Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To ja wygrałem walkę o tron! Jak książę Mieszko najechał na "Karpacką Troję"

Ewa Gorczyca
Albert Kiszkurno: To, co robimy, jako drużyna, to jedyny sposób zainteresowania młodych przeszłością, uświadamiania, gdzie są nasze korzenie, budzenia dumy narodowej.
Albert Kiszkurno: To, co robimy, jako drużyna, to jedyny sposób zainteresowania młodych przeszłością, uświadamiania, gdzie są nasze korzenie, budzenia dumy narodowej. Tomasz Jefimow
W ruch idą miecze, topory i włócznie. Miejscowi odpierają pierwsze natarcie, ale przy drugim już nie dają rady. Tak oto gród w Trzcinicy przechodzi pod berło Piastów.

W koszuli w kratkę, z przewieszonym przez ramię aparatem - Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie i Skansenu Archeologicznego w Trzcinicy - bez problemu wtapia się w tłum turystów w "Karpackiej Troi".

Za chwilę zacznie się inscenizacja najazdu dynastii Piastów na gród w Trzcinicy. Dyrektor bacznie śledzi przygotowania - "Pańskie oko konia tuczy" - śmieje się.

Nomen-omen, bo właśnie koń pojawia się na arenie wydarzeń. Z rozwianym włosem, okryty szerokim czerwonym płaszczem, z okrzykiem "nachoooodzić!", galopuje na rumaku książę Mieszko.

Czyli Albert Kiszkurno, witeź Drużyny Wojów Piastowskich "Jantar", grupy z Wielkopolski, specjalizującej się w odtwarzaniu kulturowych realiów IX-XI wieku.

Troja to nie Disneyland

Po co takie imprezy w skansenie?

- Bo w czasach, gdy odchodzi się od czytania książek, dają możliwość kontaktu z historią, nie tylko na wyciągnięcie, ale na dotknięcie ręki - tłumaczy Gancarski. W ciągu kilkunastu, kilkudziesięciu minut można się dowiedzieć "jak to wówczas było".

Jak ludzie żyli przed tysiącem lat, jak walczyli, jak się ubierali, co jedli. Skansen ma kontakty z wieloma grupami, które zajmują się rekonstrukcją wydarzeń z okresu brązu i wczesnego średniowiecza.

- Wybieramy te, które szczególnie dbają o wierność nauce i duchowi epoki. Trzcinicki skansen został zbudowany w taki a nie inny sposób, po to, żeby odzwierciedlać rzeczywistość pradziejów - podkreśla dyrektor. - Festyny historyczne zachęcają do zwiedzania, ale bronimy się przed przekształceniem w Disneyland.

W trzcinickiej osadzie byli już starożytni Rzymianie, Wikingowie, dawni Madziarzy.

We wrześniowy weekend zainstalowali się Piastowie, w sile pół setki drużynników. "Tak rodziła się Polska" - to hasło wydarzenia, które zakończyło tegoroczny sezon wielkich imprez plenerowych w "Karpackiej Troi". Przyciągnęło 2,5 tysiąca zwiedzających.

- Nasz gród to idealne miejsce by przedstawić początki formowania się polskiej państwowości - przekonuje Jan Gancarski. - Najpierw była tu Polska plemienna, z lokalnym księciem. Mieszko I za swoich rządów łączył te poszczególne ziemie w jedno terytorium. Efektem było powstanie państwa Polan pod berłem dynastii Piastów.

To łączenie odbywało się w różny sposób. Czasem przez negocjacje, ale z reguły - przez walkę. Bywało tak, że w potyczce ginął lokalny książę, a władzę przejmował jego syn i rządził w imieniu króla.

Taki właśnie scenariusz odtwarzają dziś wojowie Alberta Kiszkurno. W ruch idą miecze, topory i włócznie. Miejscowi odpierają pierwsze natarcie, ale przy drugim już nie dają rady.

Lokalny przywódca honorowo odmawia poddania się. "Idę do moich przodków" - oświadcza hardo na chwilę przed tym, nim padnie na murawę po śmiertelnym cięciu mieczem.

Zwycięzca okazuje się łaskawy dla pokonanego władcy-poganina. Zgodnie z daną mu obietnicą - godzi się na jego spalenie na stosie.

Mieszko nie ma czasu na etat

Publika bije brawo. Rycerze wracają ochłonąć do osady. Dumny Mieszko kroczy przez obozowisko, zatrzymywany co rusz prośbami o wspólne zdjęcie. Próbujemy i my dobić się do władcy.

- Audiencja? Chętnie udzielę. Tylko jeszcze muszę sprawdzić, czy wszystko gotowe do ceremonii postrzyżyn młodego woja. Przyrzekłem ludowi tego grodu, że syn poległego przywódcy dołączy do mojej drużyny.

Zmierzamy do książęcego namiotu. Mieszko zasiada na bogato rzeźbionym drewnianym tronie. My u jego stop na zydelku.

Albert Kiszkurno, w cywilu antropolog kultury, przyznaje, że pasja nie zostawia mu czasu na pracę na etacie, więc świadomie z niej zrezygnował.

- Na co dzień zajmuję się podbojami, zbieraniem łupów wojennych i powiększaniem naszego kraju - śmieje się. Razem z żoną ("to ta blondynka haftująca w głębi namiotu") buduje rodzinny miniskansen w Woli Jabłońskiej. - To będzie nasza siedziba.

To, co robią jako drużyna, traktują jako misję. - Uczyć bawiąc, to nasze hasło - podkreśla Kiszkurno.

