Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślub po 80-tce? Czemu nie!

Urszula Ludwiczak/Gazeta Współczesna
Anna Niemcunowicz i Andrzej Pietruczuk mają po 84 lata, a małżeństwem są od trzech tygodni. Znają się od 5 lat. Spędzają ze sobą każdą chwilę, m.in. na spacerach wokół domu, w którym mieszkają.
Anna Niemcunowicz i Andrzej Pietruczuk mają po 84 lata, a małżeństwem są od trzech tygodni. Znają się od 5 lat. Spędzają ze sobą każdą chwilę, m.in. na spacerach wokół domu, w którym mieszkają. Gazeta Współczesna
Na miłość nigdy nie jest za późno - mówią Anna i Andrzej.

Anna i Andrzej pobrali się 29 sierpnia. Ślub był w niewielkiej kaplicy, zgromadziła się rodzina, znajomi. Byłby to ślub jakich wiele, gdyby nie fakt, że państwo młodzi mają po... 84 lata. Poznali się i pobrali w Domu Miłosierdzia Bożego "Samarytanin" w Hajnówce.

Samemu, bez rodziny i przyjaciela obok, jest źle - mówi Anna Niemcunowicz, świeżo po ślubie z Andrzejem Pietruczukiem. - Teraz my dla siebie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Razem mieszkamy, zajmujemy się sobą nawzajem, opiekujemy się.
Ślub był jak należy, z pełną oprawą w prawosławnym obrzędzie, a potem przyjęcie i przeprowadzka do nowego pokoju. Bo dopiero po ślubie Anna i Andrzej mogli zamieszkać razem.

Pięć lat znajomości

I Anna, i Andrzej trafili do "Samarytanina“ około pięciu lat temu. Oboje po przejściach, schorowani, potrzebujący opieki i wsparcia ze strony drugiej osoby. Anna zamieszkała w dwuosobowym pokoju, Andrzej miał "jedynkę“. Szybko przypadli sobie do gustu. - Chociaż w tych latach nie przypada się do gustu, ale do przyjaźni - prostuje Anna. - Jeden drugiemu wody poda, mleko kupi.

- Chodziliśmy razem, siedzieliśmy razem. Mnie czasem boli w plecach, to mi Anna nacierała plecy, to bańki postawiła. Tak trwało to parę lat. Aż pomyśleliśmy, że te ostatnie lata przeżyjemy wspólnie, jako małżeństwo - opowiada Andrzej. - Pokoje wprawdzie niedaleko od siebie mieliśmy, ale to nie to samo. Ja mieszkałem sam, to Anna często do mnie przychodziła odpocząć. Razem tu tylko po ślubie można mieszkać.

Nareszcie razem

Gdy opowiedzieli o swoich planach kierowniczce domu Ludmile Lickiewicz od razu ich wsparła. Wzięła na siebie sprawy organizacyjne, umówiła termin ślubu w przydomowej kaplicy, wyprawiła przyjęcie, kupiła obrączki, tort weselny, a nawet białą koszulę panu Andrzejowi, gdy się okazało, że jego wizytowa jest niebieska... Potem pomogła w przeprowadzce do nowego, małżeńskiego pokoju.
- Nareszcie mieszkamy razem, mamy tu swoje rzeczy, są dwie szafy, wszystko się zmieściło - cieszą się młodzi małżonkowie. - Jest i radio, a będzie jeszcze telewizor. Jest wszystko, czego trzeba.
Oboje są z nowej drogi życia niezmiernie zadowoleni. Mogą być ze sobą bez przerwy. Jedno o drugie dba. Obojgu szwankuje zdrowie, wiedzą, że gdy któreś nagle zaniemoże, drugie wezwie szybko pomoc. Pani Anna ma problemy ze wzrokiem, pan Andrzej już trzykrotnie przeżył udar.

- Jak nie ma się przy sobie rodziny, brakuje takiego przyjaciela - dodaje Anna. - Jest dużo lżej, gdy ta druga osoba jest obok. Możemy sobie pomagać, wspierać się. No i jest z kim się pokłócić. To też potrzebne w życiu.

Liczne rodziny obojga też nic przeciwko małżeństwu rodziców i dziadków nie mieli. Pan Andrzej ma dwie córki, dwóch wnuków i prawnuczka. Pani Anna - dwie córki, trzy wnuczki i wnuka oraz czterech prawnuków.

