Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W 18 godzin dookoła Soliny. Kajakiem

Andrzej Śmiały
Anna Śmiały
Gdy staniesz na zaporze twarzą ku zalewowi, po prawej stronie wznosi się góra Płasza. Zaraz za nią, na prawo, w gęsto zalesiony brzeg wciska się Zatoka Drewniana. Cicho tu i spokojnie, jeśli nie brać pod uwagę szusów wakeboardzistów i krzyków ujeżdżaczy tyrolki. Krzyczą też wyrzucani z blob jumpu, ale tylko wtedy, gdy się wynurzą... Więc to tylko 300 m od zapory. Stąd wystartowałem.

Właściciel "najdłuższej tyrolki w Bieszczadach" i wyciągu dla nart/desek wodnych, Marcin Pudło mówi, że zatoka zawdzięcza swą nazwę dużej liczbie drzew, które przy zalewaniu jeziora spadły podmyte do wody i prąd zepchnął je w to miejsce.

Marcin zaopatruje mnie w wodę na drogę (tej niby tu wokoło dość, ale jakoś nikt jej nie pije) i mówi: to ponad 160 kilometrów, trzy dni pływania, albo lepiej. Żona zastrzega: jutro płyniesz, ale pojutrze musisz być w Rzeszowie, najwyżej przerwiesz i później dokończysz.
O, nie! Wiem, czym się kończy przerywanie…

Fiord Nelsona i "patelnia"

Wsiadam do kajaka o godzinie 9. i ruszam w prawo, wzdłuż linii brzegowej. Pierwsze zatoki nie są długie. Dla mnie dobrze, bo wszystkich jest około 200. Postanawiam, że będę wpływał tylko do tych, które mierzą szacunkowo więcej niż 50 metrów. Krótsze będę brał po cięciwie. To po szybkiej kalkulacji daje dystans około 130-140 kilometrów. Pojawia się widmo przerwania… Przyspieszam. Zatoka Bobrowa - pierwsza większa. Mijam skalisty cypel, ładną plażę, źródło czystej wody, potem bobrze nory, a dalej maleńką łączkę skąpaną w słońcu. U krańca zatoki dwa dopływy. Dwaj wędkarze moczą kije.

- Płynie pan gdzieś, bo my nietutejsi?
- Ja też nietutejszy, dlatego płynę dookoła zalewu…
- No to się pan wielu rzeczy dowie...

Za zakrętem Fiord Nelsona. Nad nim, nad drzewami, górują długie budynki sanatoryjno-wypoczynkowe. Wracając, zatrzymuję się przy pomoście WOPR. Szef ratowników na pytanie o nazwę zatoki odpowiada, że - tutejsi żeglarze sporo zawdzięczają żeglarzom... angielskim.

Opływam cypel Polańczyka, zwany Patelnią. Nie jest to łatwe. Upalna niedziela, po zalewie pływają żagle, mnóstwo ludzi chłodzi się w wodzie. Płynę slalomem między głowami i przyglądam im się z zazdrością - samodyscyplina kajakarza, czy głupota człowieka z misją? Dręczy mnie ochota na kąpiel.

W Zatoce Olbrzymów cumują jachty, dużo jachtów. Po lewej pokazuje się Wyspa Duża (Energetyka). Kieruję kajak w stronę zielonego domku na wodzie przy prawym brzegu. Zielona Budka, niestety nie jest z lodami. Napis głosi, że to ujęcie wody dla Polańczyka… Poprzez Gęsią Szyję przepływam nad liną promu na wyspę i mijam ośrodek hodowlany pstrąga.

Mijam kilka głęboko wciętych w ląd zatok i za cyplem skręcam na południe, do Wołkowyi. Pojawiają się piękne i urwiste skalne brzegi z wychodniami grubo ławicowego piaskowca wymieszanego z łupkami. To Skały Dostojne. Dopływam do Zatoki Rybackiej z Wołkowyją. Właścicielka pola namiotowego narzeka, że owszem pogoda jest piękna, ale ludzi mało… Dobrze, że są. I że jest jeszcze woda… Namulisko Solinki z dnia na dzień powiększa się. Woda opadała około pół metra na dzień, jak mówili miejscowi.

