Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Turkusowa Bogini" pokonana

Wojciech Zatwarnicki
archiwum Aleksandra Ostrowskiego
Ratownik Bieszczadzkiej Grupy GOPR Aleksander Ostrowski 29 września zdobył samotnie szósty szczyt świata Cho Oyu (8201 m n.p.m) i zjechał z niego na nartach, bijąc rekord Polski w wysokości zjazdu.

Aleksander Ostrowski

Aleksander Ostrowski

urodził się i wychował w Bieszczadach, w Wetlinie. Od najmłodszych lat rodzice zabierali go na górskie wycieczki w połoniny. A w wieku 3 lat tato na przydomowej górce nauczył go jeździć na nartach. I właśnie narty stały się jego największą pasją.

Olek realizował ją wśród bukowych lasów uprawiając tzw. narciarstwo "poza trasowe". W trakcie nauki w "ogólniaku" w Ustrzykach Dolnych trafił do UKN Laworta, gdzie rozpoczął przygodę z narciarstwem alpejskim. Kolejnym klub to ZS UJ w Krakowie. Wtedy zaczęły się starty w poważnych zawodach rangi FIS. Jednak jak mówi "jazda w obcisłych strojach" zaczęła go nudzić. Wstąpił do Bieszczadzkiej Grupy GOPR i Klubu Wysokogórskiego Kraków.

W 2012 roku wraz z kolegą zorganizował narciarską wyprawę na Pik Lenina w górach Pamir w Kirgistanie. Zdobył szczyt i zjechał z niego na nartach.

Pochodzący z Wetliny (powiat leski) ratownik, jest drugim Polakiem po Andrzeju Bargielu, któremu udała się sztuka zjazdu na nartach z ośmiotysięcznika i pierwszym, który pokonał na nartach Cho Oyu. Warto zaznaczyć, że Olek Ostrowski dokonał samotnego wejścia.

- Górę chcę zdobyć drogą pierwszych zdobywców szczytu od strony tybetańskiej - mówił przed wyjazdem Ostrowski.

Do Katmandu, stolicy Nepalu wyleciał pod koniec sierpnia. Następnie z karawaną przedzierał się, nie bez kłopotów, do bazy pod Cho Oyu. Trasę na chińską stronę zasypała lawina błotna i przejazd był niemożliwy. Jeszcze gorzej było następnego dnia - relacjonował na oficjalnym fanpagu wyprawy.

- Jestem w Zangmu na wysokości 2300 m n.p.m. po stronie tybetańskiej. Jest tu mego osuwisku, które zatrzymało rzekę, tworząc jezioro. Niestety pogrzebało ono ponad 200 osób.

Do bazy dotarł w połowie września. Potem zaczęła się działalność górska. Zakładanie obozów i próba ataku szczytowego. Wejście opóźniły intensywne opady śniegu. W końcu zmierzył się z górą.

- Atak szczytowy rozpocząłem 27 września - relacjonuje Olek na oficjalnej stronie wyprawy. Po obfitym lunchu udałem się do obozu pierwszego (6400 m n.p.m.) - to niecałe 4h podejścia, tam czekały na mnie wcześniej zdeponowane narty. Od poziomu obozu pierwszego zaczynał się śnieg. Po przespaniu nocy, 28 września ruszyłem do obozu drugiego (7100 m n.p.m.), zajęło to ok. 6h. Na szczyt wyruszyłem ok. godziny 1: 45 czasu chińskiego w nocy 29 września po małych problemach żołądkowych, które niestety dopadły mnie jeszcze raz podczas podejścia. Po 15 godzinach wspinaczki stanąłem na szczycie Cho Oyu. Tego dnia wierzchołek zdobyło kilkadziesiąt osób. Jedynie nieliczni bez użycia dodatkowego tlenu, w tym ja. Miałem szczęście cieszyć się ciężko wypracowanym szczytem w samotności przez ok. 45 minuty - byłem ostatni, który go zdobył w tym dniu.

Niepewność

Cho Oyu - Turkusowa Bogini

Turkusowa Bogini, to jedno z tłumaczeń nazwy góry uważanej powszechnie za łatwą do zdobycia. Mimo tego przy próbie jej zdobycia zginęło ponad 50 alpinistów.

Pierwszego udanego ataku dokonano w październiku 1954. Zdobywcami byli Herbert Tichy i Sepp Jochler z Austrii oraz Nepalczyk Pasang Dawa Lama. Autorami pierwszego wejścia zimowego byli natomiast Polacy. 12 lutego 1985 roku na szczycie stanęli Maciej Berbeka oraz Maciej Pawlikowski.

O zdobyciu szczytu przez Olka poinformowały media na całym świecie. Niestety do późnych godzin wieczornych (wtorek) nie było potwierdzenia, czy udała mu się szczęśliwie zjechać lub zejść ze szczytu. Polskie Radio, które patronowało wyprawie miało tylko strzępy informacji, powołując się na inne media.