Z bagażem doświadczeń

Zanim się spotkali w hajnowskim Domu Miłosierdzia Bożego, łatwego życia nie mieli. I Anna i Andrzej to wdowcy. Żona pana Andrzeja zmarła 6 lat temu, Anna owdowiała gdy miała 37 lat.
- Zostałam sama z trójką dzieci w wieku od 3 do 7 lat - opowiada kobieta. - Trzeba było je wychować, posłać do szkół. Człowiek nie wie, gdzie go los rzuci, bo jest wiele dróg... Na którą trafi, nie wie. Tak widocznie miało być. Z mężem wcześniej 17 lat przeżyłam, nigdy żadnej kłótni nie było. Mąż był kowalem, ja mu za pomocnika byłam. To potem zaowocowało. Jak zostałam sama, wszystko w domu zrobiłam, umiem światło założyć, piłę poostrzyć. W dzień pracowałam w tartaku, a gdy wracałam do domu, chałupniczo robiłam żabki do firanek. Ciężko było, ale udało się wychować dzieci. One dla mnie najważniejsze były.

Drugie zamążpójście

Troska o dzieci powodowała, że Anna przez 46 lat nigdy nie pomyślała o tym, aby jeszcze raz wyjść za mąż.
- Co bym za matka była, gdzie by było moje serce, jakbym wychodziła z domu szukać męża - tłumaczy. - A jakby on dzieci moje chciał skrzywdzić? To wcale o tym nie myślałam. Musiałam być dla dzieci. Wychowałam dobrze. Najstarsza córka poszła w cukiernictwo, najmłodsza jest pielęgniarką i sportowcem, mieszka w USA.
Trzecia córka Anny nie żyje. Pochowana jest obok ojca. Groby obojga są w Hajnówce, więc Anna nigdzie wyjeżdżać z tego miasta nie chce, choć córka z USA już dwa razy po nią przyjeżdżała. Nie chciała też przeprowadzać się do tej córki, która mieszka niedaleko Hajnówki.

50 lat z żoną

Andrzej do "Samarytanina“ trafił niedługo po śmierci żony, z którą przeżył ponad 50 lat. Jego też los nie oszczędzał. W 1943 roku, gdy miał 16 lat, zabrano go na przymusowe roboty do Niemiec. Potem przyszli Sowieci, trafił na front, brał udział w wojnie pod Królewcem. - Gdy wojna się skończyła, wywieźli nas do Rosji, pod Sybir do Kazania - wspomina. - Miałem brać udział w wojnie amerykańsko-japońskiej, ale Amerykanie zrzucili bombę na Hiroszimę i Nagasaki i wojna się skończyła. Rozwieźli nas wtedy po Rosji. Ja trafiłem do Nowosybirska. Awansowałem na porucznika. Po jakimś czasie przeczytałem w gazecie, że są repatriacje. Zacząłem się starać o powrót do domu. Wróciłem do Polski w 1946 roku.

Pan Andrzej szkół już nie kończył. Zaczął pracować w rolnictwie, trochę w fabrykach. Przeżycia z młodych lat do dziś w nim siedzą. - Łatwo nie było - opowiada.
Ważna druga osoba

Anna i Andrzej to dziś jedyne małżeństwo w hajnowskim Domu Miłosierdzia Bożego.
- Ostatnie małżeństwo mieliśmy w 1998 roku, ale oboje już nie żyją - wspomina Ludmiła Lickiewicz, kierownik placówki. - Jak tylko tworzy się u nas jakaś para, która chce razem być, nie mamy nic przeciwko temu. Tylko aby mieszkać w jednym pokoju, muszą swój związek zalegalizować...
Pani kierownik przyznaje, że takie miłości i przyjaźnie wśród pensjonariuszy domu to piękna i ważna sprawa.

- Jeden na drugiego uważa, wspiera, pomaga - tłumaczy pani Ludmiła. - Robią razem zakupy, słuchają radia, oglądają telewizję, chodzą na spacery. Ci ludzie od razu lepiej się czują. Gdy musza się na jakiś czas rozstać, tęsknią. Dlatego gdy tylko nasi podopieczni chcą być ze sobą, robimy wszystko, aby mogli być razem.

Źródło:
GazetaWspółczesna: Ślub po 80-tce?Tak!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24