Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spółdzielnia rozebrana po kawałku. Zostały tylko puste hale

Andrzej Plęs
Zostały puste hale i hektar działki. I o ten majątek toczy się jeszcze bój.
Zostały puste hale i hektar działki. I o ten majątek toczy się jeszcze bój. Andrzej Plęs
Gdzie maszyny? Gdzie towar? Gdzie pieniądze? Załoga Spółdzielni Inwalidów "Praca" w Jarosławiu w rozpaczy.

Dla jej sześćdziesięciu członków, w tym czterdziestu niepełnosprawnych, Spółdzielnia Inwalidów "Praca" w Jarosławiu była okienkiem na świat. Było po co wstawać z łóżka każdego dnia.

Dziś sam diabeł nie jest w stanie dojść, gdzie podziała się kasa spółdzielni, gdzie maszyny, gdzie towar. Wiadomo tylko, gdzie jest kilkadziesiąt osób załogi. Są na lodzie, na bruku, w malinach. Są w rozpaczy.

Maria Podolec została kolejnym - na przestrzeni ostatnich miesięcy - likwidatorem majątku spółdzielni. Siedzi kilka godzin dziennie w nieogrzewanym kantorku (dostawy ciepła i prąd odcięto za długi).

Napisała już do Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie, żeby "okręgówka" wyłączyła prokuraturę jarosławską ze spraw związanych ze spółdzielnią, bo ta albo nie podejmuje śledztw, albo je umarza. Z Rzeszowa dostała odpowiedź, że nie ma powodu, żeby wyłączać jarosławską prokuraturę, ale przyznano jednocześnie, iż ta prowadziła już 10 postępowań w sprawie spółdzielni i wszystkie kończyły się albo odmową wszczęcia śledztwa, albo umorzeniem.

Jarosławska prokuratura protestuje:

- Nie wiem kto i na jakiej podstawie twierdzi, że uchylamy się od prowadzenia tych spraw - oponuje Barbara Hopko-Grzebyk, prokurator rejonowy w Jarosławiu. - Nie widzę podstaw do wyłączenia naszej prokuratury. Za każdym razem gromadzony jest materiał dowodowy, który podlega ocenie sądu, choć być może nie w każdej sprawie. Nigdy nie spotkałam się z twierdzeniem, że mamy "nie tykać" spółdzielni. Jeśli jest podejrzenie zaistnienia przestępstwa, to prowadzimy postępowanie.

Nawet komornik nie wie, co tu się dzieje. W piśmie do jednego z wierzycieli przyznaje, że przeciwko spółdzielni prowadzonych jest 45 postępowań egzekucyjnych, ale "egzekucja wierzytelności (...) obecnie wypada bezskutecznie. Dłużnik nie dokonuje dobrowolnie żadnych spłat". W dodatku "postępowanie nie doprowadziło do wyjawienia majątku dłużnika".

Dziwne, bo jeszcze przed kilkunastoma miesiącami szła tu produkcja tekturowych opakowań i worków foliowych, stało tu kilka linii produkcyjnych, kilkadziesiąt osób miało zajęcie.

Dziś są puste hale, a bezrobotna załoga domaga się zaległych wypłat. Został też hektar działki, na którym stoją budynki fabryczne i magazynowe. I o ten majątek toczy się bój. I o sprawiedliwość.

Wszyscy wszystkich oskarżają

Mirosław Fiksa prezesował spółdzielni, dopóki w 2011 roku ze stanowiska nie wyrzuciła go rada nadzorcza. Dyscyplinarnie, za nadużycia.

- Trzy razy mnie zwalniali, za czwartym razem skutecznie - podkreśla z absolutnym przekonaniem, że zarówno jego zwolnienie z funkcji, jak i kolejne decyzje rady i kolejnych prezesów zmierzały do wyprowadzenia majątku z firmy. - Robiliśmy opakowania dla takich kontrahentów jak Zelmer, Sokołów SA. Następny prezes jeździł po kontrahentach, nazywał mnie złodziejem i bandytą. Firmy uznały, że nie chcą współpracować ze spółdzielnią, na której ciążą jakieś podejrzenia.

Andrzej Merda, który 30 lat spędził w spółdzielni, opowiada, jak jeden z prezesów kazał mu spakować maszynę, załadować na wóz transportowy i odesłać. Bo niby ktoś ją kupił.

