Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia, której można było uniknąć

Cezary Kassak
Eugeniusz Nazimek wciąż pozostaje legendą rzeszowskiego żużla.
Eugeniusz Nazimek wciąż pozostaje legendą rzeszowskiego żużla. Archiwum
Śmierć Czecha Michala Matuli na torze w Krośnie po raz kolejny uzmysłowiła kibicom speedwaya, jak niebezpieczny jest to sport.

Przy takiej okazji odżywa też pamięć o innych żużlowcach, których spotkało podobne nieszczęście.

W pierwszej części przypomnimy tragiczne wypadki z udziałem trzech zawodników rzeszowskiej Stali. Czy wszyscy z nich musieli zginąć?

Na ten mecz kibice czarnego sportu w grodzie nad Wisłokiem ostrzyli sobie zęby. 14 lipca 1958 roku na stadion przy ówczesnej ul. Obrońców Stalingradu przyjechał mistrz Polski Górnik Rybnik. Na trybunach zasiadło 25 tysięcy ludzi. Wszyscy spodziewali się ogromnych emocji. Emocje rzeczywiście były, a sam mecz przeszedł do historii. Niestety, zapisał się w niej czarnymi zgłoskami. W siódmym biegu doszło do wypadku, w wyniku, którego śmierć poniósł Stanisław Różański.

Miał być przyszłością rzeszowskiego żużla

Utalentowany, 23-letni rzeszowianin już na pierwszym wirażu stracił panowanie nad maszyną i uderzył w bandę. Różański wypadł poza tor, dlatego sędzia nie przerwał wyścigu. Nikt z widzów jednak nie interesował się już rywalizacją pozostałych. Wszyscy wpatrywali się w leżącego bez ruchu zawodnika.

W szpitalu stwierdzono ciężki uraz mózgu. Lekarze z całych sił walczyli o życie Różańskiego. Z Krakowa specjalnym samolotem sprowadzono plazmę i przeprowadzono operację trepanacji czaszki.

Wszystkie wysiłki medyków okazały się daremne. Jeszcze tego samego dnia, o godz. 22.40 Stanisław Różański zmarł. Odszedł zawodnik, o którym mówiono, że jest przyszłością rzeszowskiego żużla.

Śmierć legendy

W feralnym dla siebie wyścigu Różański jechał w parze z Eugeniuszem Nazimkiem. Kto mógł wtedy przypuszczać, że niemal równo rok później nestor rzeszowskiego speedwaya, wychowawca młodzieży i reprezentant kraju, podzieli los młodszego kolegi.

12 lipca 1959 r. Stal Rzeszów towarzysko zmierzyła się z Legią Warszawa. W piątym biegu, w motorze przewodzącego stawce Nazimka odpadł podnóżek. Zawodnik upadł na tor i dostał się pod koła warszawianina Kaisera. Publiczność zamarła…

Kraksa wyglądała makabrycznie. Obrażenia lidera rzeszowskiej ekipy okazały się śmiertelne. W jego ostatniej drodze na cmentarz w podrzeszowskiej Przybyszówce wzięło udział 15 tysięcy osób. Pamięć o żużlowcu przetrwała w sercach kibiców do dziś. Eugeniusz Nazimek stał się legendą i ikoną rzeszowskiego żużla.

Tor Stali pochłania kolejną ofiarę…

1961 rok był pamiętny dla speedwaya w Rzeszowie. Stalowcy - po raz drugi z rzędu - w efektownym stylu sięgnęli po koronę mistrzów Polski. 24 października na stadionie przy ul. Obrońców Stalingradu odbywał się jeden z ostatnich treningów w roku. Zawodnicy mistrzowskiej drużyny przygotowywali się na nim do kończącego sezon sparringu z reprezentacją ZSRR.

Tego dnia na stadionie pojawił się także 24-letni adept szkółki żużlowej, Leszek Zienkiewicz. Mieszkał w Słocinie pod Rzeszowem. Na obiekcie Stali widziano go już z samego rana. Założył kombinezon i cierpliwie czekał na rozpoczęcie treningu.

Było to o tyle dziwne, że szkółka, której był członkiem, zajęcia na torze zakończyła już dwa tygodnie wcześniej. Jak zatem odnotował piszący o sprawie dziennikarz ówczesnych "Nowin Rzeszowskich", zawodnik nie tylko nie miał obowiązku, ale być może również prawa trenować w tym dniu na torze.

Co przygnało go na stadion? Pasja uprawiania żużla, nadmierna ambicja, chęć podpatrywania najlepszych?

Kiedy trening rozpoczęli pierwszoligowcy, na motor wsiadł także Zienkiewicz. Na jednym z wiraży jego maszyna gwałtownie podskoczyła. Żużlowiec wyleciał z motocykla jak z procy, głową uderzając o nawierzchnię toru. W wyniku upadku doznał pęknięcia podstawy czaszki. Po przewiezieniu do szpitala, w nocy 25 października lekarze stwierdzili zgon Leszka Zienkiewicza.

Kto przyczynił się do tej śmierci?

Wszystkie szczegóły tego dramatu miała zbadać specjalna komisja. Kibice jednak nie doczekali się żadnych wyjaśnień. Sprawa śmierci młodego sportowca została zatuszowana.

Rzeszowianin nie był zresztą jedynym polskim zawodnikiem zmarłym na torze, który padł ofiarą swoistej zmowy milczenia. Często po kolejnej tragedii odpowiednie władze czy media obiecywały "zająć się sprawą", "wrócić do tematu", ale z reguły były to obietnice bez pokrycia.

Do śmierci Leszka Zienkiewicza zapewne nie musiało dojść. Ktoś jednak popełnił kardynalny błąd, dopuszczając młodego zawodnika do treningu, w którym ten nie powinien był uczestniczyć. Tyle, że w ówczesnej rzeczywistości nie było chyba większych szans, żeby któregoś z działaczy czy trenerów "wielkiej" Stali pociągnąć do odpowiedzialności.

Taka "przykra" sprawa mogła przecież zakłócić nastrój euforii, wynikający z wywalczenia mistrzostwa Polski. Poza tym żużlowcy znad Wisłoka mieli jeszcze do rozegrania prestiżowy, choć towarzyski, mecz z reprezentacją "bratniego" Związku Radzieckiego.

Podczas tego pojedynku 20 tysięcy widzów fetowało najlepszą drużynę w kraju. Radość była ogromna, ale niektórzy z kibiców ciągle nie potrafili przestać myśleć o tym, że zaledwie parę dni wcześniej na tym samym torze doszło do nieszczęścia. Nieszczęścia, którego prawdopodobnie można było uniknąć.

Druga część cyklu o tragicznych żużlowcach z naszego regionu już w poniedziałek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24