Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śpiew to moje życie. Nie chcę skończyć na wózku

ddziopak
Śpiewaniem chcę zarabiać na życie - podkreśla Kasia Liszcz.
Śpiewaniem chcę zarabiać na życie - podkreśla Kasia Liszcz. Krystyna Baranowska
Opera to mój świat. Ale przede mną widmo wózka inwalidzkiego. Tego się boję najbardziej - mówi Kasia Liszcz z Widełki pod Rzeszowem.

Jeśli chcesz pomóc Kasi Liszcz wyjechać na operację do Niemiec, możesz przelać datek na konto Regionalnej Fundacji Rozwoju "Serce", nr 80 1140 1225 0000 5350 6500 1004, w tytule przelewu wpisując: "Darowizna na operację Kasi".
Dodatkowo można odliczyć 1 proc. od podatku w zeznaniu podatkowym za rok 2012: Regionalna Fundacja Rozwoju "Serce" - OPP, nr KRS: 0000 214 559, z dopiskiem: "Kasia Liszcz".

- Co mogę powiedzieć o Kasi? Szalenie skromna i bardzo utalentowana. Musimy jej pomóc - mówi Marian Selwa, kapelmistrz z Widełki.

Katarzyna Liszcz nazywa Mariana Selwę swoim artystycznym ojcem. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka przepaść dzieli twórcę kapeli ludowej Widelanie i jedną z najzdolniejszych absolwentek Akademii Muzycznej w Krakowie, która niedawno zaśpiewała partię Despiny w operze Mozarta na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie.

Oboje mieszkają w Widełce, a Kasia jako gimnazjalistka śpiewała w tutejszym ludowym zespole.

- Przez 6-7 lat - kiwa głową kapelmistrz. - Piękny sopran. Pracowita i wytrwała. Skromna. Do dziś. Chociaż występuje już w wielkich operach, w Warszawie czy nawet Sewilii, nie odmówiła zaśpiewania piosenek Violetty Villas na lokalnej imprezie. Zebrała owacje na stojąco.

- Po kim talent? Nie wiem - uśmiecha się Krystyna Liszcz, mama Kasi, która wraz z mężem ciężko pracuje na gospodarstwie rolnym. Za to wszystkie dzieci utalentowane muzycznie. - Kasia od przedszkola śpiewała na chórach w kościele, to daliśmy ją do ogniska muzycznego w Kolbuszowej, żeby uczyła się gry na fortepianie. Młodszej Natalii nie kształciliśmy w tym kierunku, ale gra na gitarze. Najmłodszy Rafał chodzi na klarnet.

- Opera to moje życie - mówi Kasia. - Boję się, że jeśli wyląduję na wózku inwalidzkim, już nie będę mogła występować. Właśnie to mi grozi. Mam 26 lat i nogę krótszą o 6 centymetrów.

Od zwichniętego bioderka do kalectwa

- Urodziła się przed terminem. W połowie ósmego miesiąca. Nie wiedzieliśmy, że przy porodzie zwichnięto jej bioderko - opowiada matka. - Ze szpitala została wypisana jako zdrowe dziecko i taka nam się wydawała. Szybko dochodziła do wagi, ładnie rosła. Prędko, bo już w 10 miesiącu zaczęła chodzić. Zobaczyliśmy, że utyka. Dopiero wtedy poszliśmy do lekarza i dowiedzieliśmy się o zwichnięciu lewego biodra i podwichnięciu prawego.

Tak późno postawiona diagnoza skazała maleńką dziewczynkę na trudne leczenie. Najpierw wyciąg w szpitalu, potem gips od pasa w do kostek, na obu nogach przez pół roku. To wtedy doszło do dramatycznych zmian w kościach.

- Gips zmieniano go jej co 9 tygodni, ale Kasia przez cały czas była w pozycji wyprostowanej, nie mogła siadać. Skarżyła się, więc w końcu pojechaliśmy do Przemyśla, do sławnego doktora Leona Birna. Tam dowiedzieliśmy się, że u Kasi doszło w prawym biodrze do martwicy kości. Gdyby miała założony gips ćwiczebny, taki, w którym mogłaby siadać, to by się nie stało.

Noga coraz krótsza

Kiedy miała 6 lat, wykonano jej pierwszy zabieg na lewe biodro. W tym nie było martwicy, więc doktor Birn mógł je poprawić.

Ale prawe z wiekiem coraz bardziej dawało o sobie znać. Z powodu martwicy noga stawała się coraz krótsza, a dziewczynka z Widełki utykała coraz bardziej i nosiła w bucie 1,5-centymetrową wkładkę. W gimnazjum zaczęło boleć.

Znany lekarz z Rzeszowa, u którego Kasia leczyła się teraz, ostrzegł, że chore biodro trzeba zabezpieczyć, bo znów może dojść do zwichnięcia.

