Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak smakuje Podkarpacie. Bieszczady (cz. I)

Anna Janik
Zajazd Pod Caryńską kusi bojkowszczyzną na ścianach i talerzu.
Zajazd Pod Caryńską kusi bojkowszczyzną na ścianach i talerzu. Bartosz Frydrych
Fuczki, klusz, czulent, stolniki i hreczanyki - mało kto wie, że te obco brzmiące nazwy to nasze rodzime, podkarpackie specjały sprzed lat. W których restauracjach można ich spróbować?

Dziś tradycyjnej kuchni podkarpackiej z potrawami opartymi na przepisach sprzed setek lat spróbować można już tylko w niektórych miejscach. Tego, jak do nich dotrzeć dowiemy się śledząc szlak kulinarny Podkarpackie Smaki. Pomysł wprowadziło w życie stowarzyszenie "Pro Carpathia" wraz z Urzędem Marszałkowskim i Podkarpacką Regionalną Organizacja Turystyczną.

- Z ostatnich badań preferencji turystów wynika, że lokalna kuchnia jest pierwszym elementem, którego poszukują w danym miejscu i na który są w stanie wydać coraz więcej pieniędzy - tłumaczy Krzysztof Staszewski, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju i Promocji Podkarpacia "Pro Carpathia".- Nie zwracają już uwagi tylko na to za ile, ale co i gdzie zjedzą. To cuda na talerzu decydują o tym, czy uważają swój urlop za udany - uzupełnia Jarosław Reczek, dyrektor departamentu Promocji, Turystyki, Sportu i Współpracy Międzynarodowej Urzędu Marszałkowskiego.

Zwłaszcza, że poznawanie nowych smaków może być celem samym w sobie, a regionalna kuchnia pozwala zrozumieć historię miejsca, które się odwiedza. Dlatego tak ważne jest wskazanie turyście, gdzie zje to, co charakterystyczne właśnie dla Podkarpacia. Terytorialnie szlak obejmuje trzy główne obszary: wzdłuż drogi E4, a także szlak beskidzki i bieszczadzki. Trasa nie wiedzie tylko od gospody do gospody: wszystkim materiałom, w tym stronie internetowej, mapom i przewodnikom towarzyszą informacje, co wartościowego można zwiedzić w okolicy.

- Takie szlaki od lat istnieją w Anglii, Francji, Włoszech i Szwajcarii i są to obecnie rynki o wartości wielu miliardów euro - dodaje Staszewski.

Na razie na Podkarpackie Smaki składa się 38 miejsc: restauracji, karczm i gospodarstw agroturystycznych. Wszystkie bez zapowiedzi odwiedzili wcześniej członkowie PROT-u i "Pro Carpathii", próbując dań z menu i sprawdzając jakość obsługi i wiedzę personelu okolicznej historii i tradycji. Wszystkie obiekty mają specjalne oznaczenia, a niedługo również ustawione przy drogach tabliczki kierunkowe.

Chcemy karmić po chłopsku

Bożena i Janusz Bałkotowie, właściciele kawiarni W młynie
Bożena i Janusz Bałkotowie, właściciele kawiarni W młynie Bartosz Frydrych

Monika Bal-Bocheńska z restauracji Podkarpackie Jadło w Babicy. W tle 100-letni wóz drabiniasty (fot. Bartosz Frydrych)Miejsca wyróżniają się nie tylko menu, ale także wystrojem wnętrz i bogatą historią. Jadąc z Rzeszowa w Bieszczady można się o tym przekonać odwiedzając położoną tuż przy drodze karczmę Podkarpackie Jadło w Babicy. Restauracja mieści się w starym młynie z 1936 r., którego zadaniem najpierw było wykarmienie niemieckiego najeźdźcy, a po wojnie działał jako skup żywca. Do dziś zachowały się niektóre pamiątki po hitlerowcach, m.in. pudełeczka i łyżeczki ze znakiem swastyki.

