Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Więckiewicz: Machulskiemu nigdy nie odmówię

Rozmawiał Marcin Kalita
Robert Więckiewicz w filmie "Wszystko będzie dobrze”.
Robert Więckiewicz w filmie "Wszystko będzie dobrze”. Archiwum
Rozmowa z aktorem Robertem Więckiewiczem, znanym z ról w takich filmach i serialach, jak "M jak Miłość", "Na dobre i na złe", "Vinci", "Śluby panieńskie" czy "Wszystko będzie dobrze".

- Od dziecka marzyłeś o aktorstwie czy twoją przyszłą drogą zawodową pokierował czysty przypadek?

- Zdecydowanie przypadek, a właściwie nauczycielka polskiego (uśmiech). Nigdy nie przejawiałem zainteresowania tym zawodem, nawet mi to do głowy nie przyszło. Natomiast mojej polonistce tak. Kiedyś powiedziała mi, że mam dobry głos i śmiało mogę zgłosić się do szkolnego teatrzyku. Brałem udział w akademiach szkolnych, konkursach recytatorskich. Na aktorstwo zdecydowałem się niemal w ostatniej chwili. Przed tym jednak zasięgnąłem jej opinii. Powiedziała, że zdecydowanie powinienem spróbować.

- Jesteś jej za to wdzięczny?

- Oczywiście. I nie tylko za to. W ogóle za wszystko. Bardzo miło do dzisiaj ją wspominam.

- A gdyby nie stanęła ona na Twojej drodze? Jaki miałeś plan na życie?

- Jak się ma 18 lat, to nie bardzo się wie, co chciałoby się w życiu robić. Przynajmniej ja nie wiedziałem. Ukończyłem technikum budowlane, ale już w trakcie szkoły wiedziałem, że to nie jest moja bajka, że na pewno nie pójdę w tym kierunku. Pewnie się uśmiechniesz, ale myślałem o dziennikarstwie. Jednak jestem wdzięczny losowi, że spotkałem w życiu tę kobietę, bo to ona sprawiła, że skupiłem się na jednym kierunku.

Robert Więckiewicz urodził się 30 czerwca 1967 roku w Nowej Rudzie. W 1993 roku ukończył wrocławską PWST. Przez jakiś czas związany był z teatrami: Polskim w Poznaniu i Rozmaitości w Warszawie. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt ról w filmach i serialach, m.in. "Pół serio", "Ogniem i mieczem", "Pieniądze to nie wszystko", "Samo życie", "Superprodukcja", "M jak Miłość", "Na dobre i na złe", "Ciało", "Vinci", "Oficer", "Południe - Północ", "Wszystko będzie dobrze", "Świadek koronny", "Londyńczycy", "Lejdis", "Ile waży koń trojański", "Zwerbowana miłość", "Nigdy nie mów nigdy", "Dom zły", "Śluby panieńskie", "Różyczka" czy "Kołysanka".

- Ta wspomniana myśl o dziennikarstwie jest wynikiem tego, że nie lubisz udzielać wywiadów?

- Absolutnie nie. To wynika tylko i wyłącznie z potrzeby spokoju.

- Powiedziałeś kiedyś, że teatr odciągał cię od filmu.

- W istocie tak było.

- Czyli idąc do szkoły teatralnej zakładałeś, że chcesz być sławny?

- Ależ oczywiście! Powiedziałem też, że człowiekowi, który dostaje się na aktorstwo, wydaje się, że zaraz będzie Robertem de Niro. Szkoła szybko weryfikuje te przypuszczenia, a dopiero po niej zaczyna się rzeczywistość. Nie będę więc ukrywał, że zdając na studia chciałem być sławny.

- No i jesteś.

- Ale teraz zupełnie inaczej na to patrzę, o co innego mi w aktorstwie chodzi. Wtedy wydawało się, że aktor to ktoś, kogo ludzie oglądają w telewizorze czy na ekranie. Dziś chciałbym być doceniany za to, co robię.

- Obecnie nie jesteś związany z żadną sceną. Czyli role się odwróciły i teraz to film odciąga cię od teatru.

- Poniekąd tak, ale bez przesady. Kilka lat minęło od czasu mojej ostatniej premiery teatralnej i powiem, że trochę brakuje mi prób, tej roboty analitycznej. Niedawno byłem bliski zrobienia czegoś nowego w teatrze, byliśmy w bardzo zaawansowanym stadium przygotowań, ale niestety z przyczyn pozateatralnych nie doszło do premiery. Bardzo żałuję, bo czuję tęsknotę i chęć pojawienia się na scenie.

- Masz jakiś upatrzony materiał na rolę?

- Nie. Musi to być po prostu coś, co mnie zainteresuje, da możliwość stworzenia soczystej postaci i satysfakcję z pracy nad rolą. Nie znaczy to wcale, że musi być łatwo i przyjemnie. Wręcz przeciwnie. Chciałbym się mocno namęczyć.
[obrazek3] Robert Więckiewicz w "Ślubach panieńskich". (fot. Archiwum)- Wróćmy do filmu. Na ekranie zacząłeś się pojawiać już od ukończenia szkoły teatralnej, ale pokuszę się na stwierdzenie, że dla filmu odkrył cię Juliusz Machulski. W 2001 roku zagrałeś u niego w obrazie "Pieniądze to nie wszystko" i śmiem stwierdzić, że ta rola kominiarza przyniosła ci szczęście…

- Można tak powiedzieć. Warto wspomnieć, że wcześniej był duet Konecki - Saramonowicz. Ale rzeczywiście z Machulskim spotkaliśmy się przy "Pieniądzach" i od tamtej pory gram w każdej produkcji filmowej, którą realizuje.