Milczał również oficjalny fanpage wyprawy. Nam udało się skontaktować z rodziną himalaisty.

- Euforia, radość, ogromna ulga - takimi słowami opisał sukces Aleksandra Ostrowskiego jego brat Tomasz. - Nie sposób mówić o tym, co czujemy. Jesteśmy strasznie dumni. Dzisiaj (wtorek 30 września) rozmawiałem z bratem przez telefon satelitarny. Olek czuje się dobrze, choć jest bardzo zmęczony.- Dzisiaj mogę jedynie potwierdzić, że Turkusowa Bogini została ujarzmiona!

Więcej o zdobyciu szczytu dowiedzieliśmy się kilka dni później.

- Zjazd rozpocząłem z samego szczytu, co na początku przypominało bardziej narciarstwo biegowe - relacjonuje Olek. - Kopuła szczytowa jest bardzo rozległa i płaska, a śnieg był mocno przewiany. Niestety w niższych partiach warunki śniegowe pozostawiały również dużo do życzenia. Zmieniały się, co kilkanaście metrów z przewianego śniegu przez beton i szreń łamliwą do miejscami poduch nawianego śniegu. Zjazd wymagał sporej koncentracji i pochłaniał dużo energii. Do obozu drugiego dotarłem po 2 godzinach jazdy.

Po jego zlikwidowaniu ratownik przy świetle czołówki rozpoczął ostatni etap zjazdu. Do obozy pierwszego dotarł około 21 czasu chińskiego. Dalszy zjazd, do bazy był niemożliwy ze względu na brak śniegu.

Rekordy

[obrazek3] (fot. Aleksander Ostrowski)Wyczyn bieszczadzkiego ratownika to jedno z ważniejszych osiągnięć polskiego himalaizmu ostatnich lat. Cho Oyu 8201 - Samyang Ski Expedition 2014, bo tak nazywała się wyprawa Olka zakończył się pełnym sukcesem. Olek pobił rekord Polski w wysokości zjazdu, jako pierwszy Polak zjechał na nartach z Cho Oyu i co równie ważne na szczyt wszedł bez użycia tlenu i SAMOTNIE, a to w górach wysokich nie lada wyczyn.

-Chciałbym podziękować wszystkim, którzy uwierzyli, że samotna wyprawa narciarska w Himalaje ma rację bytu. Uwierzyli w szalonego chłopaka z Bieszczad, który powiedział, że chce to zrobić i mu pomogli. Wszystkim razem i każdemu z osobna wielkie dzięki, za sponsoring, zniżki na zakupy, pożyczenie sprzętu i pieniędzy, zrobienie czegoś za darmo, dobre słowo i tym prawie 200 osobom, które wsparły mnie przez portal Polak Potrafi. Na koniec największe podziękowania dla rodziny i mojej dziewczyny, którzy nie oszaleli, kiedy dowiedzieli się, że chcę to zrobić sam i wspierali mnie jak tylko mogli. Dzięki wielkie Wam dobrzy ludzie! Dzięki, że jesteście! Bez Was bym nie dał rady!

Marzenia o "Turkusowej Bogini"

[obrazek4] (fot. Aleksander Ostrowski)Wyprawę na Cho Oyu Ostrowski planował od dwóch lat. Za pierwszym razem nie udało się. W tym roku prawie wszystko zagrało. Prawie, bo nie planował samotnego wyjazdu. Na drodze stanął brak pieniędzy. Aby móc zrealizować swój cel zbierał je za pośrednictwem portalu "Polak potrafi". Udało się zebrać potrzebne minimum. Wsparły go też lokalne, bieszczadzkie firmy i dobrzy ludzie.

Na wyprawę zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i kondycje, którą szlifował biegając po górach. Lekkie narty, kombinezon puchowy wraz ze śpiworami, namioty, raki czekan i odporna na wiatr kuchenka gazowa to podstawowy sprzęt, jakim dysponował. To aż 50 kg i tylko 50kg. Inne wyprawy, stosują tzw. styl oblężniczy, zabierając na ośmiotysięczniki setki kilogramów sprzętu i żywności.

Największe wyzwanie

[obrazek5] (fot. Aleksander Ostrowski)Jeśli goprowiec będzie kontynuował swoją pasje czeka go największe wyzwanie, zjazd z "Dachu świata" - Mount Everestu.

Jak do tej pory może się nim pochwalić tylko Słoweniec Davomir Kornicar. Śmiałek dokonał tego 7 października w 2000 roku, z wierzchołka przez Przełęcz Południową zjechał do bazy. Przejazd był pokazywany na żywo w internecie. Obejrzało go ponad 1, 5 mln internautów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24