- Młyn kupiliśmy w 2006 r. co nie było łatwe, bo miał aż 16 właścicieli. Później przyszło zdobywanie pieniędzy na gruntowny, 3-letni remont - opowiada Monika Bal-Bocheńska, współwłaścicielka karczmy. - Od początku chcieliśmy, żeby w tym miejscu była karczma, a nie restauracja, bo oboje z mężem kochamy proste, gospodarskie potrawy - dodaje.

Żeby móc karmić "po chłopsku" właściciel zebrał blisko 600 przepisów od kół gospodyń wiejskich w całym regionie. Stąd w menu znajdziemy proziaki, rosół z kołdunami, golonkę wędzoną w piwie i tzw. kociołek podkarpacki, czyli gęstą, zawiesistą potrawę z podsmażaną na smalcu (nie oleju!) wędzonką, wieprzowiną, ogórkiem kiszonym, pieczarkami i warzywami. Podobne danie jednogarnkowe jedli kiedyś mężczyźni wypasający bydło.

- U nas niczego nie polepszamy ani nie przyspieszamy chemią. Ciasto drożdżowe samo musi wyrosnąć, zakwas na żur odleżeć swoje, a wędliny, które sami robimy spędzić długie godziny w dymie - zaznacza Monika Bal-Bocheńska.

Nie pluć na podłogę!

Właściciele zadbali też, by wnętrze nawiązywało do ludowej tradycji i zgromadzili w nim nie tylko znane z muzeów etnograficznych radła, stępy, cepy, dzierże, kijanki i tarki, ale nawet ogromny, 100-letni wóz drabiniasty przywieszony do sufitu. Przeznaczenie wszystkich narzędzi i sprzętów opisane jest na przytwierdzonych do ściany kartkach papieru czerpanego, a do młynarstwa nawiązują kłosy zbóż połyskujące na wykonanych z naturalnej żywicy lampach.

Zajazd Pod Caryńską to rodzinny biznes prowadzony przez ojca i jego dwóch synów
Zajazd Pod Caryńską to rodzinny biznes prowadzony przez ojca i jego dwóch synów Bartosz Frydrych

Bożena i Janusz Bałkotowie, właściciele kawiarni W młynie (fot. Bartosz Frydrych)

O krok dalej w wystroju wnętrz jest "Kawiarnia w Młynie" w Ustrzykach Dolnych.
- To wiązało się z pylicą, na którą prędzej czy później zapadali. Odruch odchrząkiwania i spluwania był u nich bezwarunkowy, dlatego w całym młynie zawieszano tabliczki z napisem "zakaz plucia na podłogę" i ustawiano tzw. spluwaczki, czyli specjalne naczynia na plwociny. Można je u nas zobaczyć - opowiada Janusz Bałkota, od 2009 r. właściciel młyna, a wcześniej właściciel firmy budowlanej. Co ciekawe, ani on ani jego żona nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z młynarstwem, a na opustoszały, niszczejący budynek, który dziesiątki razy mijali po drodze do domu nigdy nie zwrócili uwagi.

- Stworzenie prywatnego muzeum i restauracji to była całkowicie spontaniczna myśl. Po prostu tak mi przyszło do głowy - wspomina Bożena Bałkota. - Remont trwał 9 miesięcy, czyli tyle, co ciąża. Teraz śmiejemy się, że młyn pochłonął nas do tego stopnia, że stał się naszym trzecim dzieckiem, bo tylko temu poświęcamy cały swój wolny czas - uśmiecha się.

Zgniatacz ziarna z 1873 r.

[obrazek5] W Młynie w Ustrzykach Dolnych można spróbować klepaka, potrawy znanej od XVI wieku. (fot. Bartosz Frydrych)Poznawanie historii tego miejsca wciągnęło małżeństwo na tyle, że dotarli nie tylko do jego byłych pracowników, ale i niemieckiego producenta mlewników, od którego pozyskali oryginalną, przedwojenną dokumentację maszyn. A ponieważ w całych Bieszczadach nie ma dziś ani jednego młyna wodnego, postanowili też zwieźć pozostałe m.in. w Lutowiskach i Michniowcu szczątki ogromnego koła. Złożone żarna już niedługo znów będą pracowały tak jak przed laty. W planach właścicieli jest też przerobienie całego otoczenia budynku tak, żeby znalazły się tu lampy żeliwne, kute ogrodzenie i bruk.