- Nikt nie zobaczył pieniędzy za jej sprzedaż, nie wiadomo, co się z nią stało, a spółdzielnia musiała jeszcze zapłacić za transport - opowiada Merda. - A była jeszcze sprawa maszyny, po którą pan prezes pojechał do Anglii. Wziął zaliczkę, wrócił bez maszyny i bez zaliczki. Obie sprawy trafiły do prokuratury, obie zostały umorzone.

Chyba od tego czasu za upadek spółdzielni wszyscy tu oskarżają wszystkich. Zmieniali się prezesi i status spółki, a majątku ubywało w niewyjaśnionych okolicznościach.

Na początku 2012 roku władze spółdzielni zdecydowały, że interes trzeba ratować inną drogą, bo na SI "Praca" ciążą coraz większe długi i znajduje się ona na równi pochyłej.

Walne zgromadzenie spółdzielców zdecydowało o powołaniu spółki Sip-Plast. Jej kapitałem był aport w postaci majątku spółdzielni, która została stuprocentowym właścicielem Sip-Plastu: resztka maszyn, szczątkowa, ale trwająca jeszcze produkcja i półtora hektara z budynkami.

Pół hektara szybko sprzedano, by spłacić część długów. Sytuacji spółdzielni i spółki to nie poprawiło. Prezesem Sip-Plastu został Janusz Fudała, prezesem spółdzielni - Bożena Trojnar.

- Pan Fudała wyraźnie chciał utrzymania produkcji, rozwoju spółki, ale nie wytrzymał psychicznie, bo jego pomysły i decyzje były torpedowane przez radę nadzorczą - tłumaczy Bożena Trojnar. - Sam złożył rezygnację. Mnie rada usunęła ze stanowiska prezesa spółdzielni po kilku miesiącach, choć wcześniej sama błagała mnie, żebym to stanowisko przyjęła.

I dodaje, że - ta sama dla spółdzielni i spółki - rada nadzorcza składała się z członków "Pracy". Ludzi niemających pojęcia o biznesie, bez wiedzy ekonomicznej.

Po rezygnacji Fudały i dymisji Trojnar ktoś przecież musiał podpisywać papiery w imieniu spółki, więc rada na stanowisko p.o. prezesa powołała Marcina Zielińskiego, byłego pomocnika palacza, a ostatnio magazyniera w spółdzielni.

Na kilka miesięcy, w trakcie których ze spółką było coraz gorzej. Były prezes Zieliński przyznaje, że objął spółkę w fatalnym stanie.

- Poprzednie zarządy spółdzielni winne są wyprowadzenia pieniędzy, ale prokuratura jarosławska odmówiła nam wszczęcia dochodzenia - tłumaczy.

Cud nie nastąpił

Aż nagle znalazło się wybawienie: w Sip-Plast pojawił się inwestor z Krakowa, który upadającej spółce obiecywał reanimację i świetlaną przyszłość.

Dziś już nikt nie przyznaje się do tego, kto inwestora znalazł, kto mu podrzucił pomysł zaangażowania się w interes w Jarosławiu, kto mu oddał pełnię władzy nad majątkiem spółki.

Zwołano kolejne już walne zgromadzenie wspólników spółdzielni, a zarazem spółki Sip-Plast. Nie bez oporów, ale większość zgromadzonych zdecydowała sprzedać Sip-Plast nowo powołanej spółce Eko Krak.

Razem z resztkami maszyn, resztkami produkcji i hektarem działki. Osiemdziesiąt procent udziałów w Eko Krak objął Władysław Błaś z podkrakowskich Proszowic, obecnie właściciel krakowskiego biura detektywistycznego.

Pozostałe 20 procent podzielono pomiędzy siedemnastu członków spółdzielni, z których dziesięcioro to niesłyszacy. Akt notarialny sprzedaży w imieniu Sip-Plast podpisał Marcin Zieliński.

Akt notarialny założenia Eko Krak w imieniu mniejszościowych udziałowców podpisał Andrzej Merda, który zebrał pełnomocnictwa kilkunastu niesłyszacych.

- Wykorzystano tych ludzi, ich niepełnosprawność - irytuje się były prezes Fiksa. Zaalarmował prokuraturę, że Eko Krak powołano z naruszeniem prawa. Bez efektu.

Zaalarmował Krajową Radę Spółdzielczą o bezprawnym przekształceniu spółdzielni w spółkę Sip-Plast, a potem Eko Krak, że w ten sposób okradziono z majątku kilkudziesięciu udziałowców spółdzielni, którzy nie stali się współwłaścicielami Eko Krak. Krajowa Rada Spółdzielcza nie była w stanie pomóc.

