Spotykamy się w czerwcowe południe w Przemyślu. Z nieba leje się niesamowity skwar.
- Kąpałem się w wodach Antarktydy - mówi na przywitanie i dla ochłody pan Tomasz.
- Na zewnątrz?! - pytam z niedowierzaniem.
- Tak, w morzu.
- Pewnie w jakimś specjalnym, termoizolacyjnym stroju?
- Nie. Tak jak się normalnie kąpie w morzu.
- Bez niczego?!
- No nie. Bez niczego to bym się nie ośmielił. Tyle fok tam było wkoło... Miałem założone kąpielówki.
Po dobiciu do Antarktydy rzucił do załogi hasło o kąpieli w ożywczej wodzie. Zmierzyli temperaturę. Minus jeden stopień. Powietrze zero. Przy obecnym zasoleniu Ocean Południowy zamarza przy ok. minus 1,9 stopnia. Z dziesięcioosobowej załogi samych wilków morskich nikt się nie zdecydował. Oprócz pana Tomasza, pierwszego oficera.
- Szybko się rozebrałem na kamieniu i wskoczyłem do wody. Tylko na kilkanaście sekund. To było coś przeraźliwie zimnego. Dłuższa kąpiel w takich warunkach mogłaby się źle skończyć - opowiada.
To nie rejs, to ekstremalnie trudna wyprawa
(fot. Joanna Kafar)Najprawdopodobniej jest pierwszym przemyślaninem, a może nawet mieszkańcem Podkarpackiego, który kąpał się w wodach oblewających Antarktydę. Reszta załogi opatulona od stóp do głów tylko się mu przyglądała.
Nie jest morsem, ale w tym roku, podczas innego rejsu, w kilka osób próbowali kąpieli w Oceanie Arktycznym. Także pan Tomasz. To była rozgrzewka, bo woda miała aż 4 stopnie, a temperatura powietrza 15. W porównaniu z Antarktydą cieplutko, wręcz komfortowo.
W rejs, a właściwie niesamowicie trudną wyprawę wyczynową wybrali się w dziesięć osób. Przez cały czas płynęli m.in. z przemyską banderą. Same żeglarskie wygi. To nie Morze Śródziemne, na którym popływać może praktycznie każdy. Na Antarktydę nie trafiają przypadkowi ludzie.
- Na dziesięciu członków załogi było sześciu kapitanów. Reszta to minimum sternicy morscy. Ludzie opływani, którzy zmagali się z morzem w różnych warunkach. Wyprawa wymagała niesamowitego hartu ducha - wspomina pan Tomasz, który podczas rejsu był pierwszym oficerem. Oprócz niego z Przemyśla płynęła Joanna Kafar. Pozostałe osoby z innych części Polski.
Człowiek nie potrafi stworzyć takich kolorów
Przytulne wnętrze polarnej stacji naukowej. (fot. Joanna Kafar)Samolotem dotarli do Argentyny. Na jachcie s/y Selma wypłynęli Kanałem Beagla z południowoargentyńskiego portu Ushuaia, opływając przylądek Horn, przez cieśninę Drake'a dopłynęli do Wyspy Króla Jerzego. Tam odwiedzili polską stację naukową im. Henryka Arctowskiego.
- Ta stacja pracuje cały rok. Czterdzieści osób, w tym dwanaście obsługi. Niesamowicie przyjemna atmosfera. Niezwykle ciepło nas przyjęli - opowiadają przemyślanie.
Odwiedzili grób polskiego podróżnika Włodzimierza Puchalskiego. Na wyspie pierwszy raz spotkali się z pingwinami, fokami, uchatkami i lwami morskimi. To były przyjemne spotkania. Ludzie patrzyli na zwierzęta, a te na nich. Wcześniej w morzu widzieli wieloryby karłowate. O długości zaledwie 9 metrów, dlatego karłowate.
O wiele mniej przyjemniej wspominają spotkania z lampartami morskimi. To groźne zwierzęta, dla laika podobne do foki. Jednak bardzo agresywne i pierwsze atakujące człowieka.
Po kilkunastogodzinnym pobycie na Arctowskim wyruszyli w dalszy rejs ku brzegom kontynentu.
- Od razu urzekły nas kolory. Wody i lodu. Są niesamowite i niepowtarzalne nigdzie indzie. Wprost trudno uwierzyć, że stworzyła je natura - wspomina pani Joanna.
Jednak Antarktyda szybko pokazała swoje prawdziwe oblicze. A dopiero zaczynała się jesień.
Antarktyda pokazuje człowiekowi jaki jest słaby
[obrazek4] Przy polskiej stacji naukowej na Antarktydzie. (fot. Joanna Kafar)- Warunki podróży bardzo trudne, nawet dla zaprawionych żeglarzy. Wręcz ekstremalne. Termometr w środku jachtu pokazywał 2 - 3 stopnie, odczuwalna na zewnątrz to minus 30 stopni - opowiada przemyślanin.
- W naszych specjalnych strojach wyglądaliśmy śmiesznie, jak ludzie z wojsk chemicznych. Ale ważne, że były ciepłe.
- Cała twarz musiała być osłonięta polarami. Na twarzy gogle narciarskie. Pod względem odzieży byliśmy naprawdę profesjonalnie przygotowani. Pomimo tego na zewnątrz dawało się wytrzymać maksymalnie pół godziny. A były momenty, że tylko 15 minut. Konieczne były zmiany - opowiada pan Tomasz.
Do tego żeglugę utrudniały góry lodowe i kry. Cały czas musiała być prowadzona obserwacja przez drugą osobę. Oprócz tej, która stała za sterem. Przecież nikt nie wykonuje map z zaznaczonymi pływającymi górami lodowymi a tym bardziej krą.
Dobicie do brzegu to też sztuka. Nie ma żadnej infrastruktury, portów czy przystani. Trzeba znaleźć płytkie miejsce i zrzucić kotwicę, a do brzegu dopłynąć pontonem i ponownie zarzucić kotwicę. Dobry do przycumowania może być też zatopiony przed kilkudziesięcioma latami statek wielorybniczy, wystający nieco ponad wodę. Wrak stoi spokojnie, bo w te okolice złomiarze nie docierają.
- Antarktyda pokazuje człowiekowi, że jednak jest słabą istotą - wspominają. - Pomimo, że mieliśmy przy sobie telefon satelitarny, to wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko na siebie. Bo w razie jakiegoś nieszczęścia, nawet gdyby udało się kogoś zawiadomić, to pomoc nie miałaby szans dotrzeć. W takiej lodowatej wodzie wystarczyłoby kilka minut i po człowieku.
Na przyszły rok Tomasz Kulawik ma zaplanowany jeszcze trudniejszy rejs. Poprowadzi go z Amsterdamu, przez Islandię aż do Grenlandii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Bieniuk w PRZEŚWITUJĄCYCH spodniach na ściance. Tak wystroić mogła się tylko ona
- 19-letnia Emilia Dankwa odsłania brzuch i wygina śmiało ciało w cekinach i szpilkach
- Andrzej z "Sanatorium miłości" mieszka w DPS. Nie zgadniecie, kto chce mu pomóc
- Marcin Miller chudnie w zastraszającym tempie. Lider Boysów to teraz niezłe ciacho!