W obecnym kształcie miejsce to już odwiedza ponad 7 tys. gości rocznie. Mogą tu spróbować typowej dla tego regionu prostej, ale sycącej kuchni łemkowskiej. W menu jest klepak, czyli kluski z płatków owsianych, posypane twarogiem i skwarkami, na który przepis pochodzi z XVI wieku. Do tego kisełycia, czyli zabielana zupa na bazie kwasu z kapusty oraz hreczanyki, czyli dzisiejsze kotlety mielone z kaszą gryczaną.

Aż 18 podobnych dań można spróbować też w oberży "Zakapior" w Polańczyku. Właściciel, potomek dawnych Łemków zwraca uwagę na to, żeby zachęcać gości do spróbowania nowych smaków. Zwłaszcza werenyhów, czyli pierogów z kaszą gryczaną pokrzywą i czosnkiem niedźwiedzim, zupy-dupy z borowików i śliwek, kaszełynika, czyli zupy ze świeżej kapusty i buraczków oraz jagnięciny w liściach chrzanu, na której przygotowanie trzeba poświęcić cały dzień.

- Polecam także duszonego pstrąga a'la Fredro, przygotowanego według ulubionego przepisu samego hrabiego, który miał w Cisnej swoje posiadłości i często tu przebywał - opowiada Adam Radwański, właściciel oberży i prezes Towarzystwa Przyjaciół Polańczyka. - Wszystko robimy na bieżąco, bo klienci są coraz bardziej wymagający. Dziś smażenie placków i odgrzewanie ich na następny dzień absolutnie nie wchodzi w grę - zaznacza.



Tak mieszkali i jedli Bojkowie

[obrazek6] Zajazd Pod Caryńską to rodzinny biznes prowadzony przez ojca i jego dwóch synów (fot. Bartosz Frydrych)Podobną zasadę wyznają właściciele zajazdu "Pod Caryńską" w Ustrzykach Górnych. Na rozbudowę swojego obiektu o bazę noclegową i strefę wellness pozyskali z Unii ponad 3 mln zł, tworząc miejsce nawiązujące kuchnią i wystrojem do żyjącej tu przed laty społeczności bojkowskiej. Komody i stoły wykonywali rzemieślnicy pracujący w sanockim skansenie, z którego zresztą rodzina zaczerpnęła wiedzę na temat zdobnictwa i wystroju bojkowskich chat. Charakterystyczne wzory na ścianach malował...ustrzycki sołtys.

- U nas można spróbować barszczu po bojkowsku, obsmażanych na patelni pierogów, baranich udźców, gulaszy, a do tego dziczyzny, marynowanej w warzywach blisko dwa tygodnie - opowiada Jacek Skórka, który prowadzi zajazd wraz ze swoim tatą oraz bratem. - Chcemy, żeby przybywający z różnych regionów zajrzeli do naszego, bieszczadzkiego garnka, bo tak jak w zajeździe gotuje się u nas po chatach - dodaje.

Żeby zachęcić turystów do spędzenia w Bieszczadach więcej niż trzy dni, właściciele starają się organizować im czas. Zapraszają na wyprawy na rakietach śnieżnych, ogniska, kuligi, warsztaty regionalnego rzemiosła, a także rodzinne weekendy, podczas których dzieciom zapewnia się 24 godzinną opiekę animatorki, a rodzice mogą skorzystać z masaży, pójść do sauny lub wspólnie przygotować dla pociech teatrzyk.

O tym, który hotel ma swoją własną kaplicę, gdzie w Bieszczadach nauczyć się wypiekania chleba i odnaleźć cząstkę Wołynia już wkrótce w naszym serwisie w drugiej części reportażu "Śladem dawnych smaków".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24