Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trochę Unii na poddaszu, czyli w Kolbuszowej mają problem

Andrzej Plęs
To był ogromny projekt - rewitalizacja miasta, ze szczególnym uwzględnieniemrynku. Do projektu władz miejskich włączyło się i starostwo powiatowe, i miejscowa parafia, a także szóstka właścicieli prywatnych kamieniczek przy rynku. Kontrolujący mieli zastrzeżenia do remontów przeprowadzonych w trzech prywatnych budynkach.
To był ogromny projekt - rewitalizacja miasta, ze szczególnym uwzględnieniemrynku. Do projektu władz miejskich włączyło się i starostwo powiatowe, i miejscowa parafia, a także szóstka właścicieli prywatnych kamieniczek przy rynku. Kontrolujący mieli zastrzeżenia do remontów przeprowadzonych w trzech prywatnych budynkach. Krystyna Baranowska
Czy w Kolbuszowej próbowano remontować prywatne domy za publiczne pieniądze? Tak wynika z kontroli urzędu marszałkowskiego.

Kolbuszowski rynek piękniał z tygodnia na tydzień, za pieniądze unijne i z budżetu państwa. Przestało być pięknie, kiedy do miasta nad Nilem zjechali kontrolerzy z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, by sprawdzić jak i na co wydawano tu publiczne pieniądze, a sprawdzić musieli, bo tego wymaga Bruksela.

Bo jeśli by się okazało, że w rozliczeniach nie gra, to Bruksela nie zapłaci. Okazało się, że nie gra. Niektórzy w Kolbuszowej próbowali za publiczne pieniądze wyremontować prywatne domy.

Kolbuszowa jak nowa

W urzędzie marszałkowskim przyznają, że to był ogromny projekt - rewitalizacja miasta, z miejskim rynkiem przede wszystkim.

Do projektu władz miejskich włączyły się i starostwo powiatowe, i miejscowa parafia, która za unijne pieniądze postanowiła wyremontować kaplicę grobową Tyszkiewiczów na cmentarzu parafialnym.

Z projektu skorzystała też część właścicieli prywatnych kamieniczek przy rynku. Dlaczego tylko część, a nie wszyscy? - Bo nie wszyscy zdołali się zorganizować - tłumaczył niegdyś Jan Zuba, burmistrz miasta.

Zdołała zorganizować się tylko szóstka właścicieli budynków na zachodniej pierzei rynku, zawiązali Stowarzyszenie na rzecz Rewitalizacji i Promocji Kolbuszowej, wpisem do Krajowego Rejestru Sądowego zyskali osobowość prawną i mogli - jako partnerzy projektu - występować o unijne dotacje na remont swoich prywatnych kamieniczek.

Remont w ściśle ograniczonym zakresie, bo wolno im było robić tylko to, co poprawia estetykę miasta, jak: wymiana tynków, wymiana pokrycia dachowego, kominów, wymiana okien i drzwi, ale tylko od strony rynku.

Kontrola wykazała, że niektórzy właściciele kamienic za pieniądze publiczne próbowali wykonać prace remontowe, które nie miały nic wspólnego z poprawą estetyki i wykraczały poza projekt budowlany, zatwierdzony przez unijnych sponsorów.

Kontrolujący mieli zastrzeżenia co do trzech budynków prywatnych właścicieli. Jednym z nich jest Kazimierz Biesiadecki, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rewitalizacji i Promocji Kolbuszowej, drugim - wiceprezes stowarzyszenia Ewa Draus, były wojewoda podkarpacki, obecnie wiceprzewodnicząca sejmiku wojewódzkiego. I to w jej budynku kontrolerzy znaleźli najwięcej nieprawidłowości.

Prywatnie za unijne

Co zwróciło uwagę kontrolerów, którzy wizytowali budynki uczestniczących w projekcie prywatnych właścicieli?

Na przykład przebudowa poddaszy, które po remoncie mogły służyć jako przestrzeń mieszkalna. Powstały nowe konstrukcje dachów, stropy ocieplono, wyłożono od wewnątrz płytami gipsowo-kartonowymi, czego nie było w projekcie ani w planach finansowania unijnego.

Stowarzyszenie nawet nie poinformowało urzędu marszałkowskiego, że jego członkowie zamierzają takie prace prowadzić, ale próbowało rozliczyć te koszty jako zgodne z projektem i finansowane z pieniędzy publicznych.

