Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urna czy trumna - zwolenników kremacji przybywa lawinowo!

Anna Janik
Spopielarnia w Częstochowie. Wjazd trumny do pieca kremacyjnego.
Spopielarnia w Częstochowie. Wjazd trumny do pieca kremacyjnego. Cmentarz Komunalny w Częstochowie
Dotychczas wierni rzadko decydowali się na kremację z obawy o reakcję Kościoła. Teraz duchowni powiedzieli kremacji "tak", ale pod pewnymi warunkami.

W Polsce działa obecnie 13 spopielarni. Najwięcej, bo aż 4 piece mają te na Śląsku: w Bytomiu i Rudzie Śląskiej. Nie wszystkie podają liczbę spopieleń, traktując tę informację jak tajemnicę handlową. Statystyk odnośnie kremacji nie prowadzi też GUS. Z danych 7 zakładów wynika jednak, że zwolenników kremacji przybywa w lawinowym tempie. Tylko w pierwszym półroczu 2011 r. wykonano 10 087 kremacji, czyli ponad 1,5 tysiąca więcej niż w analogicznym okresie 2010 r.. Niektóre krematoria odnotowują nawet 70-procentowy wzrost zamówień. Tendencja utrzymuje się od 2000 r. Wtedy w Polsce kremacji poddawało się niewiele ponad 6 tys. osób. W 2004 r. już 15 tys., a w 2008 r. 25,4 tys. osób.
Dane PSKACiPP

Pogrzeby wiernych, których ciała kremowano, odbywały się według uznania poszczególnych księży. Część duchownych zgadzała się, żeby najpierw kremować ciało zmarłego, a mszę świętą w jego intencji odprawić przy urnie, inni odmawiali uczestnictwa w takim pochówku.

Oficjalnie o kremacji i liturgii przedstawiciele Kościoła wypowiedzieli się w ubiegły weekend podczas zebrania Komisji Episkopatu Polski w Przemyślu. Utrzymana została zasada, że najpierw należy odprawić mszę w kościele lub kaplicy nad trumną z ciałem i dopiero później rozważyć jego spopielenie.

- Całe dzieło zbawienia dokonało się w ciele, bo Chrystus został pochowany w grobie w formie cielesnej. Dlatego ta forma jest dla chrześcijanina najbardziej odpowiednia - tłumaczy abp Stanisław Gądecki, zastępca przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski.

Z ciała w proch w trzy godziny

[obrazek2] Po stanowisku Episkopatu grobów z urnami na Cmentarzu Komunalnym w Rzeszowie zapewne będzie przybywać. (fot. Dariusz Danek)

Komory pieca kremacyjnego rozgrzewają się do temp. 800-1100 st. C. Do środka zmarły trafia w ubraniu. Długość procesu, w zależności od masy ciała i stopnia wyniszczenia przez choroby, waha się od 1 godz. do 2,5. Mielenie i chłodzenie popiołów trwa ok. 30 minut. Rodzina żegna zmarłego w specjalnej sali, często połączonej z kaplicą. Wjazd trumny z ciałem do pieca obserwuje przez szklaną szybę.
Proces spalania, przez wziernik, może oglądać już tylko operator. Prochy przesypuje się do worka foliowego, a później do urny, którą się silikonuje. Koszt samej kremacji to ok. 600-800 zł. Trumna kremacyjna to wydatek 150-600 zł.

Jak argumentuje arcybiskup, w języku biblijnym proch znaczy "nic", dlatego msza św. powinna być odprawiania nie nad urną z prochami, ale nad trumną. Pojawienie się grobów to zresztą oznaka początków chrześcijaństwa w Polsce, a urny to pozostałość kultur pogańskich.

Skąd taka niechęć Kościoła do prochów, z którego - jak głosi Pismo św. - powstaliśmy i w który się obrócimy?

- To nie jest niechęć do prochów, tylko szacunek ciała - podkreśla ks. dr Józef Kloch z Episkopatu Polski. - Jako chrześcijanie wierzymy, że zmartwychwstaniemy. Dlatego tak mocno podkreślamy cześć dla ciała zmarłego. I dlatego też w Kościele zasadniczą formą pochówku jest złożenie do grobu ciała w trumnie. Kościół kremacji ani nie preferuje, ani nie zakazuje, po prostu ją dopuszcza.

A więc najpierw ma być msza św. nad ciałem w trumnie, a ewentualnie później - po spopieleniu - pochówek. To rodzi wiele problemów. Choćby natury organizacyjnej.

Po pierwsze - w regionach, gdzie nie ma spopielarni, na kremację trzeba czekać się nawet kilka dni. I tak na przykład ciała zmarłych z okolic Stalowej Woli i Mielca trafiają do spopielarni w Częstochowie, z Rzeszowa zmarłych transportuje się zwykle do Dąbrowy Górniczej, Bytomia i Rudy Śląskiej.

Co prawda wkrótce spopielarnie mają powstać w Rzeszowie i Stalowej Woli, jednak problemów organizacyjnych z pochówkiem do końca nie rozwiążą.

- Sama kremacja razem z chłodzeniem, mieleniem i pakowaniem popiołów do urny zajmuje ok. trzech godzin. Ale nie wszystkie zakłady w Polsce przyjmują ciała na bieżąco. Poza tym dochodzi jeszcze czas transportu - mówi Jarosław Wydmuch z Zarządu Cmentarzy Komunalnych w Częstochowie.

