Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Terror w Kopkach. Mieszkańcy wsi pozwalali się bić i milczeli

Andrzej Plęs
Ludzie nabrali odwagi dopiero po tym, jak właściciel sklepu zgłosił pobicie na policji -  mówi Józef Zygmunt, sołtys Kopek.
Ludzie nabrali odwagi dopiero po tym, jak właściciel sklepu zgłosił pobicie na policji - mówi Józef Zygmunt, sołtys Kopek. Dariusz Danek
Podobno o Huberta poszło. Tego, co kilka miesięcy wcześniej gwizdnął gospodarzowi w Kopkach telewizor plazmowy. Policja namierzyła go szybko, poszedł siedzieć, ale trzech jego kumpli uznało, że to miejscowi donieśli na Huberta. I miejscowych za Huberta tłukli. Tak niektórzy mówią w Kopkach.

Inni mówią, że z nudów i po pijaku obijali przypadkowych ludzi, a ludzie dali się obijać i milczeli. Nawet jak policja przyjeżdżała i prosiła: złóżcie zawiadomienie, to będziemy mogli zacząć działać.

Nikt nie złożył, nawet ofiary. Bo jak już dostały po twarzy, to miały powiedziane: doniesiesz, to zabijemy, albo chałupę spalimy. I w ten sposób przez kilka miesięcy trzech znudzonych, bezrobotnych ludzi w Kopkach obijało swoich krajanów. Aż Ryszard Sowa nie wytrzymał i zrobił obywatelski porządek.

Trzech antymuszkieterów

- Ja tam wobec nich byłam uprzejma, bo już na wsi mówili, co to za jedni - tłumaczy sprzedawczyni. Ale nie z tego sklepu, pod którym pijali Rafał, Staszek i Tomek. - Jakbym im dała powód, to... sklep na uboczu, sąsiadów w pobliżu nie ma, otwarte mam do szóstej, przyszliby, jakby się zrobiło ciemno. Po co mi to?

Nie trzeba było powodu. Albo na Staszka ktoś pod sklepem krzywo spojrzał, albo Rafał przypomniał sobie, że ktoś kiedyś brzydko o nim powiedział. Scenariusz zwykle ten sam: powalali na ziemię, kopali i łomotali pięściami. Nawet sprzedawczynie w okolicznych sklepach, zastraszane, przeklinane najgorszymi słowami...

Pary z ust nie puszczały ze strachu. Rafał już miał wyrok za znieważenie policjanta, kolejny za udział w bójce, jeszcze jeden z pobicie. Trzepnięcie sprzedawczyni to dla niego jak trzepnięcie muchy. Staszek miał sprawę o udział w bójce, chyba lubi używać pięści.

Ludzie mówią, że jak chłopcy popiją, to mogliby zabić, albo spalić chałupę. Lepiej więc milczeć. I ludzie w milczeniu pozwalali się lać. Między sobą tylko gadali. Jak ktoś na wieś wychodził z podbitym okiem, znaczy że trójka chłopców się bawiła.

Milczenie (bez)bolesne

Czasem bez powodu lali. Jak tę dziewczynę, co niby przypadkiem dostała w twarz. Rafał przyszedł do kumpla ze wsi, drzwi otworzyła jego dziewczyna, to Rafał poprosił o papierosa. O ile Rafał potrafi prosić. Dostał jednego, to poprosił o drugiego, aż się odezwał kumpel z głębi domu, bo pewnie nachalność Rafała go wkurzyła.

Wyszedł do drzwi, zabrał Rafałowi tego darowanego papierosa, to się tym razem obdarowany wkurzył. Zamachnął się z pięści i nie wiadomo, w kogo lub co chciał trafić, ale trafił dziewczynę w twarz. Z jakiegoś powodu pobita i jej chłopak nie interweniowali na policji.

- Docierały do nas informacje, o tym, co się dzieje w Kopkach - przyznaje Anna Kowalik-Środek, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Nisku. - Ta trójka była nam znana i notowana. Sugerowaliśmy mieszkańcom, żeby którykolwiek z nich złożył doniesienie, to pozwoliłoby nam działać. Bez efektu.

Policja częściej niż zwykle, patrolowała teren i szukała powodu do interwencji. Chłopcy przed sklepem nie pijali, bo byłby to pretekst do działania: spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Wzięli się na sposób: wchodzili na prywatne podwórko i tam sączyli piwo. Gospodarz nie miał nic do powiedzenia. Niech by spróbował.

Chuliganeria pod obrady

Do burmistrza Rudnika nad Sanem zaczęły docierać wieści o "Dzikim Zachodzie w Kopkach". Jeden z druhów OSP na Wielkanoc rok w rok trzymał drzewce baldachimu w procesji, ale nie w tę Wielkanoc. Na tegoroczne święto twarz miał otłuczoną, że głupio było z taką wystąpić publicznie.