- Po operacji miało być wszystko w porządku - opowiada Kasia. - I może byłoby, gdyby odpowiednio poprowadzono rehabilitację. Ale wysłana zostałam na 1,5 miesiąca do sanatorium w Rymanowie Zdroju, gdzie 60 pacjentami opiekowały się dwie rehabilitantki. Ćwiczono ze mną za mało. Przyjechałam do domu mniej sprawna niż byłam przed operacją.

Jak tylko nie chodziłam do szkoły, jeździłam na rehabilitację do Kolbuszowej. Okazało się jednak, że noga jest nierozćwiczona i nadal się skraca. Dziś mija od operacji 13 lat, noga jest krótsza już o 6 cm. Sprawia ból i grozi kalectwem.

W Polsce nie da rady

Może gdyby rodzina Kasi była bogatsza, miała lepszy dostęp do informacji niż to jest zazwyczaj na wsi, a polska służba zdrowia traktowała człowieka mniej przedmiotowo, dziś nie byłoby problemu.

Tymczasem jest i to duży. Kasia przekonała się o tym, kiedy już jako studentka Akademii Muzycznej sama zaczęła szukać pomocy. Była na konsultacji w klinice w Warszawie i w Tychach.

Wysyłała zdjęcia do profesora z Petersburga i do konsultacji w Niemczech. Specjaliści są zgodni - dziś jest skrajnie skomplikowanym przypadkiem.

Przyczepy mięśniowe w jej nodze są tak zrośnięte, że dziś nie da się ich już rozćwiczyć, a z powodu skrócenia kości, choruje kręgosłup, miednica jest krzywa, a dziewczynę czeka inwalidzki wózek.

- Większość lekarzy nie chce dać gwarancji, że kolejna operacja się uda - mówi Kasia. - Dopiero dr Wolfgang Miehlke ze Sportowej Kiliniki "Arcus" w Pforzheim pod Stuttgartem oświadczył, że może wydłużyć nogę o 4 cm i sprawić, by nie bolała. On jeden powiedział: "gwarantuję", w Polsce słyszałam tylko: "zobaczymy". On obiecał, że z implantem będzie mogła chodzić do końca życia, inni - że do 10 lat.

Kasia chciałaby się poddać operacji w Niemczech, więc rok temu zaczęła zbierać na ten cel pieniądze. Jej rodzice nie są w stanie sfinansować drogiego leczenia, ona sama dopiero kończy studia.

Konto udostępniła więc Regionalna Fundacja Rozwoju "Serce" z Kolbuszowej, a Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało zgodę na publiczną zbiórkę.

Ludzie z Widełki, którzy znają Kasię i jej rodzinę, od razu się zaangażowali w pomoc. Także Marian Selwa, który wciąż czuje się za swoja była podopieczną odpowiedzialny.

- To dzięki niemu mogliśmy zobaczyć w ubiegłym roku występ Kasi w Operze Narodowej. Byliśmy w takim miejscu pierwszy raz - wspomina Krystyna Liszcz. - On zawiózł nas do Warszawy. A teraz organizuje imprezy, podczas których zbierane są datki na operację. Podczas koncertów kapeli, zabaw karnawałowych.

Stanisław Rumak, sołtys Widełki, który też jest orędownikiem w tej sprawie, martwi się jednak, że to wszystko za mało: - W kwietniu kończy się zgoda ministerstwa na zbiórkę i prawdopodobnie nie zostanie przedłużona. A nie mamy jeszcze połowy kwoty, bo jednak możliwości małego, lokalnego środowiska są ograniczone.

Na operację i trzy tygodnie rehabilitacji Kasi w Niemczech potrzeba bowiem 100 tys. zł. Brakuje ponad połowę tej kwoty.

Żyje śpiewem

Kasia zawsze była wytrwała i pogodna. Kiedy biodro boli, łyka tabletkę. Pięknym uśmiechem zawojowałaby cały świat, talentem zabłysła na niejednej scenie. Chociaż mocno utyka, Robert Dobroniuch nie wahał się jej powierzyć roli Despiny w Cosi fan tutte Mozarta.

- Wszystkie solistki miały buty na obcasie, ale mi pozwolono wystąpić w wygodnych, płaskich trzewiczkach - zdradza sopranistka. - Bakcyla operowego złapałam w Szkole Muzycznej w Rzeszowie, ucząc się śpiewu u prof. Anny Budzińskiej, a potem u prof. Stanisławy Mikołajczyk-Madej. Do Akademii Muzycznej w Krakowie dostałam się z pierwszą lokatą. Śpiewaniem chcę zarabiać na życie. Opera to mój świat. - Kasia na chwilę zamyśla się i smutnieje. - Od urodzenia, przy kolejnych operacjach słyszę, że będzie dobrze, a przede mną widmo wózka inwalidzkiego. Tego się boję najbardziej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24