Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szedł boso przez pola z Bieszczadów do... Katowic. Dobrzy ludzie uratowali mu życie

Marek Dybaś
Roman Kluczyński: - Za pośrednictwem Nowin proszę, by skontaktował się ze mną szef, u którego pracowałem, pan Edward. Na pewno nie wie, co się ze mną stało.
Roman Kluczyński: - Za pośrednictwem Nowin proszę, by skontaktował się ze mną szef, u którego pracowałem, pan Edward. Na pewno nie wie, co się ze mną stało. Fot. Marek Dybaś
54-letni Roman Kluczyński pieszo wracał z Bieszczadów do swojego domu w Katowicach. Gdy rozpadły mu się buty, przez 8 dni koczował na ambonie myśliwskiej. Cudem nie zamarzł.

Piątek, godzina 14. Do domu w Starym Żmigrodzie puka skrajnie wyczerpany mężczyzna. Jest mocno przemarznięty, na nogach nie ma butów. Drży z zimna, nie potrafi powiedzieć, kim jest. Gospodyni częstuje go gorącym rosołem i herbatą. Dopiero wtedy opowiada, że mieszkał przez kilka dni w ambonie myśliwskiej.

Nikt nie chce w to uwierzyć. Synowie gospodarzy jadą samochodem, by sprawdzić. Wszystko się zgadza. Przywożą reklamówkę i jego zniszczone buty. W tym samym czasie przybysz nagle traci przytomność.

- To zapewne szok termiczny po gorącym posiłku - tłumaczy teraz Roman Kluczyński.

Wystraszona kobieta wzywa pogotowie. Mężczyzna trafia na oddział chirurgii jasielskiego szpitala. Ma odmrożone stopy.

Z Katowic w Bieszczady

Roman Kluczyński jest typem obieżyświata. W ubiegłym roku pieszo przeszedł 4 tysiące kilometrów dookoła Polski. 10 czerwca opuszcza swój dom w Katowicach. Pieszo idzie ze Śląska w Bieszczady, w poszukiwaniu pracy. 23 czerwca zatrudnia się przy wypale w Woli Michowej. Robota ciężka, ale jest zadowolony, że znalazł pracę.

Z Bieszczadów do Katowic

2 grudnia kończy się wypał. Bierze od szefa pieniądze za kilka miesięcy i wyrusza do domu w Katowicach. Idzie wzdłuż granicy, bo to - jak mówi - najpiękniejszy widok Bieszczadów. Nocami temperatura spada kilkanaście stopni poniżej zera, pada śnieg.

Pan Roman nie poddaje się. Idzie w stronę Gorlic. Sypia w drewutniach, szałasach. Po kilku dniach wędrówki odczuwa przejmujący ból w nogach. Coraz bardziej opada z sił.

- Na szczęście zobaczyłem ambonę myśliwską. - opowiada 54-latek. - To miejsce było dla mnie jak hotel. Zabudowana, wersalka, nawet kurtka, którą zostawili myśliwi. Tu chciałem przeczekać.

Umrę albo przeżyję

W plecaku zostały mu dwie gorzkie czekolady. Po zdjęciu butów i skarpet okazało się, że ma odmrożone stopy.

- Nie dałem już rady stanąć na nogi. Bałem się, że tam zamarznę - opowiada.

Na ambonie spędził osiem dni. Czekolady szybko się skończyły. Na kolanach schodził po śnieg, którym się żywił.

- Nałóg podobno gubi człowieka. Mnie uratował. Tytoń miałem, ale zapałki zamokły, a palić się chciało jak cholera - śmieje się teraz pan Roman. - Postanowiłem idę dalej. Umrę albo się uda. Na obolałe nogi założył kurtkę. Tak szedł w stronę drogi.

- Machałem na jadące samochody. Nikt nie chciał się zatrzymać - żali się mężczyzna.

W końcu trafił na dom i dobrych ludzi, mieszkańców Starego Żmigrodu.

- Dali gorący posiłek, poczęstowali upragnionym papierosem, nawet buty dostałem. Z całego serca dziękuję panu Władysławowi i jego żonie. Dzięki nim żyję.

Pan Roman przebywa na chirurgii w szpitalu.

- Stan ogólny pacjenta jest stabilny. Życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Zagrożone są palce obu stóp - poinformował nas Jan Giebułtowki, lekarz dyżurny oddziału chirurgicznego Szpitala Specjalistycznego w Jaśle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24