Na czele Eko Krak stanął Władysław Błaś. Szybko zdołał namówić kilkudziesięciu pracujących jeszcze w firmie niepełnosprawnych, by sami zwolnili się z pracy, a wszystkich zatrudni w nowo powstałej spółce. Ponad 40 niepełnosprawnych zwolniło się, bo uwierzyło. Zatrudnienia nie doczekali się.

- Jako jedyni wyciągnęli do nas rękę - Zieliński tłumaczy życzliwe przyjęcie krakowskiego przedsiębiorcy przez spółdzielców z Jarosławia.

- Wszystkich nas omotał - potwierdza Merda. - Firma pada, przychodzi zbawiciel, obiecuje utrzymanie zakładu, pracę, zarobki... Wszyscy mu uwierzyliśmy.

Kompletnie bezsilnych jest ponad 40 niepełnosprawnych byłych pracowników spółki. Najwięcej żalu do siebie i innych może mieć tych kilkunastu niesłyszących, którzy zdecydowali się wejść do spółki Eko Krak.

- Zaufali tym, którzy ich do tego namówili - wyjaśnia Monika Wilk, tłumacz języka migowego, która opiekuje się jarosławskimi głuchymi. - Powiedziano im, że mogą dostać pracę w nowej spółce tylko wtedy, kiedy sami się zwolnią z Sip-Plastu. - Byłam temu przeciwna, ale przyznaję, że sama dałam się przekonać do pomysłu nowej spółki. I nie ma się co dziwić niesłyszącym, oni wiedzą, że na terenie Jarosławia żadnej pracy nie znajdą. Uwierzyli i zostali teraz bez poborów, bez pracy, bez prawa do zasiłku i gdyby nie renty socjalne, to zostaliby bez kromki chleba.

Była zaskoczona, kiedy dowiedziała się, że w akcie notarialnym figuruje ona sama jako współwłaściciel Eko Krak.

- Ktoś użył moich danych do tego celu bez mojej wiedzy i zgody - zapewnia. - Kontaktowałam się z tą krakowską kancelarią notarialna, złożyłam sprzeciw, domagam się wykreślenia mojego nazwiska z tego dokumentu. Zapewniono mnie zostanie to wyprostowane.

Niepotrzebnie się zaangażowałem

Nikt już nie pamięta, kto wymyślił i kto zdecydował, żeby nowemu inwestorowi powierzyć 80 proc. udziałów w majątku byłej spółdzielni, byłego Sip-Plastu.

Udziały i misję znalezienia kapitału. Merda coś przebąkuje o uchwale rady nadzorczej, ale pewności nie ma. On sam był pełen entuzjazmu, kiedy główny udziałowiec wysłał go w Polskę, by szukał nowych maszyn produkcyjnych. Merda znalazł, po czym usłyszał od krakusa, że pomysł już nieaktualny.

- Tak nas w ch... a zaczął robić - nie potrafi powstrzymać emocji.

Okazuje się, że i Władysław Błaś żałuje, że wszedł w ten interes.

- Niepotrzebnie się zaangażowałem, znajomy mnie namówił - twierdzi. - Teraz mam inwestora, który przejmie moje udziały. To rzetelny człowiek, zamierza wznowić produkcję, firma będzie funkcjonować - obiecuje. - Na początku nie wychodziło, ktoś przeszkadzał, z Jarosławia płynęły fałszywe informacje, zainteresowani się wycofywali. Żal mi tych niepełnosprawnych, to bardzo uczciwi ludzie, ale wokół nich są byli pracownicy, na ogół ci z administracji, którzy ciągle kręcą, wykorzystują ich.

Maria Podolec zagląda codziennie do zimnego kantorka w pustej hali fabrycznej, w której komornik opieczętował wszystko, co było do opieczętowania.

Czasem zaglądają niepełnosprawni, choćby po to, by zajrzeć do swojej starej szafki pracowniczej. Mają nadzieję, że zakład kiedyś odżyje.

Pani Maria pisze kolejne pismo do prokuratury, kompletuje "lewe faktury" - jak je nazywa. Z resztek mocno niekompletnej dokumentacji spółdzielni "Praca", a potem Sim-Plastu.

- Dostałam wiadomość, że prokuratura jednak podejmie śledztwo w sprawie wyprowadzenia majątku spółki przez byłego prezesa Zielińskiego - podkreśla z satysfakcją. - Co nie znaczy, że i tego nie umorzy - dorzuca już bez satysfakcji. - Bo tu jeszcze bój się toczy o hektar działki. Wszystko inne przepadło.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24