Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeszowianin opłynął Horn! Tam niejeden żeglarz stracił życie

Jerzy Leniart
Uroczystą chwilę Sławomir Gołąb wraz z załogą uczcili szampanem.
Uroczystą chwilę Sławomir Gołąb wraz z załogą uczcili szampanem. Archiwum prywatne
Sławomir Gołąb z Rzeszowa żeglował po niezwykle groźnym morzu wokół legendarnego przylądka Horn. Niejeden wilk morski stracił tam życie. Rok temu w tym rejonie poszedł na dno polski jacht. Ale tym razem Neptun był łaskawy...

Horn (hiszp. Cabo de Hornos) − skalisty przylądek położony na wyspie Horn w archipelagu Ziemi Ognistej (Chile). Stanowi on najdalej na południe wysunięty punkt Ameryki Południowej. Wyznacza granicę między Pacyfikiem a Atlantykiem.
Został tak nazwany przez holenderskiego żeglarza Willema Schoutena, który opłynął go jako pierwszy 29 stycznia 1616. Nadał mu nazwę Kaap Hoorn na cześć miasta Hoorn, z którego pochodził. Opłynięcie Hornu uznawane jest za wyczyn, ze względu na panujące tu niezwykle trudne warunki pogodowe.

O czym marzy każdy żeglarz? By przynajmniej raz w życiu opłynąć Przylądek Horn, zwany żeglarskim Mount Everestem. Sławek Gołąb z Rzeszowa, założyciel zespołu szantowego Klang, to marzenie zrealizował.

- Bo jeśli śpiewasz na koncercie szanty o Hornie, musisz wiedzieć, jak tam jest naprawdę - tłumaczy żeglarz, na co dzień nauczyciel w rzeszowskim liceum.

Wyprawę na kraniec Ameryki Południowej planował już od dawna. I wiedział, że kiedyś musi się spełnić. Bo Horn to magiczne miejsce dla żeglarzy. Tu przebiega granica między dwoma oceanami: Atlantyckim i Spokojnym.

To tutaj podczas gwałtownych sztormów, gdy wiatr wieje z siłą huraganu, powstają olbrzymie fale zdolne wywrócić każdy jacht. Długa jest lista żeglarzy, którzy pod Hornem przegrali walkę z morzem. Rok temu w tym rejonie poszedł na dno polski jacht "Nashachata". Utonęło dwóch doświadczonych żeglarzy.

Sławek miał właśnie z nimi płynąć wokół Hornu. Już był spakowany i miał wykupione bilety na samolot, gdy przyszła tragiczna informacja. To jednak nie odstraszyło go od kolejnej próby zmierzenia się z "Nieprzejednanym" przylądkiem.

Jedenastu na pokładzie

- Znalazłem w internecie ofertę rejsu jachtem "Selma" wokół Hornu. Zarezerwowałem miejsce w załodze i w listopadzie wystartowałem z Jasionki. Przez Frankfurt dolecieliśmy do Buenos Aires, potem awionetką do Ushuaia. Po 20 godzinach lotu zamustrowałem się na jachcie. Przez dzień czekaliśmy na resztę załogi. Ich przylot się opóźnił, bo akurat wybuchł wulkan w Chile.

"Selma", której kapitanem i współwłaścicielem jest Polak Piotr Kuźniar, na stałe cumuje w tamtych rejonach świata. Kuźniar organizuje rejsy dla chętnych wokół Hornu i w kierunku Antarktydy. Doświadczenie żeglarskie nie jest wymagane, ale każdy załogant pełni wachty i wykonuje wszelkie obowiązki.

Z Ushuaia jacht z 11-osobową załogą (w tym dwa małżeństwa i gimnazjalistka) popłynął do Portu Wiliams, gdzie przechodzi się szczegółową odprawę graniczną i celną, a także uzyskuje się pozwolenie na opłynięcie przylądka.

Skonfliktowani z Argentyńczykami Chilijczycy bardzo poważnie traktują te pozwolenia. Wszystko musi być odnotowane. Jeśli po powrocie nie masz odpowiedniej pieczątki, możesz zostać aresztowany. Osobne pozwolenie uzyskuje się na żeglowanie wzdłuż lodowców. Załoga "Selmy" dopełniła procedur i wreszcie nastąpił oczekiwany moment...