A więc uczestnicy pogrzebu na spopielenie zwłok muszą czekać co najmniej trzy godziny. Co w tym czasie robić? Zostać na cmentarzu, wrócić do domów i przyjechać za trzy godziny, czy zorganizować pogrzeb następnego dnia? Przecież nie wszystkie rodziny będą mogły ponownie się zebrać i uczestniczyć w ceremonii na cmentarzu.

Dwie trumny, dwie ceremonie

Arcybiskup Stanisław Gądecki, zastępca przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski:- Kościół absolutnie nie może się zgodzić na pochówek prochów ludzkich wtedy, gdy spopielenie ciała jest wyrazem nienawiści do wiary albo niewiary w zmartwychwstanie. Kolejna sprawa to praktyka rozrzucania prochów ludzkich w miejscach pamięci, np. na morzu. Otóż Kościół stanowczo się jej sprzeciwia, bo nie wyraża szacunku dla ludzkiego ciała. W ten sposób ludzie chcą pozbyć się kłopotu, czyli nie dbać o grób, nie modlić się. Myślenie, że zmarły może w ten sposób stać się częścią natury i w ten sposób skończy się jego historia, to także niewiara w zmartwychwstanie, przekonanie, że poza życiem nie ma już niczego. To cywilizacja śmierci.

I jeszcze jedna ważna rzecz - dla pogrążonych w żałobie rodzin taki rozciągnięty w czasie pogrzeb będzie trudnym przeżyciem emocjonalnym, bo przecież ze zmarłym będą się żegnać dwa razy. Nie wszyscy są na to gotowi.

Część wiernych głośno mówi o kosztach takiego rozwiązania. Po pierwsze - trzeba dwie trumny. Te kremacyjne wykonuje się ze specjalnej tektury o odpowiedniej twardości. Innym rozwiązaniem jest surowe drewno, bez zdobień, złoceń, lakieru i metalowych okuć.

Rodziny, które nie chcą wystawić zmarłego tak skromnie, będą musiały kupić dwie trumny - na mszę i do kremacji. Wokół katafalku nie będzie też prawdopodobnie kwiatów od żałobników, bo co z nimi zrobić, gdy ciało po mszy zostanie zabrane do spopielenia? Zmarły nie ma przecież jeszcze grobu, dlatego trzeba będzie z nich zrezygnować.

Wreszcie, czy wzrosną opłaty dla księży, którzy do zmarłego będą musieli pofatygować się dwa razy: jednego dnia na mszę, a następnego na pochówek?

Wyjątek stanie się regułą?

Rzecznik episkopatu uspokaja, że przeszkody związane z kosztami, brakiem czasu i wszelkimi trudnościami organizacyjnymi będą wystarczającym powodem, żeby msza św. odbyła się jednak nad urną.

Na zebraniu plenarnym biskupów w Przemyślu określono bowiem dwa warunki, kiedy to msza św. może być odprawiana przy urnie. Pierwszy warunek - gdy śmierć nastąpiła daleko od miejsca zamieszkania i kremacja ułatwia sprowadzenie doczesnych szczątków.

Drugi wyjątek dotyczy sytuacji, gdy żałobnicy na pogrzeb przybywają z daleka i trudno jest im uczestniczyć we mszy św., a po jakimś czasie (kilku dniach?) w ceremonii pochówku prochów. Jak się okazuje, ten drugi wyjątek można rozumieć szeroko.

- Bardzo rzadko zdarza się, że wszyscy żałobnicy mieszkają w tej samej miejscowości. Znakomita większość pogrzebów odbywa się z udziałem bliskich z wielu różnych miejscowości. Ten drugi przypadek nie dotyczy więc tylko tych, którzy na pogrzeb przyjeżdżają z drugiego końca Polski albo przylatują ze Stanów - wyjaśnia ks. dr Kloch.

Żeby nie jadło robactwo

Czy to oznacza, że kremacja może stać się powszechną praktyką? Barbara Zawadzka z Polskiego Stowarzyszenia Kremacyjnego, Administratorów Cmentarzy i Przedsiębiorców Pogrzebowych nie ma wątpliwości, że tak właśnie będzie. I to bez względu na to, jak wytyczne Episkopatu będą interpretować poszczególni proboszczowie i wikariusze.

- Ogromna większość młodych ludzi woli poddać się kremacji - tłumaczy. -Otwarcie mówią, że nie chcą, żeby ich ciało dosłownie gniło w ziemi, żeby trawiło je robactwo. Dla wielu ważne są też względy ekologiczne i ekonomiczne, dlatego kremacji będzie stale przybywać.

Jak szacuje Jarosław Wydmuch, koszty pochówku z urną są ok. 30 procent niższe od kosztów tradycyjnego pogrzebu. Dla osób, które mają już miejsce na cmentarzu lub życzą sobie, żeby urnę dochować do istniejącego grobu rodzinnego, całość może się zamknąć w 3 tys. zł. Tradycyjny pogrzeb to wydatek minimum 5 tys. zł.

Problemem staje się też dojazd na cmentarze, które powstają z dala od miast.

- Żeby nie jeździć po całym regionie, wszyscy woleliby, żeby członkowie najbliższej rodziny spoczywali na jednym cmentarzu. Urnę w każdej chwili można dołożyć do istniejącego grobu. Żeby to samo zrobić z trumną, trzeba czekać dwadzieścia lat - tłumaczy Wydmuch. - Dlatego wcale się nie dziwię, że zwolenników kremacji z roku na rok przybywa. Miejsc na cmentarzach brakuje, ludzie liczą się z każdym groszem. Jeśli więc na drodze nie staną przeszkody fundamentalne, związane np. z wiarą, ten sposób chowania zmarłych stanie się powszechną praktyką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24