauki musiał zaliczyć dwutygodniową „kandydatkę” - szereg szkoleń, wprowadzających studentów w zagadnienia, z którymi mieli się zmierzyć. Złapał bakcyla.

Z dala od domuNauka na akademii morskiej pochłania więcej czasu niż studiowanie większości popularnych kierunków. Rok akademicki zaczyna się już we wrześniu, a kończy sesją letnią w lipcu. Czasu na odpoczynek między kolejnymi etapami nauki nie ma więc wiele, zwłaszcza że w sierpniu trwają praktyki. Przystosowanie się do napiętego harmonogramu zajęć, a tym bardziej nieustannego przebywania z dala od bliskich, nie było dla Tomka rzeczą łatwą.

- Okres adaptacji był trudnym doświadczeniem. Początkowo studiował ze mną kolega z Jasła, ale zrezygnował w trakcie pierwszego roku. Z nim było raźniej. Innych osób z moich stron w studenckim gronie nie było - najbliżej ze Śląska. Pojawiały się chwile zwątpienia, zwłaszcza wtedy, gdy koledzy, w większości pochodzący z Pomorza, wyjeżdżali na weekendy do domów, a ja zostawałem. W Jaśle bywałem kilka razy doroku, na świętach, czasem podczas weekendów majowych. Na nudę jednak nie miałem co narzekać, bo nauki na uczelniach mundurowych jest sporo. Wszystkie zajęcia były obowiązkowe, zaczynały się o 8 rano, a na pierwszym roku nawet o 6:30 - wliczając w to obowiązkową musztrę. Trwały do 17-18. Większość wieczorów upływała na przygotowaniach do następnego dnia. Nigdy nie miałem np. wolnych piątków, jak niektórzy koledzy studiujący coś innego. Reasumując - było ciężko, ale dałem radę - opowiada 28-latek z Jasła.

Pierwsze przygody na morskich falach przeżył między 5 a 7 semestrem nauki - dopiero wtedy mógł poczuć niesamowity smak kilkumiesięcznych rejsów. Wcześniejsze doświadczenia na morzu sprowadzały się do zajęć na statku szkoleniowym.

- Dzięki praktykom po raz pierwszy przepłynąłem kawał świata. To był czas niezapomnianych przeżyć. Nie wiedziałem, czy poradzę sobie w praktyce, bo pływanie nie jest dla wszystkich. Część kolegów nie odnalazła się w rejsowych realiach - tłumaczy T. Kopera.

Wiatr w żagle Spośród 127 studentów, którzy rozpoczęli naukę na jego roku, studia ukończyło jedynie około 50. Jaślanin znalazł się w tym szczęśliwym gronie. Było to w 2011 r. Po obronie, aby móc uzyskać dyplom oficera wachtowego, musiał zaliczyć jeszcze kilka kursów - nie miał z tym problemu. I wreszcie nadeszła pora na pracę. Podjął ją w Polskiej Żegludze Morskiej, w tej firmie pracuje do dzisiaj.

Pierwszy rejs odbył jeszcze jako marynarz, następne już zgodnie ze swoim stopniem. Dziś, będąc na morzu, pełni funkcję drugiego oficera. A drugi oficer, to główny nawigator.

- Po godzinach, a wachta nastatku trwa dziennie 8 godzin, moja rola sprowadza się też doplanowania podróży. Tę pracę zaczynam na lądzie. Kapitan informuje mnie o trasie rejsu, muszę obliczyć wstępne odległości, podać prognozowany czas przepływu, oszacować ilość potrzebnego paliwa itd. Swoje zadania wykonuję na mapach, uwzględniając różne przeszkody, tory wodne. Kontynuuję to podczas rejsu. Na morzu pełnię również funkcję oficera medycznego, i na bieżąco muszę też wprowadzać liczne poprawki do map, książek. W tej chwili bazujemy na mapach elektronicznych, lecz na statku zawsze jest jeszcze ok. 500-600 papierowych. Jeśli chodzi o porty - tam odpowiadam za sprawy porządkowe, m.in. związane z opróżnianiem pokładu z towaru czy załadunkiem. A obecnie przewozimy głównie materiały sypkie np. zboża. Luzem, nie w kontenerach. - wyjaśnia Tomasz.

Życie na morzuPrzez szereg dodatkowych obowiązków dzienna praca marynarzy wykracza ponad wspomniane 8 godzin. Czasu wolnego, np. na obejrzenie filmu na laptopie, jest jak na lekarstwo. Nastatku śpi się nie więcej niż 6-7 godzin, choć są dni, w których nawet 1 godzina jest abstrakcją. Trudy wynikające z przypisanych zadań rekompensuje możliwość zwiedzenia najdalszych zakątków świata. - Każdy kraj to coś nowego. Lubię takie porty jak chociażby te w Ameryce Południowej, gdzie zawsze zatrzymujemy się na dłużej i jest czas na podziwianie pięknych miejsc - mówi T. Kopera.

Lubi wspominać niezapomniane chwile, ale na służbie doświadczył też takich, kiedy powiało grozą. Jedna miała miejsce w porcie w Barbadosie.

- Nic nie zwiastowało zagrożenia. Nagle morze rozkołysała martwa fala. Takie zjawisko pojawia się 2-3 razy do roku i jest bardzo niebezpieczne, gdy statek stoi w porcie bez falochronów. A w tym przypadku tak było, ja akurat pełniłem wartę. Fala zaczęła podbijać statek, liny pękały jedna za drugą - a to jest taka siła, że gdyby któraś uderzyła w człowieka, nie maszans na przeżycie. Przez całą noc strzeliło łącznie 11 lin. Podwóch dniach okazało się, że mamy wielką dziurę w burcie, powstała przez uderzanie o keję. W porcie ją pospawali tak, byśmy mogli dopłynąć do najbliższej stoczni. Tam wymieniono uszkodzone elementy i mogliśmy płynąć dalej. Pamiętam też, jak w jednym z portów spaliła się lina. Turyści robili zdjęcia - wspomina 28-latek.

Zniszczenia okrętu generują też sztormy. Skutki tego żywiołu nie są jednak z reguły poważne. - Dla statku, bo przy dużym sztormie o sen trudno, choć można próbować na podłodze - śmieje się T. Kopera.

Ma do kogo wracać Do tej pory jaślanin zaliczył dziesięć rejsów. Po każdym kolejnym przysługuje mu 4-5 miesięcy wolnego. Czas ten w całości poświęca najbliższym - narzeczonej Patrycji, oraz 10-letniej córce Emilce. Tygodnie bez Tomka nie są dla jego dziewczyn łatwe, ale dają radę. Powroty zawsze rekompensują tęsknotę. Ale 28-latek nie ukrywa, że kiedyś chciałby przerzucić się na krótsze rejsy, ok. dwumiesięczne - on też tęskni. Równocześnie marzą mu się awanse, bo w przyszłości chce zostać kapitanem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24