Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uciekają przez Bieszczady. Zamiast do raju trafiają do domów publicznych

Krzysztof Potaczała
Nielegalni imigranci z Azji schwytani tuż po przekroczeniu granicy z Polską w Bieszczadach.
Nielegalni imigranci z Azji schwytani tuż po przekroczeniu granicy z Polską w Bieszczadach. ARCHIWUM BiOSG
Przez Bieszczady uciekają na zachód. Przyszłe prostytutki, kryminaliści... Bieszczadzka straż graniczna od początku roku zatrzymała prawie stu nielegalnych imigrantów.

Ukraińcy zatrzymują i informują

Ukraińcy zatrzymują i informują

Niedawno strażnicy z Korczowej schwytali dwóch Polaków, którzy rzeką Szkło na pontonie przemycali 100 tysięcy sztuk papierosów wartości ponad 40 tysięcy złotych.

- Nasze patrole są tak rozlokowane i tak wyszkolone, że w walce z przemytem mamy coraz więcej sukcesów - chwalą się w Bieszczadzkim Oddziale Straży Granicznej w Przemyślu.

- Jest lepiej także dlatego, że ostatnio zacieśniła się współpraca z ukraińską strażą graniczną - podkreśla oficer w Stuposianach.

- To Ukraińcy poinformowali nas o papierosowej kontrabandzie rzeką Szkło, coraz częściej dają znać, że ktoś nielegalnie przekroczył zieloną granicę.

A jeszcze niedawno kontakty z Ukrainą nie były najlepsze. Tamtejsi pogranicznicy mówili wprost mówili, że to Polacy powinni wyłapywać imigrantów, bo przecież idą do Polski.

- Teraz jest inaczej. Ukraina chce pokazać, że potrafi działać skutecznie i przez to ocieplić swój wizerunek w oczach Unii Europejskiej - mówi oficer. - W ostatnich miesiącach nasi koledzy z Ukrainy udaremnili przerzut do Polski kilku grup imigrantów. Oby tak dalej.

Prawie stu nielegalnych imigrantów, którzy przez zieloną granicę przeszli do Polski, zatrzymała od początku tego roku bieszczadzka straż graniczna. Szmugiel ludzi i kontrabanda papierosów to codzienność.

Mimo że zewnętrzna granica Unii Europejskiej naszpikowana jest strażnicami, Azjaci i obywatele byłego Związku Radzieckiego wciąż podejmują próby jej sforsowania i przedostania się w głąb Polski albo dalej na Zachód.

Jeszcze niedawno Polska była dla imigrantów krajem niemal wyłącznie tranzytowym. Dzisiaj - coraz częściej traktowanym na równi z innymi państwami Unii. Dla Ukraińca Polska to jeszcze wciąż miejsce znacznie gorsze do życia niż Niemcy czy Włochy, lecz dla Wietnamczyka lub Chińczyka - niekoniecznie.

Uciekają biedni i bogaci

- Wystarczy pojechać pod Warszawę do Wólki Kosowskiej - mówi oficer operacyjny Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu.

- Azjatów jest tam zatrzęsienie, to wielkie centrum handlowe. Część z nich przebywa legalnie, inni na dziko, z przeterminowanymi dokumentami pobytowymi z Czech czy Słowacji. Wielu mieszka tam od 5-6 lat.
Według funkcjonariuszy straży granicznej, którzy przesłuchują zatrzymanych imigrantów, między bajki należy włożyć przekonanie, że do Europy ciągną wyłącznie ludzie biedni, nieszczęśliwi, prześladowani w swoich krajach przez totalitarne reżimy.

- Takich jest niewielu, większość to osoby żyjące na przyzwoitym poziomie, o czym świadczą znalezione przy nich fotografie ich domów, pieniądze albo nawet ubiór - zapewnia oficer operacyjny Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.