Jak mówi, to jedyny sposób zainteresowania młodych przeszłością, historią, uświadamiania, gdzie są nasze korzenie i budzenia tego, co w tej chwili jest słowem tabu czyli dumy narodowej, poczucia patriotyzmu.

- Mamy wspaniałą historię, więc mówmy o tym głośno, nie wstydźmy się tego.

Zobaczyć, dotknąć, przeżyć

Na placu w skansenie drużyna przygotowała osadę z okresu wczesnego średniowiecza. To scenografia dla koncertów i pokazów (walki piesze i konne, całopalny pochówek wodza, osadzenie nowego władcy, dżygitówka) inscenizujących życie w czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego.

Można zajrzeć do głównego namiotu: pełno w nim skór i sprzętów codziennego użytku. W kotle warzy się kasza ze skwarkami. W zbrojowni skórnik pomaga przymierzyć pancerz albo kolczugę. - Ale to ciężkie - narzeka 10-letni Grześ.

W skansenowej kuźni jest okazja, by podejrzeć przy pracy kowala, po sąsiedzku usadowił się garncarz. W chacie obok tkaczka siedzi przy krosnach. U znachorki wiedźmy - jeśli się trafi na jej dobry humor - można liczyć na poczęstowanie podpłomykiem z miodem.

Z rogownikiem zagramy w średniowieczne warcaby. A za trzy złote można sobie zamówić wybicie okolicznościowego denara.

Za to namiot katowski lepiej omijać szerokim łukiem. Okrutnicy Piotr Łaszewski i Mariusz Rodziewicz, występujący w rolach kata i sędziego-gnębiciela, bez litości wyłapują każdego, kto wiedziony niezdrową ciekawością podejdzie zbyt blisko.

- Wyciągniemy każdą informację nawet z najbardziej opornego szpiega - deklaruje Rodziewicz, ostrząc specjalne narzędzie do "wydobywania prawdy". Jego kolega niecierpliwe potrząsa solidnym drewnianym młotem, wypatrując ofiary.

Jest. Długowłosa brunetka ani się obejrzała, jak zakuli jej głowę i ręce w dyby.

- A niewiasta sama, czy w towarzystwie? - dopytują chytrze. - Bo jak jest opiekun, to możemy się jakoś dogadać w kwestii uwolnienia....

Wszystko to jest nie tylko okazją do zerknięcia w obraz dawnego świata, roztoczony przez drużynników Jantara. To także możliwość aktywnego włączenia się w ten świat.

Są konkursy strzelania z łuku i miotania oszczepem, nauka fechtunku, próba gry na instrumentach pasterskich i słynny Zerwikaptur czyli cięcie toporem głów cebuli.

To, co prezentowane w osadzie, to tylko część majątku zgromadzonego w ciągu 20 lat działalności rekonstruktorów Jantara.

- Mogliśmy rozbić dużo większe obozowisko, ale nie ma w Wielkopolsce takiego tira, który by wszystko przetransportował - żartuje Kiszkurno.

Podkreśla, że zależy im na tym, by to co robią, było profesjonalne. Dlatego świadomie budują otoczkę wydarzenia.

- Skoro przybywam tu jako książę, to muszę mieć swój tron, swoje łoże, zbrojną drużynę, swoich rzemieślników, mennicę, gdzie bite są monety.

Książe wie, jaka komu pasuje rola. Każdy w naturalny sposób przyjmuje swoje miejsce w drużynie. Określają go umiejętności, zaangażowanie, wiedza historyczna i osobowość.

- I dlatego to ja wygrałem walkę o tron - powraca do żartobliwego tonu Kiszkurno.

Naturalna potrzeba poszukiwania korzeni

Choć w każdej inscenizacji odtwarzają konkretny scenariusz i mają swoje role, to podkreślają: nie jesteśmy aktorami. Nie bez powodu w magazynie National Geographic Polska napisano o nich, że nawet piwo ze spożywczaka przelewają do kubków z epoki.

- My w tym świecie żyjemy. Nasze topory i miecze to nie są dziecinne zabawki.

Na swoją pasję nie żałują czasu. Ani pieniędzy. Choćby strój wojownika Kamila. Trzy skórzane paski - trzy tysiące złotych. - Czyste srebro - zaznacza Kamil, gładząc metalowe ozdoby na rzemieniach.

A gdzie kosztowne noże? A gdzie hafty, nad którymi trzeba ślęczeć nawet i cztery tygodnie?

- Pasja kosztuje, ale my wolimy to niż zbierać na nowy samochód. I staramy się pokazać młodym ludziom, że nie trzeba być niewolnikiem codzienności - przekonuje witeź jantarowej drużyny.

Ma świadomość, że rekonstrukcje historyczne stały się wydarzeniami kulturowymi. Przyciągają tłumy. Czy długo jeszcze potrwa to zainteresowanie?

- Myślę, że tak - odpowiada Albert Kiszkurno. - Człowiek ma naturalną potrzebę poszukiwania swoich korzeni, swojej tożsamości. W świecie opanowanym przez mulimedia może zatęsknić za zapachem ogniska, ideałami braterstwa, szczękiem oręża...

O grodzie w Trzcinicy Kiszkurno mówi, że to miejsce szczególne. - Posiada moc, ja to czuję. To nie przypadek, że we wczesnej epoce brązu ludzie wybrali je na osiedlenie się. I nieprzypadkowo plemiona słowiańskie zbudowały potem w tym miejscu olbrzymi gród.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24