Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stanisław Świerk – człowiek orkiestra. Już bez batuty, ale z humorem

Monika Sroczyńska
Monika Sroczyńska
UM Dębica/ZPSM w Dębicy
Po ponad 50 latach kierowania Miejską Orkiestrą w Dębicy Stanisław Świerk przekazał dyrygencką pałeczkę swojemu uczniowi. Choć z muzyką i orkiestrą rozstawać się nie zamierza, to postanowił nieco zwolnić. Dziś rozmawiamy o muzyce, jego pracy dydaktycznej i 52 latach bycia kapelmistrzem.

Zacznijmy zatem od początku. Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką i jak to się stało, że w tak młodym wieku został Pan kapelmistrzem?
- W piątej klasie zacząłem grać na mandolinie, a w siódmej przesiadłem się na skrzypce. Z trąbką zetknąłem się dopiero w Technikum Mechanicznym. Gry na tym instrumencie uczył mnie Stanisław Pierzchała, szef działającej tam orkiestry dętej. W 1965 roku zdałem w Średniej Szkole Muzycznej w Rzeszowie egzamin na trąbkę, a w 1967, kiedy pan Pierzchała zachorował, objąłem po nim orkiestrę. Takie były początki.

Prowadząc Orkiestrę Dętą w Technikum Mechanicznym grał Pan jednocześnie w Zakładowej Orkiestrze Dętej Stomilu. Udawało się wszystko pogodzić?
- Chciałem się uczyć od bardziej doświadczonych muzyków. Szybko pomogli mi się zaaklimatyzować.

I zaproponowali prowadzenie orkiestry zakładowej?
- Miałem zastąpić dotychczasowego kapelmistrza Mieczysława Poprawę, który do Dębicy dojeżdżał z Krakowa, gdzie prowadził też Orkiestrę Kolejarzy. Trochę się obawiałem, bo byłem chyba najmłodszym kapelmistrzem. A trzon orkiestry stanowili muzycy z 5 Pułku Strzelców Konnych, muzycy ze Lwowa, z Wilna, z orkiestr wojskowych, strażackich i orkiestry pocztowej.

Ale podjął Pan wyzwanie?
- Tak. Wtedy też zaczęły się dobre czasy dla orkiestry. Wyjazdy na konkursy, pierwsze wygrane i pochwały, m.in. z ust wybitnego krytyka muzycznego Jerzego Waldorffa. Graliśmy wszędzie, gdzie tylko nas zapraszano. Na miejskich uroczystościach, w kościołach, a nawet na pogrzebach.

Proszę o tym trochę wspomnieć. Odkurzmy nieco lokalnej historii.
- Pogrzeby były wtedy chodzone. To znaczy albo z domu wyprowadzenie było, albo z kaplicy. Tak, że kondukt szedł przez całe miasto na cmentarz, a orkiestra asystowała. Tradycja ta upadła kiedy na cmentarzu komunalnym wybudowana została kaplica i w niej odbywały się uroczystości pogrzebowe. Ostatnim pogrzebem, w którym orkiestra prowadziła kondukt przez miasto było pożegnanie ks. prałata Edwarda Limanówki w 1988 roku.

Poza uroczystościami żałobnymi były też pochody 1-majowe i procesje przykościelne.
- Oczywiście. Trudno nie wspomnieć o roli, jaką pełniła orkiestra podczas pochodów 1-majowych. Wtedy muzycy nie tylko prowadzili pochód spod Stomilu, ale i grali na Rynku, tuż obok trybuny honorowej. Chwilę oddechu mieli tylko wtedy, gdy konferansjer stojący na jednym z balkonów zapowiadał kolejną grupę podchodzącą pod trybunę. Poza tym muzycy grali cały czas, bywało, że i ponad dwie godziny. Marsze, krakowiaka, Warszawiankę, choć ta ostatnia pod koniec ubiegłego systemu była coraz mniej mile widziana.

Graliśmy 1 maja, ale nie opuściliśmy też rezurekcji, czy Bożego Ciała. Choć pierwsze procesje, w których uczestniczyliśmy z orkiestrą nie wyglądały tak jak dziś. Przez kilka lat wierni mogli chodzić tylko wokół kościoła św. Jadwigi. Następnie władze zezwoliły na przejście ul. Grottgera i powrót ul. Cichą. Później te granice jeszcze się przesuwały, ale dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy system chylił się ku upadkowi, procesja po raz pierwszy przeszła wokół Rynku.

I na tym polu nic się nie zmieniło. Zmieniły się za to tereny na Zatorzu, gdzie przed laty stacjonowało wojsko. Tam też mieliście swoich wielkich fanów. Muzyków pod wodzą Stanisława Świerka można było usłyszeć podczas przysięgi wojskowej, organizowanej cyklicznie na stadionie Igloopolu.
- Zanim w naszej jednostce nastał płk Bogusław Placek to graliśmy chyba tylko jedną lub dwie przysięgi. Ale jak on nas usłyszał, to już nie chciał więcej orkiestry wojskowej. Graliśmy więc z jednostką aż do ostatniej przysięgi. Zagraliśmy też żołnierzom na pożegnanie, gdy płk Placek odczytał rozkaz o rozformowaniu dębickiej jednostki.

