"Sprawa dla reportera" bez bohatera. Zatrzymany przez policję przebywa w więziennym szpitalu

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Kapica
Andrzej Plęs

"Sprawa dla reportera" bez bohatera. Zatrzymany przez policję przebywa w więziennym szpitalu

Andrzej Plęs

Ekipa telewizyjna „Sprawy dla reportera”, redaktor Elżbieta Jaworowicz, pan Wojciech, który ma być bohaterem programu, jego żona, matka, teściowa - oni wszyscy zgromadzili się przed domem pana Wojciecha w Mielcu, by lada chwila przystąpić do realizacji zdjęć. I nagle na posesję wtargnął obcy mężczyzna.

To nie był początek dramatu pana Wojciecha, raczej kolejny epizod z serii wielu dramatów. Zaczęło się w 2015 r., kiedy były już nauczyciel w-f w podmieleckiej szkole został oskarżony o utrzymywanie kontaktów seksualnych ze swoją niespełna 15-letnią uczennicą.

Wyrok przed Sądem Rejonowym w Tarnobrzegu, powtórzony przez tarnobrzeski sąd okręgowy, nie pozostawia wątpliwości - jest winny. Wątpliwości budzi natomiast zestaw dowodów, na podstawie których został skazany.

On i jego prawnik dziesiątki razy analizowali, na podstawie czego został skazany, obaj zapewniają, że w materiale dowodowym nie było niczego, co świadczy o winie pana Wojciecha. On sam do dziś nie może pojąć, co takiego wydarzyło się na salach sądowych, do dziś czuje się jak Józef K. z „Procesu” Kawki.

Miesiące spędzone w szpitalu psychiatrycznym, próba samobójcza, wizja wieloletniej odsiadki za najbardziej haniebne z przestępstw, którego „pod celą” się nie wybacza, nazwisko w Rejestrze Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym, stąd cały świat będzie się mógł dowiedzieć, że pan Wojciech „lubi małe dziewczynki”.

A co raz trafi do sieci, nigdy nie zostanie zapomniane. Jego kariera nauczycielska legła w gruzach, sukcesy trenera sekcji zapaśniczej juniorów przykryte opinią pedofila, może ludzie na ulicy zaczną pluć na jego żonę, dwuletnia teraz córeczka niewiele z tego rozumie, ale ktoś kiedyś może wywlec, że ma „tatusia pedofila”. Świat dla niego się skończył, a on wciąż pyta - za co i dlaczego?

Oskarżony o molestowanie

Pewnie, że znał poszkodowaną, w końcu uczył w tej samej szkole, a poza tym w małej miejscowości wszyscy się znają. Znał tym lepiej, że uderzał w konkury do jej matki, to matka nakłoniła córkę, by zaczęła uczęszczać na zajęcia sekcji zapaśniczej pana Wojciecha.

Nastolatka nieco „przy kości” była, toteż rówieśnicy nie dawali jej żyć. Tym bardziej, że niemal genialne dziecko, wybitność intelektualna, gwiazda mediów, zapowiadająca wynalezienie cudownego leku na choroby pasożytnicze. Za tę wybitność rówieśnicy też jej nie kochali. Udział w zajęciach sekcji zapaśniczej miał pozwolić „zbić wagę.” Dziś pan Wojciech mówi: gdybym tylko mógł przewidzieć konsekwencje... Ale zgodził się na udział nastolatki w zajęciach, matce, którą adorował, nie wypadało przecież odmówić.

Ze związku z matką nic nie wyszło, dziewczyna „awansowała” do szkoły wyższego szczebla, z obiema stracił kontakt w 2013 r. i odzyskał dwa lata później. Na swoje nieszczęście.

Latem 2014 r. dziewczynka trafiła do jednego z krakowskich szpitali z podejrzeniem anoreksji, to tu - przed pierwszym badaniem ginekologicznym - miała zwierzyć się matce, że nie jest dziewicą. Matka nie zgodziła się wtedy na badania ginekologiczne córki.

Do 2015 r. nie działo się nic, matka prokuratury nie zawiadomiła, choć „dziewicą nie była” jej czternastoletnia córka, a seks z nieletnim jest karalny. Rok później dziewczynka trafiła do szpitala po raz drugi, tym razem ze swoich rzekomych doświadczeń erotycznych zwierzyła się nowemu partnerowi matki, ale to nie on i nie matka zawiadomili prokuraturę, ale lekarze szpitala. Tak zdecydowała matka.

Pan Wojciech został oskarżony i skazany. Dowodem jego winy mają być SMS-y, jakie słał do dziewczynki. Tyle że na długo przed procesem ona sama wykasowała je z pamięci telefonu. Nie widziała ich ani matka ani sąd, a jednak ten przyjął, że istniały i obciążają pana Wojciecha. Dowodem miała być jego korespondencja na fejsbukowym profilu dziewczynki. Tyle że długo przed procesem ona sama profil zlikwidowała.

Sąd wpisów nie widział, a jednak przyjął, że już nieistniejące wpisy obciążają oskarżonego. Podobnie było z korespondencją mailową: też skasowaną przez poszkodowaną, ale sąd uznał, że istniała, choć jej nie widział. Powołani w sprawie świadkowie zeznawali, że nigdy nie zauważyli, by oskarżony choć w najmniejszym stopniu odnosił się do dziewczynki z podtekstem erotycznym.