- Ale tłumaczenie jest często podobne. Uciekają do Europy, bo chcą się lepiej urządzić i przygotować miejsce dla innych członków rodziny. Mit szybkiego dorobienia, się, bogactwa oraz nieskrępowanej wolności jest niezwykle silny i skutecznie zaciemnia realia. Osobna grupa to pospolici kryminaliści uciekający przed wymiarem sprawiedliwości w swoich krajach.

Przez góry i lasy ukraińsko-polskiego pogranicza idą mężczyźni, kobiety i dzieci. Najbardziej żal tych ostatnich - przestraszonych, często przemarzniętych i głodnych.

Przypadek Czeczenki Kamisy, która przed trzema laty straciła w Bieszczadach trzy córki, to najtragiczniejszy przykład nieudanego przerzutu ludzi. Mimo że odbił się głośnym echem nie tylko w Polsce, nie zniechęciło to kolejnych rodzin czeczeńskich, mołdawskich czy gruzińskich do pogoni za marzeniami.
Kobiety trafiają do burdeli

- W takich i podobnych sytuacjach najczęściej ukraiński przewodnik porzuca grupę imigrantów w drodze do zielonej granicy - opowiada inny oficer operacyjny Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.

- Wskazuje grupie ręką kierunek i znika. Na dodatek często kłamie, mówiąc niezorientowanym geograficznie imigrantom, że za lasem są już Niemcy. Przeciętny Wietnamczyk, Irakijczyk czy Afgańczyk nie ma pojęcia, gdzie się znajduje, tacy ludzie całą wiarę pokładają w prowadzących ich przewodnikach, a ci są wyzuci z uczuć.

Żal też kobiet, przeważnie młodych i ładnych, które po przerzuceniu na Zachód (także do Polski) trafiają do domów publicznych.

- Niektóre mają świadomość, w jaki sposób będą szmugiel odpracowywać, inne dopiero na miejscu dowiadują się, co je czeka - mówią oficerowie.

- Dominują tu Wietnamki i Chinki. Niedawno w Bieszczadach zatrzymaliśmy grupę, w której było kilka dziewczyn. Jedna miała przy sobie album z ze swoimi profesjonalnymi zdjęciami. Była świadoma, po co wyjeżdża z Wietnamu.

A mężczyźni? Też można ich podzielić na tych, którzy chcą żyć z pracy na czarno, oraz na tych, którzy liczą na uzyskanie azylu politycznego.

- Problem w tym, że oni przeważnie nie umieją sensownie wytłumaczyć, przez kogo są prześladowani i w jaki sposób - twierdzi oficer z Placówki Straży Granicznej w Krościenku.

- Najczęściej okazuje się, że nic takiego nie ma miejsca. Choć zdarza się, że całe rodziny uciekają z krajów ogarniętych wojną, ostatnio coraz częściej z Afganistanu.
Z GPS-em lub na ślepo

Kontrolowany przez Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej w Przemyślu odcinek granicy z Ukrainą jest najtrudniejszy na całej ścianie wschodniej. Górzysty, gęsto zalesiony, poprzecinany wąwozami i potokami.

Na pozór łatwo się tu imigrantom ukryć, kilometrami mogą kluczyć unikając pościgu straży granicznej. Zwłaszcza jeśli uciekinierów prowadzi doświadczony przewodnik wyposażony w GPS.

- Kiedyś w rejonie Stuposian przeszło do Polski kilku Wietnamczyków, zatrzymaliśmy ich dopiero w masywie Otrytu, 28 kilometrów od granicy - opowiada funkcjonariusz ze Stuposian. - To pokazuje, jak niełatwo pracować w takim terenie i że coraz nowocześniejszymi urządzeniami dysponują także przemytnicy.

- Niekiedy celowo pozwalamy wejść większej grupie w głąb polskiego terytorium - uzupełnia oficer straży granicznej. - Nam zależy głównie na złapaniu organizatorów szmuglu i likwidacji kanału przerzutowego. Dopiero wtedy możemy mówić o sukcesie.