W budynku Ewy Draus wykonano coś jeszcze: wymieniono stolarkę okienną po tej stronie budynku, która nie przylega do przestrzeni publicznej, więc nie może służyć poprawie estetyki miasta.

A nie przylega, ponieważ od tej strony budynek radnej zasłonięty jest prywatnymi, choć stojącymi na gminnej działce, obiektami gospodarczymi. Tych okien kontrolujący również nie chcieli uznać za wydatek kwalifikujący się do refinansowania z publicznych pieniędzy.

Co zrobiło stowarzyszenie i władze miasta? Otrzymawszy taki sygnał od kontrolerów z urzędu marszałkowskiego, czym prędzej zobowiązały (również na piśmie) właściciela tych budyneczków do ich rozbiórki w ciągu trzech miesięcy.

Bo jeśli ich nie będzie, to nowe okna w domu pani radnej widoczne będą z przestrzeni publicznej i być może ich koszt uda się zakwalifikować, jako wydatek w ramach unijnego projektu.

- Nie było żadnego zmuszania, z właścicielem tych obiektów prowadzone były rozmowy, pisemnie zobowiązał się do ich rozbiórki - zastrzega burmistrz Zuba.

I przyznaje, że rozmowy podjęto dopiero po interwencji kontrolerów z urzędu marszałkowskiego.

Raport pokontrolny mówi, że urząd marszałkowski nie zamierza płacić członkom stowarzyszenia 107 tysięcy 761 zł za prace, które właściciele prywatnych budynków zrobili sobie poza projektem.

Urząd ma problem, stowarzyszenie - jeszcze większy

Kłopoty stowarzyszenia z rozliczeniem stały się również kłopotami kolbuszowskiego urzędu miasta, który już wcześniej wydał pieniądze na prace rewitalizacyjne w swoim zakresie, a urząd marszałkowski pieniędzy tych nie chciał zwrócić właśnie ze względu na niejasności w wydatkach stowarzyszenia.

Bo to urząd miasta był liderem unijnego programu, a stowarzyszenie, starostwo i parafia - jedynie partnerami projektu. I to ratusz kolbuszowski odpowiadał przed urzędem marszałkowskim za całość projektu.

- Próbowaliśmy się dowiedzieć w urzędzie, co takiego się dzieje, że miasto miesiącami nie otrzymuje z dotacji unijnych zwrotu kosztów poniesionych w związku z programem rewitalizacji - tłumaczy Michał Karkut, radny Kolbuszowej. - Uspokajano nas tylko, że wszystko jest pod kontrolą, ale nikt nie chciał o tym mówić. Pytałem o to podczas jednej z sesji, ale burmistrz też nie bardzo chciał o tym mówić. Dopiero w rozmowach prywatnych sugerowano mi, by lepiej tej sprawy nie ruszać, bo w Brukseli mogą być kłopoty z rozliczeniem całego projektu.

I nie tylko kłopoty z Brukselą sprawiły, że w kolbuszowskim ratuszu niechętnie wspomina się o rozliczeniach stowarzyszenia - mówi się w Kolbuszowej.

Także - albo przede wszystkim - ze względu na osobę Ewy Draus, jej przynależność polityczną i fakt, która z partii rządzi miastem.

Ale chyba kogoś w Kolbuszowej kłuło w oczy, że ktoś tu próbuje naciągnąć Unię na pieniądze, skoro - przyznaje raport pokontrolny - urząd marszałkowski otrzymywał w tej kwestii anonimowe informacje.

Karkut dodaje, że w ratuszu znaleziono sposób, by miasto odzyskało pieniądze: niech każdy z beneficjentów rozlicza się osobno.

Wspomina też, że ratusz wysłał z tym pomysłem do urzędu marszałkowskiego delegatów wraz z jednym z posłów Prawa i Sprawiedliwości. Urząd marszałkowski pomysł zaakceptował, miasto mogło rozliczyć się samodzielnie, i tak też się stało. Stowarzyszenie z własnymi kłopotami zostało samo.

- Każdy z partnerów projektu odpowiadał za swoją część, a przez urząd przechodziła tylko dokumentacja całości - tłumaczy burmistrz Zuba. - Stowarzyszenie za wykonanie swojej części projektu odpowiada na zewnątrz, ale każdy z właścicieli budynków sam odpowiada za zakres prowadzonych u siebie prac. I mają wewnętrzne zasady, na jakich będą się wzajemnie, między sobą rozliczać.

Owszem, burmistrz słyszał o kłopotach stowarzyszenia, ale woli ich nie komentować.