- Pytałem go, co się stało, nie chciał powiedzieć - opowiada Waldemar Grochowski, burmistrz Rudnika. - Potem usłyszałem o pobiciu na meczu, to zaczęło wyglądać niepokojąco. A przeważyło pobicie pani kierownik naszej biblioteki.

Pani kierownik w Kopkach mieszka, jest w wieku przedemerytalnym. Nie mogła spodziewać się takiego incydentu, kobiet się w tym kraju nie bije. Do sklepu szła. Najpierw ją sklęli, a kiedy weszła do środka, sklęli sprzedawczynię i panią kierownik, a na koniec poturbowali. Kiedy nazajutrz burmistrz zobaczył na jej twarzy siniaki, nie mógł nie interweniować.

- Skontaktowałem się z policją, poleciłem sprawę zbadać komisji ładu i porządku rady miejskiej, na sesję rady zaprosiłem przedstawicieli policji, domagaliśmy się interwencji - wylicza.

- Z godzinę trwała dyskusja na sesji - potwierdza Józef Zygmunt, sołtys Kopek. - A temat wywołała chyba pani radna Grażyna Sowa. Pobili jej męża, właściciela sklepu, były jeszcze dwa włamania do sklepów. Wcześniej nikt mi niczego nie zgłaszał.

Tylko że dalej żaden z kopczan nie chciał oficjalnie zawiadamiać policji. Ze strachu. Nawet druh z OSP, bo mu pogrozili spaleniem stodoły.

Złamana zmowa milczenia

Przesiadywali za sklepem Ryszarda Sowy, zabronić im nie można było. Dzień jak co dzień - zaczęli ubliżać sprzedawczyni, ta zatelefonowała po właściciela. Przyjechał i niemal załagodził konflikt, a Rafał ze Staszkiem już gotowi byli wyjść ze sklepu (Tomka z nimi wówczas nie było), kiedy na odchodnym zapytali: kto jeszcze pracuje w sklepie?

Nie wiadomo, czy pan Ryszard zdążył odpowiedzieć. Dostał pięścią w twarz. A kiedy padł na podłogę, jeszcze ze dwa razy "z buta". Pewnie by się na tym nie skończyło, ale dwójka napastników zainteresowała się jakimś mężczyzną w pobliżu sklepu i na nim skupiła uwagę.

- Pojechałem do lekarza, zrobiłem obdukcję, zgłosiłem na policji - opowiada pan Ryszard. - Jakieś prawo chyba jest, przecież to nie Dziki Zachód! Kiedy zobaczyłem swojego starszego kolegę takimi - pokazuje sugestywnie - limami, to ręce mi opadły. Wracał z pracy i go dopadli. Za nic.

Ruszyła lawina, po zgłoszeniu pana Ryszarda miejscowi nabrali odwagi, sypnęło świadkami.
- Mamy zeznania około 30 osób, w tym kilkunastu poszkodowanych - precyzuje pani rzecznik niżańskiej policji. - Nie mamy pewności, czy tych kilkunastu, to wszyscy poszkodowani. zapewne nie, nie wszyscy się zdecydowali.

Pan Ryszard zna ze dwie osoby, które nie przyznały się do pobicia. Wciąż ze strachu? Ze wstydu? Bo rodziny całej trójki wcale nie są wdzięczne tym, którzy zdecydowali się zeznawać, a i sam Rafał chodzi po wsi.

Grzeczniutki jest teraz, bo pod troskliwą opieką policji. Dostał dziesięć zarzutów pobicia i gróźb karalnych, dwa razy w tygodniu ma się meldować w komendzie w Rudniku, nie wolno mu opuszczać kraju. Z jego kartoteką może na dłużej zniknąć z Kopek.

Z Kopek zniknęli Staszek i Tomek. Tak szybko, że policja nie zdążyła ich przesłuchać. Pierwszy ma 14 zarzutów, bliźniaczo podobnych do tych rafałowych. Tomek - jeden zarzut, pewnie był mniej aktywny od swoich kolegów. Albo świadkowie i poszkodowani nie dość wylewni w zeznaniach. Obaj przepadli, jak kamień w wodę.

- Rodzina jednego z nich sugeruje, że wyjechał do Francji, o drugim też mówi się, że wyjechał za granicę - wyjaśnia rzecznik policji w Nisku.

Nie ma żadnego dowodu, że wyjechali z kraju, granice mamy otwarte, może rzeczywiście bawią na Zachodzie. A może w stodole u kumpla, w sąsiedniej wsi? I tylko w Kopkach ludzie dziwią się, że Rafał, za to wszystko, co im zrobił, chodzi wolny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24