Sztormu nie będzie. Płyniemy

Sławek opowiada: - Ruszamy w stronę Hornu. Przed nami dwa dni drogi. Wiatr, początkowo przyjazny, coraz bardziej się wzmaga. Musimy schronić się do Portu Toro. Tutaj cumujemy burta w burtę z kutrem rybackim. Rybacy bardzo się śpieszą, bo właśnie zaczyna się okres ochronny dla krabów. Setki koszy z tymi skorupiakami stoi na pomoście. Dostajemy w podarunku 8 olbrzymich krabów królewskich. I mamy wspaniały obiad, który długo będę pamiętał.

Kapitan sprawdza prognozę meteo - przez 12 godzin będzie pogoda sprzyjająca do opłynięcia przylądka. Magiczny Horn czeka. Nastroje wśród załogi bojowe. Przecież byle mięczaki tu pływają.

Gdy "Selma" wychodzi z portu, wieje silny wiatr, ale z czasem się uspokaja. Zaledwie trójka w skali Beauforta. Zza chmur wyłania się słońce, wokół jachtu krąży stado delfinów. - Wszystkie żagle staw - pada komenda.

- Poczułem jakieś dziwne rozczarowanie. Tyle czytałem o huraganowych wiatrach, kilkunastometrowych falach łamiących maszty, a tu jak na Karaibach. Sielanka, słychać szanty z płyty Klangu, jacht płynie bez przechyłu, żagle delikatnie wypełnione.

Jak opowiadali nam miejscowi, taki dzień zdarza się raz na sto rejsów. I ja właśnie na taki dzień trafiłem. Nie marzyłem wprawdzie o jakimś huraganie, ale trochę emocji by nie zaszkodziło. Nasz kapitan, który tu pływa wiele lat, też nie pamiętał takiego przypadku. To w tym rejonie jest uznawane za anomalię pogodową.

Mój ślad na Hornie

Wreszcie z morza wyłania się Horn. Ostry klifowy brzeg. Szara skała sterczy z wody na 150-200 metrów niczym gigantyczny grzebień koguta.

Na jachcie strzela szampan. Wiatr całkowicie cichnie. - Na pontonie podpływamy do brzegu. Skały wywiane wiatrem. Kilka baraków. Zwiedzamy latarnię, którą obsługują chilijscy żołnierze.

Dostajemy certyfikaty potwierdzające, że opłynęliśmy Horn. W specjalnej księdze składamy swoje autografy. I teraz, gdy ktoś zawita na Horn, znajdzie wpis: "Sławek Gołąb z Rzeszowa, listopad 2011" - uśmiecha się rzeszowski żeglarz.

Zgodnie z tradycją obowiązkowa fotka pod słynnym pomnikiem albatrosa. W niewielkiej kapliczce wisi obraz Jana Pawła II. Potem załoga czci zdobycie Hornu uroczystą kolacją. Bataty i befsztyki ze słynnej argentyńskiej polędwicy wołowej.

W krainie lodowców

Teraz "Selma" musi wrócić do Port Wiliams, aby przejść odprawę i uzyskać pozwolenie na wpłynięcie do fiordów i lodowce Ziemi Ognistej. Zmienia się wiatr.

Sławek: - Zaczyna wiać ostra szóstka prosto w dziób. Czujemy przedsmak tego, co mogło nas spotkać przy Hornie. Po 24 godzinach wpływamy w kanał Beaglea, gdzie jedną z odnóg jest niezwykła Aleja Lodowców.

Lodowiec mieni się w słońcu. Tu i ówdzie niebieskie jęzory zsuwają się do morza. Grudki zamrożonego lodu, który czekał tu na polskich żeglarzy ileś tysięcy lat, lądują w szklaneczce z whisky.

- Dla takich chwil warto żyć i lecieć na drugi koniec świata - podkreśla Sławek.
Słońce przygrzewa, więc można się opalać. Jeden z członków załogi decyduje się nawet na kąpiel. Temperatura wody - 8 stopni. Załoga "Selmy" spędza w fiordach 5 dni. Zwiedza niezwykłe jezioro polodowcowe, zdobywa ośnieżone szczyty.

Bajeczna lodowcowa kraina wszystkich urzeka. Szkoda, że nieuchronnie zbliża się koniec rejsu. Lodowce żegnają "Selmę" łzami padającego deszczu. Wzmaga się wiatr. Śnieżyca przeplata się z deszczem. Gdy powieje mocniej, deszcz pada poziomo.

- Podczas jedenastodniowego rejsu mieliśmy okazję przeżyć wszystkie pory roku - od lata przez jesień do zimy.

Następne żeglarskie marzenie Sławka?
- Antarktyda. Tam jeszcze nie byłem. Może w 2014 roku...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24