- To na własne ryzyko i własną odpowiedzialność właściciele budynków przeprowadzali remonty - kwituje.

Niech każdy dom rozlicza się osobno

Dla Kazimierza Biesiadeckiego, prezesa stowarzyszenia, decyzja urzędu marszałkowskiego jest niezrozumiała.

- Niektórych robót, z niezrozumiałych względów, urząd marszałkowski nie zatwierdził - dziwi się. - Jak można nie uwzględnić wymiany belki stropowej, kiedy wymienia się cały dach? A takie prace jak ocieplenie dachu? Dobrze, zapłacę, tylko urząd marszałkowski dziwnie to wycenia. Wyszacował koszt ocieplenia na 15 tysięcy, podczas gdy prywatnie mógłbym to zrobić za pięć. I teraz mam płacić 15, bo tak wycenił urząd?

Kłopoty z rozliczeniem spowodowały, że i wśród członków stowarzyszenia pojawiły się kontrowersje. Bo najpierw było tak, że każdy z nich wkładał do wspólnej puli wkładu własnego stowarzyszenia tyle pieniędzy, ile wynikało z zakresu robót.

A potem w niektórych budynkach wykonano więcej, niż wynikało to z projektu, co wykryli kontrolerzy. Poza tym - nieprawidłowości wykryli w trzech z sześciu prywatnych budynków, objętych unijnym programem. Przyjęto więc zasadę, że:

- Każdy dom jest rozliczany osobno - tłumaczy Biesiadecki. - I bardzo dobrze, bo inaczej się nie dało. Bo każdy miał inny zakres robót.

Jednocześnie prezes przyznaje, że na projekcie wyszedł jak Zabłocki na mydle. Miał dostać z unijnego projektu ok. 80 tysięcy zł, ale kiedy kontrolerzy podliczyli, co mu wolno zrobić za unijne, a czego nie wolno, okazało się, że dostanie tylko ok. 50 tysięcy.

Resztę kosztów remontów musi pokryć z własnej kieszeni. Resztę, czyli ocieplenie dachu, nowe belki stropowe. Zakwestionowano też wycenę okien dachowych.

Moje remonty - moja prywatna sprawa

Ewa Draus, wiceprezes stowarzyszenia, uchyla się od odpowiedzi na pytanie, jakiej części kosztów remontowych nie chciano jej finansować z pieniędzy publicznych.

Nadmienia tylko, że nadzór inwestorski i wykonawczy został powierzony firmom i osobom trzecim, toteż właściciele poszczególnych kamienic nie mieli wpływu na całość prac. Tłumaczy to w ten sposób:

- Zatem właściciele budynków w zakresie robót budowlanych, które przekazali stowarzyszeniu jako podmiotowi umowy partnerskiej, nie pełnili roli zarządczej i nie mogli podejmować żadnej decyzji o jakiejkolwiek zmianie zakresu robót, który obejmowała umowa - podkreśla. - Jeżeli następowały drobne zmiany, to wynikały one z konieczności zastosowania konkretnych rozwiązań budowlanych oraz celów realizacji projektu, zdiagnozowanych w trakcie wykonywanych robót. Natomiast remonty, które prowadzę we własnym zakresie i finansuję z własnych funduszy, ciągle trwają, zaś sprawa ich rozliczenia pozostaje sprawą prywatną.

Tyle że kontrolerzy z urzędu marszałkowskiego mieli poważne wątpliwości co do tego, czy prace te prowadzone były "z własnych funduszy". Tym bardziej że członkowie stowarzyszenia nie byli im w stanie pokazać dokumentów, które potwierdzałyby, że "z własnych funduszy".

O tym mówi choćby pismo stowarzyszenia do burmistrza Zuby z 15 lutego 2013, dotyczące ocieplenia poddaszy. A cztery dni wcześniej w piśmie do urzędu marszałkowskiego stowarzyszenie przyznaje, że "nie dysponuje danymi na temat kosztów, jakie ponieśli właściciele budynków na wykonanie ocieplenia dachów".

Starosta kolbuszowski Józef Kardyś potwierdza, że przez kłopoty z rozliczeniem projektu i budżet starostwa miał problem z odzyskaniem pieniędzy za swoją część projektu. I nie ukrywa, że winny tej sytuacji jest jeden z partnerów projektu, choć dyplomatycznie nie wymienia który.

- Tam jest jeszcze więcej bałaganu - podpowiada. - Ale to już nie jest mój problem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24