Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Szumiec: Marzę, by znów pojechać na paraolimpiadę

Jakub Hap
Sport daje kopa do życia. 33-letni Rafał Szumiec z Jasła nie załamał się po złamaniu kręgosłupa. Mimo utraty władzy w nogach, postanowił kontynuować sportowe pasje - najpierw jako narciarz, potem zawodnik handbike’u. Na koncie ma masę sukcesów, ale nie myśli tylko o sobie. Pomaga też innym.

Sport towarzyszył mu od małego. Taki już przyszedł na świat - urodzony sportowiec, jak to się mówi. Głodny wysiłku, adrenaliny, rywalizacji, radości z sukcesów. Kto mógł przypuszczać, że ten zapał przypłaci zdarzeniem, które na zawsze odmieni jego młode życie? Stało się to w 2002 roku, podczas zawodów w kolarstwie górskim na terenie Tarnowa. Niespodziewany upadek, uderzenie w pień drzewa, ogromny ból. Diagnoza - złamany kręgosłup, czego konsekwencją ukazało się być trwałe porażenie kończyn dolnych. Świeżo upieczony student wychowania fizycznego musiał usiąść na wózek...

Upaść, aby wstać Mimo że nieszczęście spadło na Rafała jak grom z jasnego nieba, nie załamał się. Tak się już złożyło, że jest nie tylko urodzonym sportowcem, ale i urodzonym optymistą. Choć, jak sam przyznaje, pierwsze dni w nowej rzeczywistości były ciężką próbą.
- Trudno jest przywyknąć do sytuacji, kiedy z dnia na dzień, stajesz się całkowicie zależny od innych. Trzeba było nauczyć się żyć od nowa, ponownie nabywać podstawowych umiejętności... Kiedy zacząłem dostrzegać postępy i stopniowo się usamodzielniać - przynajmniej w tych najprostszych codziennych czynnościach - było już o wiele lżej. Mimo że lekarze szybko pozbawili mnie złudzeń, że uda mi się wrócić do całkowitej sprawności, kontuzja minie i od kolejnego sezonu znów zacznę się ścigać. Pamiętam słowa jednego z doktorów: Korzeniowskim to ty już nie będziesz. Ale jednocześnie ten człowiek fajnie podniósł mnie na duchu, zmotywował do pracy nad sobą - wspomina R. Szumiec.

Bez sportu ani rusz! Powrót do sportu, choć w nieco innej niż dotąd formie, był dla Rafała kwestią czasu. Na pierwszy rzut poszła koszykówka.
- Po wypadku nie chciałem przerywać nauki. Jako że nie mogłem kontynuować studiów WF, zapisałem się do studium informatycznego. Jednocześnie korzystałem z możliwości ośrodka rehabilitacyjnego, przy którym działała sekcja koszykarzy na wózkach. Specjalnie nie trzeba mnie było do niej wkręcać, bo cały czas czułem duży głód sportu. Gdy jednak zobaczyłem grających chłopaków, zacząłem się zastanawiać, czy dołączenie do nich to rzeczywiście dobry pomysł. Zwłaszcza po tym, jak okazało się, że nie jestem w stanie dorzucić do kosza. Ale nie odpuściłem. Ciężka praca zaowocowała, nie tylko na parkiecie, ale i w codziennym życiu. Sprawiła, że poczułem się mocniejszy - psychicznie i fizycznie. Dziś nie mam wątpliwości, że to właśnie dzięki sportowej nieustępliwości, woli walki, w miarę szybko pozbierałem się z trudnego położenia. Zaczynając żyć tak jak kiedyś i robić to, co robiłem oraz chciałem robić. Z tą tylko różnicą, że w trochę inny sposób - mówi 33-latek.