Wystawa Środowiskowa w Dębicy. Po dwóch latach na wernisażu ...

Zatem bywały i trudne momenty. Ale z pewnością więcej było tych pozytywnych. Zważywszy na fakt, że orkiestra nie była Pana jedynym powołaniem. W 1970 roku rozpoczął Pan pracę w Zakładowym Domu Kultury jako instruktor muzyczny.
- Tu prowadziłem kapelę Zespołu Pieśni i Tańca Stomilanie, który później zmienił nazwę na Małopolska. Zespół założyła Joanna Biedrzycka, a ja założyłem kapelę i ściągnąłem pana Szabata, który ją prowadził. Zjeździliśmy całą Europę. A w tamtych trudnych czasach zdobyć wizy niemieckie, tureckie czy fińskie, to był cud.

Cuda się jednak zdarzają. A może to Pan jest tym cudownym dzieckiem, które swoją pracą i talentem zdobywało uznanie, za którym szły kolejne powołania. Przyszło przecież i to dydaktyczne. Został Pan dyrektorem Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Dębicy.
- W 1989 roku zaproponowano mi, bym przejął po odchodzącym na emeryturę Ludwiku Tyrpinie stanowisko dyrektora Państwowej Szkoły Muzycznej. Ze szkołą byłem związany już od kilku lat, bo na pół etatu uczyłem gry na trąbce. Byłem tu jednym z pierwszych nauczycieli. Wtedy jeszcze mogłem sobie pozwolić, by łączyć etat w domu kultury z pracą w szkole muzycznej. Kiedy objąłem stanowisko dyrektora, musiałem zrezygnować z pracy w domu kultury i z Małopolski. Wcześniej podjąłem studia na Akademii Muzycznej w Krakowie na wydziale instrumentalnym. Ukończyłem je z wynikiem bardzo dobrym, a dyplom mi podpisywał pan profesor Penderecki.

Wiele się zmieniło w przeciągu tych 28 lat, kiedy zarządzał Pan placówką. Gdy przejmował Pan szkołę uczyło się w niej 170 uczniów. Później było ich nawet 300.
- Nie licząc Szkoły Muzycznej II stopnia, którą utworzyłem, by młodzież nie musiała dojeżdżać do Rzeszowa czy Krakowa. Cały czas też rozbudowywaliśmy siedzibę szkoły. W 1991 roku udało się przejąć pomieszczenia po Biurze Wystaw Artystycznych, w 2003r. zaadaptować na sale lekcyjne pomieszczenia kotłowni, jeszcze później zająć byłą siedzibę biblioteki. Doprowadziliśmy też do rozbudowy sali koncertowej, a Państwowa Szkoła Muzyczna I stopnia zyskała imię Krzysztofa Pendereckiego.

Proszę wspomnieć jak do tego doszło.
W środowisku od dawna kiełkowała taka myśl. Kiedy profesor Penderecki przyjechał do Dębicy z pierwszym koncertem, nadarzyła się okazja by go zapytać co o tym sądzi. Po koncercie w kościele Ducha Świętego podszedłem do niego i przedstawiłem inicjatywę. Podkreśliłem jak cennym byłoby dla nas nadanie szkole jego imienia i jak wielki byłby to dla nas zaszczyt. Profesor odpowiedział krótko: ale ja jeszcze żyję. Oczywiście się zgodził i dziś już Zespół Państwowych Szkół Muzycznych nosi jego imię.

Czyli jednak jest Pan cudownym dzieckiem, którego liczne sukcesy i szczęście do spotkań z wyjątkowymi postaciami życia artystycznego moglibyśmy tu mnożyć, bo sypią się jak z rękawa. Niemniej jednak dziś postanowił Pan zwolnić. Oddaje Pan batutę młodszemu koledze. Nie żal Panu?
- Taka jest kolej rzeczy. O tym, że chciałbym odłożyć batutę mówiłem już po przejściu na emeryturę, ale nie było chętnego. Teraz Marek Ruda obejmuje rolę kapelmistrza i ja mu w tym pomagam, zresztą już od dłuższego czasu go przygotowywałem do przejęcia orkiestry. Oficjalne przekazanie batuty planujemy podczas najbliższego koncertu w Domu Kultury MORS. Oczywiście będę go nadal wspierał, ale po 55 latach prowadzenia orkiestr odpoczynek już mi się należy.

Zasłużony. Dziękuję za rozmowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Stanisław Świerk – człowiek orkiestra. Już bez batuty, ale z humorem - Dębica Nasze Miasto

Wróć na debica.naszemiasto.pl Nasze Miasto