Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć nad Soliną. Policja zwlekała z wysłaniem karetki

Dorota Mękarska
Marcin zrobił wszystko, co można było zrobić. Czuje żal, że pomoc dotarła za późno.
Marcin zrobił wszystko, co można było zrobić. Czuje żal, że pomoc dotarła za późno. Fot. Dorota Mękarska
Marcin Wronowski wyciągnął z Jeziora Solińskiego mężczyznę, który wpadł pod lód. W tym czasie policja potwierdzała prawdziwość doniesienia o wypadku, zamiast wysłać tam karetkę. Zabrakło kilkunastu minut. Mężczyzna zmarł na brzegu.

5 marca. 49-letni mieszkaniec Polańczyka łowi ryby w Jeziorze Solińskim. 21-letni Marcin z Werlasa pracuje przy budowie drewnianego domku nad jeziorem.

- Odebrałem telefon od matki, która jest sołtysem, że kontaktowała się z nią policja, czy to prawda, że w Werlasie ktoś wpadł do jeziora - opowiada Marcin.

Wędkarz żył ponad 10 minut

Chłopak pobiegł nad wodę. Zobaczył wybite w lodzie dwie dziury. W jednej był człowiek.

- Postanowiłem, że dotrę do niego po lodzie, ale był zbyt cienki. Rozebrałem się i rozbijając lód posuwałem się do przodu - relacjonuje.

Dotarł do wędkarza. Wyciągnął go na brzeg i zadzwonił po pogotowie. Mężczyzna oddychał. Jednak z każdą minutą jego oddech słabł, aż całkowicie zaniknął.

Wieść o okolicznościach śmierci mieszkańca Polańczyka zbulwersowała środowisko bieszczadzkich przewodników, do którego należał wędkarz. Dociekają, czy policja właściwie zareagowała.

Stracili dużo czasu

Dlaczego policjanci z Polańczyka, wiedząc, że doszło do wypadku (taką informacje przekazali im wartownicy z Wyspy "Energetyka"), zajęci się ustaleniem prawdziwości tego doniesienia, zamiast wysłać tam śmigłowiec. Stracono ok. 15 cennych minut.

- Policjanci otrzymali zgłoszenie, że z drugiego brzegu jeziora słychać wołanie o pomoc. Domniemywali, że ktoś mógł wpaść do wody w rejonie Werlasu. Moim zdaniem, wykazali się dużą przezornością, sprawdzając to i prosząc panią sołtys o potwierdzenie informacji - mówi nadkom. Adam Winiarski, naczelnik sekcji kryminalnej leskiej policji.

Winiarski twierdzi, że nie zlekceważyli doniesienia i poprosili o ewentualne udzielenie poszkodowanemu pomocy, zanim do niego dotrą.

- Nie było sprecyzowanego zgłoszenia, więc nie można było wydać dyspozycji karetce, czy pogotowiu lotniczemu, gdzie ma się udać - dodaje nadkom. Winiarski. - Zresztą śmigłowiec nie mógł w bezpośrednim sąsiedztwie wylądować, ale kilkaset metrów dalej, co utrudniało szybką akcję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24