Z Jasła na igrzyska Z czasem, wciąż przybierając na sportowej sile, przerzucił się na narty. Opanowanie umiejętności z zakresu mono-ski, narciarstwa alpejskiego w odmianie dla osób z niepełnosprawnością, kosztowało go wiele wysiłku, ale opłaciło się. Na pierwsze sukcesy Rafał nie musiał długo czekać, jednak wówczas przez myśl by mu jeszcze nie przeszło, że staną się one zalążkiem drogi do urzeczywistnienia marzenia chyba każdego sportowca - udziału w igrzyskach olimpijskich. A stało się to w roku 2010, w Vancouver. Na paraolimpiadę pojechał jako mistrz Polski w slalomie gigancie, wicemistrz Polski w slalomie i zdobywca 9. miejsca podczas mistrzostw Europy.
- Przed igrzyskami trenowaliśmy z kadrą Polski na lodowcach, m.in. we Włoszech, Austrii. Zgrupowania były bardzo intensywne, dzieliły je przerwy co najwyżej dwutygodniowe. W końcu przyszedł upragniony 12 marca. Ceremonia otwarcia była niesamowitym przeżyciem. To coś, co strasznie nakręca oraz mobilizuje, by podczas zawodów wycisnąć z siebie absolutne maksimum - wyznaje 33-latek z Jasła.
Choć Vancouver nie zawojował, przeżyte tam chwile na zawsze pozostaną w jego sercu. Tak samo jak te, których doświadczył cztery lata później w podobnych okolicznościach, lecz tym razem w rosyjskim Soczi. Mimo że unoszące się w powietrzu napięcie związane z konfliktem na Ukrainie nieco popsuło klimat igrzysk.
- Pierwszy przejazd zupełnie mi nie wyszedł. Chyba za bardzo chciałem... W drugim było już o wiele lepiej, ukończyłem go na 20. lokacie. Mimo to czułem lekki niedosyt. Myślę, że poszłoby mi lepiej, lecz doznane podczas przedolimpijskiego zgrupowania stłuczenia żeber zrobiły swoje. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że trasy w Soczi były bardzo trudne, co podkreślali nawet pełnosprawni sportowcy - mówi R. Szumiec.
Co ciekawe, walki o wyjazd na wielką imprezę do Rosji pierwotnie nie planował. Już wcześniej postanowił o rozbracie z narciarstwem i skupieniu się na nowym wyzwaniu - hanbike’u. Pojechał jednak z kadrą narciarzy na zgrupowanie, forma dopisywała, więc znów złapał bakcyla do nart. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Na kolarstwo przyszedł czas po olimpiadzie, kiedy już na stałe związał się z Krakowem, gdzie studiowała Jadzia - jego ówczesna dziewczyna, a od 2014 roku żona.
- Skąd pomysł na handbike? Wszedłem w taki okres, że chciałem nieco uporządkować swoje życie, tym bardziej, że akurat planowałem zmianę stanu cywilnego. Narciarstwo to konieczność ciągłego przebywania poza domem, często za granicą, a rower dawał możliwość trenowania w domu - tłumaczy 33-latek.

Nowe wyzwania Handbike tak go porwał, że do narciarstwa nie wrócił. W nowej dyscyplinie zdobył już kilka mistrzostw Polski, reprezentował kraj na świecie. Na ręcznie napędzanym rowerze przejechał masę kilometrów, i ciągle mu mało.
Od kilku lat realizuje się równolegle na dodatkowym polu. Wspiera tych, którzy podzielili jego los i zmagają się z niepełnosprawnością. Najpierw czynił to w ramach fundacji „Druga Strona Sportu”, której był współzałożycielem. - Okazało się, że w tak dużym mieście jak Kraków nie ma instytucji, która wspierałaby sprawnościowy rozwój niepełnosprawnych. Uznaliśmy z koleżanką, że wszystko w naszych rękach - tłumaczy 33-latek.
Obecnie to co zaczął w fundacji, realizuje na niwie klubu Veloactiv - w którym pełni funkcję nie tylko trenera, ale i prezesa.
- Mamy kilkudziesięciu podopiecznych, od dzieci po osoby po 60. Oprócz trenowania, udostępniam im sprzęt, którego brak dla żądnych aktywnego życia niepełnosprawnych jest dużą barierą - bo kosztuje sporo. Często widzę w tych osobach siebie sprzed lat, cieszę się ich radością, kiedy udaje im się opanowywać własne ograniczenia. To wspaniałe uczucie - mówi Rafał.
Dzięki sportowemu trybowi życia czerpie z życia garściami, ale swą aktywnością nie chce nikomu nic udowadniać. Choć mimowolnie inspiruje ludzi. - Niektórym się wydaje, że jak niepełnosprawny jeździ samochodem czy uprawia sport to jest to wielki wyczyn. A dla mnie to normalność. Kiedyś na stoku podszedł do mnie facet i powiedział: dziękuję panu, uświadomił mi pan, że moje problemy są błahostką. Sytuacja nieco śmieszna, ale w sumie miła - mówi Rafał.
Przed 33-latkiem z Jasła kolejna szansa na udział w paraolimpiadzie - tym razem letniej. Wierzy, że pojedzie do Rio. Tymczasem oczekuje zgrupowania kadry na Majorce i, przede wszystkim, narodzin córeczki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24