Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć od zabłąkanej kuli

Dariusz Delmanowicz
W miejscu, gdzie zginął Dariusz Szady, jego najbliżsi postawili krzyż.
W miejscu, gdzie zginął Dariusz Szady, jego najbliżsi postawili krzyż. DARIUSZ DELMANOWICZ
Dariusz Szady wrócił szczęśliwie z niebezpiecznej misji w Kosowie. Zginął niedaleko własnego domu.

Spacerował po lesie z psem. Trafiła go zabłąkana myśliwska kula. O nieumyślne spowodowanie jego śmierci prokuratura oskarżyła Henryka W. Sąd go uniewinnił.

- Już nic nigdy nie będzie tak jak dawniej - mówi żona Dariusza, przemyślanka Beata Szady, wertując album z fotografiami męża.

- Odszedł pozostawiając po sobie morze żalu, smutku i bezgranicznej tęsknoty. Zostawił pustkę. To taka bezsensowna śmierć. W ułamku sekundy nasze życie legło w gruzach.

Wrócił cały i zdrowy

[obrazek2] Dariusz Szady pozostawił w żałobie żonę i trzech synów.
(fot. fot Archiwum)Chorąży Dariusz Szady był żołnierzem zawodowym. W 2005 roku pojechał na misję do Kosowa.

- Miałam świadomość, że tam jest niebezpiecznie - kontynuuje wdowa. - Nieustannie towarzyszyła mi obawa o bezpieczeństwo męża. Na szczęście, często telefonował, zapewniał, że nic się nie dzieje.

Po siedmiu miesiącach cały i zdrowy wrócił do rodziny. Nie posiadali się ze szczęścia. Z zapartym tchem słuchali jego opowiadań o codzienności na Bałkanach.

- O tutaj jest na służbie - pani Beata wskazuje jedno z wielu zdjęć.

- A tu, wspólnie z kolegami w samolocie w drodze powrotnej do Polski.

Kiedy znikał wśród drzew…

Po przyjeździe z misji Dariusz mógł wreszcie zrealizować swoje i najbliższych marzenie. Pragnęli własnego domu na wsi. Okazyjnie kupili stare, wymagające remontu gospodarstwo w Załaziu koło Korczowej, nieopodal polsko-ukraińskiej granicy. Posiadłość przylega do lasu. Oaza ciszy i spokoju. Wyjeżdżali tam na weekendy. W lutym 2007 roku mieszkali tam aż 2 tygodnie.

- Synowie mieli wtedy ferie - wspomina Beata Szady.

- W ostatnim dniu, rano, kiedy szykowaliśmy się do powrotu do Przemyśla, mąż zapragnął spaceru po lesie. Chciał się zrelaksować. Uwielbiał przyrodę. Zawołał psa Sunię i poszli. Kiedy znikał pośród drzew, nie przypuszczałam, że żywego widzę go po raz ostatni.

Mijały kolejne godziny, a Dariusz nie wracał. Około południa na podwórze posesji Szadów w Załaziu przyjechali policjanci. Powiedzieli, że na skrzyżowaniu śródleśnych dróg, nieopodal ich domostwa znaleziono martwego człowieka. Czuwał przy nim pies - jamnik szorstkowłosy.

- Gdy opisali, jakie ubranie ma na sobie ów mężczyzna, wtedy wiedziałam, że to mój Darek - pani Beata z trudem powstrzymuje łzy.

- Mówili, że prawdopodobnie dostał wylewu krwi. Takie rozpoznanie postawiła przybyła na miejsce lekarka pogotowia ratunkowego z Jarosławia. Ale ja w to nie wierzyłam. Przecież mąż był zdrowy. Po powrocie z Kosowa wykonał komplet obowiązkowych badań. Lekarze nie mieli żadnych, choćby najmniejszych zastrzeżeń.
Samotnie polował na dziki

Na leżącego na wznak z rękami w kieszeni 40-latka natknął się Henryk W., wieloletni myśliwy z Koła Łowieckiego "Ryś" w Przemyślu, były dyrektor tutejszego Urzędu Celnego. Feralnego dnia samotnie polował tam dziki. Klucząc długo po lesie w końcu je dostrzegł. Biegły wprost na niego.

Zarepetował "kniejówkę", wycelował. Ciszę przerwał huk wystrzału. Przekonany, że trafił, poszedł w poszukiwaniu zwierzyny. Zamiast niej znalazł Dariusza Szady.

- Ciało męża zabrano do prosektorium - pani Beata odtwarza w pamięci tragiczne dla niej momenty.