Sąd w uzasadnieniu wyroku skazującego tłumaczył, że „osoby te nie zaobserwowały wprawdzie seksualnych zachowań oskarżonego, ale Wojciech (…) podejmując je, był bardzo ostrożny i patrzył, czy nikt go nie obserwuje”. W ten sposób brak dowodów winy stał się dowodem winy.

Podobnych dowodów było więcej, wszystkie one sprawiły, że z wyrokiem skazującym pan Wojciech czekał na odsiadkę. W szpitalu psychiatrycznym. W tym czasie jego adwokat napisał do Sądu Najwyższego wniosek o kasację wyroku, i prośbę o odroczenie kary. W akcie rozpaczy i bezsilności skazany zawiadomił media. W połowie maja na jego mieleckiej posesji zjawiła się ekipa „Sprawy dla reportera”.

Dramat przed domem

- Już nieraz policja u mnie była, dziś rano też byłem obserwowany - zwierza się pan Wojciech. - Chcą mnie odwieźć do więzienia, ale przecież z końcem maja ma być rozprawa sądowa, dotycząca odroczenia kary. Jestem pod opieką psychiatryczną, lekarze dowodzą, że w takim stanie nie mogę trafić do więzienia.

Ledwie wypowiedział te słowa, na posesję wtargnął mężczyzna, zaczął krzyczeć, że to obywatelskie zatrzymanie, próbował panu Wojciechowi wykręcić do tyłu ręce, dopominał się, żeby wezwać policję. Nikt z zaskoczenia nie zareagował, mężczyzna po kilku chwilach zrezygnował z „obezwładniania”, sam chwycił za telefon, po kilku minutach pod domem był radiowóz i dwóch mundurowych.

Początkowo nieco onieśmielonych obecnością kamery. Jeden z nich sprawdził w systemie, czy pan Wojciech jest poszukiwany do osadzenia w więzieniu, system odpowiedział, że jest. Pan Wojciech zdążył zgromadzonym wytłumaczyć, że „obywatelsko zatrzymujący” jest partnerem matki poszkodowanej, tym, który przeciwko niemu zeznawał w sądzie.

Policjantom próbował tłumaczyć historię swojego dramatu, ale ci mieli swoje obowiązki: najpierw delikatnie próbowali pociągnąć skazanego do radiowozu, krzyk protestu podniosła jego żona, matka i teściowa.

- Mąż jest na silnych lekach antydepresyjnych, nie może z panami jechać - tłumaczyła policjantom żona Aleksandra.

Policjanci w końcu siłowo zapięli kajdany na wykręconych za plecy rękach skazanego i przy jego słabym oporze poprowadzili do radiowozu. Teraz do głośnych protestów przyłączyła się i niespełna trzyletnia córka pana Wojciecha. Radiowóz odjechał, żona zatrzymanego ruszyła za nim swoim samochodem.

Zaskoczona ekipa telewizyjna i zaproszeni goście zostali na miejscu. Przed kamerą nie zrezygnowali z obrony swojego znajomego. Dwóch jego wychowanków z sekcji zapaśniczej zapewniało, że nie ma mowy o winie ich byłego opiekuna.

- On był zawsze gotów do pomocy, nigdy nie słyszałem, żeby kogoś skrzywdził, te oskarżenia, to jakieś bzdury - zapewniał Michał. Uczestniczył w obozach sportowych, uczęszczał na zajęcia, także wtedy, kiedy bywała na nich nastolatka, która została uznana za poszkodowaną.

W podobnym tonie wypowiadali się inni rozmówcy Elżbiety Jaworowicz.

- Jestem tam, gdzie - jak uważają ludzie, będący na końcu drogi odwoławczej i rozczarowani faktem, że nie otrzymali sprawiedliwości w swoim mniemaniu - tłumaczyła red. Jaworowicz swoje zainteresowanie sprawą pana Wojciecha. - I uważają, że nagłośnienie przez media ich uratuje.

Przyznała, że zapraszała do udziału w programie poszkodowaną i jej matkę.

- Reakcja była taka, że nie, od tego był sąd i nie życzymy sobie udziału w programie - potwierdziła red. Jaworowicz. - A zaprosiłam po to, by móc skonfrontować argumenty obu stron. Przykro mi, że ten incydent sprzed kilku chwil zaistniał być może przeze mnie, bo drugą stronę sporu poinformowałam o tym, że dziś tu będziemy. Nie spodziewałam się takich konsekwencji, mam do siebie trochę pretensji, że chcąc zrobić dobrze, zrobiłam komuś źle. Być może komuś zależy na tym, by tego programu nie zrealizować.

Dzień później żona zatrzymanego, pani Aleksandra, zdołała tyle tylko powiedzieć, że Wojciech trafił na oddział psychiatryczny szpitala przy krakowskim więzieniu. Odebrano mu telefon, ona także nie ma z mężem kontaktu.

Historię pana Wojciecha będzie można poznać także z programu „Sprawa dla reportera”. Program zostanie wyemitowane zapewne bez jego osobistego udziału.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.