Imigranci indywidualni, którzy idą na własną rękę, najczęściej nie mają nawet mapy i kompasu. To dotyczy głównie Azjatów. Błądzą, tracą siły, igrają z życiem. Często kończą wędrówkę do Europy w szpitalu. Z odmrożeniami, zapaleniem płuc, ale też z urazami psychicznymi.

- Pozostawienie w ojczyźnie najbliższych, zapłacenie 7-8 tysięcy dolarów od osoby przemytnikowi, a potem wpadka i niemal pewna deportacja to dla tych ludzi trauma - mówią funkcjonariusze straży granicznej.
Bywa, że strażnicy ratują imigrantom życie. Kamisa i jej synek ocaleli, bo wysoko w górach wypatrzył ich patrol z Ustrzyk Górnych. Szczęście mieli dwaj Gruzini, którzy zimą sforsowali granicę w paśmie połonin i w stanie skrajnego wyziębienia trafili do szpitala, a także Irakijka, którą odnaleziono nieprzytomną w Bukowcu.

W październiku tego roku śmierci uszedł Ukrainiec, który samotnie przedarł się przez San i błądził kilka dni aż zemdlał z wyczerpania w zagajniku w pobliżu Smolnika. Miał świeże szwy po operacji, chore nerki i była to jego bodaj trzecia próba przedarcia się na Zachód.

Z "fajkami" przez las i rzekę

Desperatów nie brakuje. W zeszłym roku inny Ukrainiec wsiadł po stronie ukraińskiej na ponton i przepłynął Sanem aż pod Sękowiec.

- Był luty, akurat odwilż, śnieg topniał w oczach, a woda przybierała z minuty na minutę - relacjonuje strażnik ze Stuposian. - I on na tym pontonie, na wzburzonym, zimnym Sanie… Pewnie popłynąłby dalej, tylko przedziurawił ponton i musiał wydrapać się na brzeg.

Okazało się, że z 33 lat życia aż 11 spędził w więzieniu, a spływ miał być testem przygotowującym ewentualny kanał do szmuglowania papierosów.
Właśnie papierosowa kontrabanda to, obok przerzutu ludzi, najpoważniejsze zagrożenie na bieszczadzkim odcinku granicy wschodniej.

Tylko we wrześniu i w październiku zlikwidowano dwie zorganizowane polsko-ukraińskie grupy wyspecjalizowane w przerzucie i handlu ukraińskimi papierosami.

- Zwykle kupiony na Ukrainie towar jest donoszony do umówionego punktu w lesie, stamtąd odbierany i transportowany w głąb Polski - tłumaczy oficer z Krościenka. - Tym procederem zajmują się w większości ludzie młodzi, niekiedy nieletni, często z rodzin patologicznych. Nie zarabiają krociowych sum, ale nie są to też pieniądze małe.

Papierosy szmuglują niemal wyłącznie mieszkańcy przygranicznych miejscowości. Doskonale znają teren, wiedzą, jak unikać spotkania z patrolami. Kartony z papierosami przenoszą w plecakach lub w pudłach oplecionych pasami.

Przeważnie jedna osoba przenosi na raz 200 kartonów, a w kartonie jest 20 paczek. Na Ukrainie paczka papierosów kosztuje średnio 2 złotych, w Polsce handlarz sprzeda ją po 6-7 złotych.

- Przy takiej kasie ludzie działający w przemytniczej siatce są gotowi na wszystko - podkreśla oficer. - Podczas spotkania ze strażnikiem nie zawahaliby się użyć noża, a może i broni. Jeden z takich uciekał wiele kilometrów przed strażnikami samochodem. Rozbił się koło Sanoka.

PS.
Z uwagi na charakter pełnionych funkcji, występujący w tekście funkcjonariusze straży granicznej wypowiadają się anonimowo.

Źródło: Skok przez granicę do raju - przez lasy i góry Bieszczadów idą na Zachód małżeństwa z dziećmi, przyszłe prostytutki, kryminaliści...- echodnia.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24