- W trakcie wykonywanej dzień później sekcji znaleziono ranę po kuli, która weszła pod prawą pachą, rozerwała serce i utkwiła w lewym ramieniu. Wtedy po raz kolejny zamarłam z przerażenia. Nie wierzyłam. Jak to możliwe? Dlaczego? W mojej głowie tłoczyły się dziesiątki pytań i żadna sensowa odpowiedź.

Śledczy nie wnioskowali do sądu o tymczasowe aresztowanie Henryka W. Po złożeniu przez niego wyjaśnień zwolnili go za kaucją 10 tysięcy złotych. Otrzymał zakaz opuszczania kraju. Jednocześnie zarekwirowano mu kilka egzemplarzy legalnie posiadanej broni. Rozpoczęło się dochodzenie. Początkowo prowadziła je Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu. Później, dla uniknięcia ewentualnych podejrzeń o stronniczość, przejęła je Prokuratura Rejonowa w Jaśle.

Dlaczego pociągnął za spust?

- Człowiek wzięty za dzika… - Janusz Szady nie może pogodzić się z utratą brata. - Jeżeli myśliwy nie miał pewności, do czego strzelał, dlaczego pociągnął za spust?

Ja również należę do Polskiego Związku Łowieckiego. Przepisy zabraniają strzelania do tzw. nierozpoznanego celu. Tę zasadę doskonale znał także mój świętej pamięci brat. Darek był członkiem Koła Łowieckiego "Ponowa" w Przemyślu. Jednak wtedy, kiedy zginął, zwyczajnie spacerował po lesie. Nie był na polowaniu.

Na potrzeby śledztwa sporządzono dwie niezależne od siebie ekspertyzy balistyczne. Według nich, fragment pocisku, który zabił Dariusza Szady, mógł zostać wystrzelony z "kniejówki" Henryka W.

Żadna z nich nie dawała jednak 100-procentowej pewności. Biegli byli natomiast zgodni co do tego, że śmiertelna kula rykoszetowała. W oparciu o takie dowody śledczy oskarżyli myśliwego o nieumyślne spowodowanie śmierci wówczas 40-letniego przemyślanina. Proces trwał kilka miesięcy. Jego finał nastąpił kilkanaście dni temu, zaledwie dzień przed wigilią.

W sprawie jest mnóstwo wątpliwości

- Oskarżony nie zachował zasad bezpiecznego polowania - przekonywała sąd prokurator Grażyna Krzyżanowska. - Dlatego właśnie doszło do tragedii.

Oskarżycielka zażądała dla podsądnego 2,5 roku pozbawienia wolności. Wtórował jej mecenas Krzysztof Wiśniewski, pełnomocnik żony Dariusza Szady.

Postępowanie oskarżonego nazwał "rażącą lekkomyślnością". Odmiennego zdania był jeden z obrońców.

- W śledztwie nie wykazano ani jednego dowodu winy mojego klienta - przekonywał mecenas Krzysztof Ostafil. - Nie można skazywać człowieka dla satysfakcji rodziny zmarłego, bądź społeczeństwa. W sprawie jest mnóstwo wątpliwości, a te - zgodnie z prawem - należy tłumaczyć na korzyść oskarżonego.

Henryk W. w ostatnim słowie: - Nie ponoszę odpowiedzialności za śmierć poszkodowanego. Polowałem zgodnie z regułami. Jestem niewinny!

Nie chciałam, aby szedł do więzienia

Argumenty obrony podzieliła sędzia Lucyna Zygmunt z Sądu Rejonowego w Jarosławiu.

- Niewinny - zawyrokowała.

Według sądu, proces miał charakter poszlakowy. Nawet gdyby przyjąć, że kula, wyjęta z ciała poszkodowanego, rzeczywiście pochodziła z broni oskarżonego, to mielibyśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem, ponieważ odbiła się rykoszetem.

- Ja nie chciałam, aby myśliwy szedł do więzienia - mówi zasmucona Beata Szady. - Nie szukam zemsty, a tylko i wyłącznie sprawiedliwości.

Wyrok sądu nie jest prawomocny. Rodzina zmarłego oczekuje na pisemne uzasadnienie orzeczenia. Zapowiada apelację. Prawdopodobnie rozpatrzy ją Sąd Okręgowy w Przemyślu.

- I tak już nigdy w naszym życiu nie będzie tak jak dawniej - powtarza wdowa. Między innymi dlatego zdecydowała się sprzedać dom w Załaziu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24