- Czujesz się przez to aktorem Machulskiego?

- Tak, jak najbardziej. Chciałbym, żeby i on miał taką świadomość (uśmiech). Wiem jedno, że na pewno nigdy mu nie odmówię.

- Nie masz żalu do reżyserów, że od jakiegoś czasu obsadzają cię głównie w rolach bandziorów i kryminalistów?

- Mnie to nie uwiera. Nie czuję się wrzucony do żadnej szuflady.

- Byłoby inaczej gdybyś zagrał w "Kingsajzie", notabene też u Machulskiego. Na twoje szczęście lub nieszczęście film ten powstał za wcześnie.

- (śmiech) Zauważ, że wśród ról typów spod ciemnej gwiazdy pojawiła się też taka produkcja jak "Wszystko będzie dobrze".

- Zauważam i doceniam. Było też "Południe - Północ", w którym wcieliłeś się w pięć ról, w tym m.in. w zakonnika.

- Więc właśnie.

- Tylko tego typu filmy obejrzała co setna osoba, a na "Świadka koronnego" czy "Konia trojańskiego" poszli wszyscy.

- Tak to już jest. Dlatego, gdybym otrzymał kolejną propozycję zagrania roli gangstera, musiałbym się nad tym poważnie zastanowić. Uważam, że w serialu "Odwróceni" opowiedziałem już wszystko na ten temat.

- Czyli jednak trochę ci przeszkadza ta szuflada?

- Nie. Ale oczekiwałbym raczej nowych wyzwań, chciałbym zmierzyć się z tymi, których jeszcze nie dotknąłem. I to jest interesujące w aktorstwie. Żeby się nie powtarzać, nie czerpać z arsenału, który się już zna, ale poszerzać go.

- A popularność? Przeszkadza Ci ona? Bo cel, który założyłeś sobie zdając do szkoły teatralnej, niewątpliwie osiągnąłeś.

- Nie, zdążyłem się przyzwyczaić. Zdarzają się sytuacje nachalne, ale wpisane w ten zawód, więc przyjmuję je ze spokojem. Sam chciałem (śmiech). Trudno mi się chować. A i tak się chowam. Staram się nie udzielać medialnie.

- Nie boisz się, że przyjdzie taki moment, gdy skończą się autografy, telefon przestanie dzwonić?

- Jeśli chodzi o to pierwsze, to myślę, że przeżyję. Kiedyś nie było autografów i też jakoś sobie radziłem. Co się tyczy tego drugiego, to mam nadzieję, że się nie zdarzy. Może ewentualnie rzadziej dzwonić.

- A teraz jak to jest? Tylko czekasz na telefon, czy kiedy słyszysz o jakimś fajnym projekcie to idziesz na casting?

- Nie pamiętam już kiedy ostatnio byłem na castingu. Raczej dostaję propozycje.

- Zdarza ci się jakieś odrzucać?

- Tak i to dość często. Głównie role nieciekawe. Oczywiście, że decyduje o tym także scenariusz, osoba reżysera czy obsada. Ale jestem skłonny podejmować ryzyko. Mogę podjąć się współpracy z debiutantem lub kimś zupełnie nieznanym, ale pod jednym warunkiem. Muszę w to uwierzyć i przynajmniej jeden z wymienionych wcześniej elementów musi być po prostu najlepszy.

- Niewątpliwie jesteś człowiekiem sukcesu, ale zapewne znasz i smak porażki. Jest taka realizacja, z której nie jesteś zadowolony?

- Owszem. Rola w "Księciu Myszkinie" w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Powiem więcej. Tak naprawdę to z niczego nie jestem zadowolony, bo zawsze mogło być lepiej. Właściwie takie poczucie niedosytu towarzyszy mi non stop. Ale modlę się o to, żeby nie przestało mi towarzyszyć, bo wtedy nastałby mój koniec. Zresztą z natury mało w siebie wierzę i generalnie jestem z siebie niezadowolony.

- Czyli nie lubisz siebie oglądać?

- Czy nie lubię? Oglądam, ale na pewno nie po pięć razy. Kiedy patrzę na ekran, czasami nie wierzę, że to ja. Bywa, że ten "ja" mnie pozytywnie zaskakuje, ale jest i tak, że mówię sobie "Nie!!! No proszę!!!" (śmiech).

- Kiedy patrzy się na ciebie w filmie, aż trudno uwierzyć, że jesteś domatorem i nie znosisz towarzystwa tłumów.

- Ale tak dokładnie jest.

- Jakie życie wiedzie więc Robert Więckiewicz?

- Totalnie leniwe. Kiedy pracuję, to pracuję na sto procent, ale kiedy mogę wyciągam wtyczkę.

- Spotykamy się w Rzeszowie, ale nie przyjechałeś tu grać w teatrze ani kręcić żadnego filmu. Co cię tu sprowadza?

- Przyjechałem odwiedzić mojego przyjaciela.

- Zdążyłeś obejrzeć miasto?

- Trochę zobaczyłem. Ładne miasto, mniej ludzi, więcej spokoju, którego czasami mi brakuje.

- Szczególnie zawodowo. Czasami strach się bać otwierać lodówkę, żebyś z niej nie wyskoczył.

- Dlatego czasami się ukrywam (uśmiech)!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24