Kraina bez komarów

Jest to niewątpliwie uzależnione od pracy systemu szczytowo-pompowego zespołu elektrowni Solina-Myczkowce, ale też od pogody i od zapotrzebowania komunalnego, przemysłowego i rolniczego na zasoby wodne Sanu. Wahania wody mają wpływ na populację komarów, które lęgną się na skraju wody i lądu. A jak wiadomo, co dziwi wczasowiczów, nad Soliną ich nie ma!

Zawracam za faszynami i płyciznami. Znów jachty i szeroka zatoka. Kolejna wąska, ale następna zdradziecko kręta i długa. Miejscowość Zawóz. Długie wiosłowanie do końca półwyspu i dalej w prawo długi łagodny ciąg do Werlasu. Na końcu pogryzionego zatokami półwyspu widać na środku Wyspę Małą z piaszczystą plażą i drzewami pośrodku. Wyspę nazywa się też Wyspą Zajęczą. Podobno od pozostałych tu kilku zajęcy w czasie zalewania Soliny.

Martwy las i drzewo wisielca

Za cyplem skręt w prawo do chytrze pokręconej i głębokiej zatoki, którą wyrzeźbił Krzywy Potok z Werlasu. Długie wiosłowanie wokół cypla i oto następna zatoka, a potem jeszcze jedna. Przed nimi Martwy Las - wierzchołki zatopionych drzew. Opływam półwysep ograniczony stokami góry Kiczera i znów głęboka zatoka, potem kolejna, krótsza a za cyplem, na wysokości Wyspy Skalistej, czasochłonna zatoka Karpiowa albo Zimna. Długa i krzywa.

Z powrotem na trawersie ta sama wyspa, która wydaje się mieć połączenie ze stałym lądem. Potocznie nazywa się ją Wyspą Chwieja, od nazwiska pierwszego dyrektora elektrowni wodnej. Po mojej stronie długi ciąg wzdłuż brzegu w stronę cypla naprzeciw zatoki Victoriniego. Za załomem lądu, przy brzegu, suche i wysokie drzewo nazywane "Drzewem Wisielca". Nie wiadomo dlaczego, bo nikt na nim się nie powiesił. Za to po podpłynięciu widzę przybitą na nim deszczułkę z napisem "Koniec Świata". Nie wiadomo czy odnosi się to do lokalizacji tego miejsca, czy do czekającej na każdego pewnej apokalipsy? Ten enigmatyczny napis mógł wyjść spod ręki Julka z Horodka, znanego bieszczadnika, który opodal w zbudowanej z wyłowionego drewna chacie (pomógł przyjaciel) mieszkał latem podobno kilkanaście lat!

Dobijam do brzegu. Podchodzę najpierw do mniejszej chatki - Świątyni Miłości i Pokoju, obok której Julek (Juliusz Wasik vel Ludomir Karcz, zwany Juliuszem I, koronowanym przez kolegów Królem Świata Włóczęgów) zwykł mieć wykłady dla swoich przyjaciół. Przez jednych uważany za samotnika, przez innych za mieszczucha na urlopie, kłamcę i oszusta, jest on przykładem legendy romantycznego typu włóczęgi, którego chcieliby spotkać w Bieszczadach miastowi turyści i choćby przez wakacje wieść podobny mu żywot.

Opływam zatokę Pod Dębem i za sąsiednią, niedaleko cumującego jachtu, rozbijam namiot. Jest godzina 19. W oddali słychać muzykę bluesową, a podobno Solina to strefa ciszy…

Gdzie San wpada do Soliny

Ranek sprzyja moim planom. Niebo marmurowe, wiaterek. Wyruszam o godz. 8. Równym rytmem przeciągam wzdłuż brzegu z wgryzionymi w ląd zatokami. W dłuższej Zatoce Węża spotkam żeglarzy przy ognisku, jedzą śniadanie i dziwią się, że już tak wcześnie ktoś płynie:

- Przez całą noc pan płynął?
Po drugiej stronie zalewu widzę piękne urwiska fliszowe z wkładkami gruboławicowego piaskowca. To Wielka Brama. Skręcam w Rajskie. Tu też są ławice piaskowca i spadziste, urwiste brzegi, które widać przez przejrzystą wodę. Na brzegu siedzą wędkarze. Ubrani w kamuflaż, zamaskowani. Tylko dym z papierosa i spławiki zdradzają ich obecność.

Płynę głębiej w zatokę, tu San wpada do zalewu. Gdzieś na lewym brzegu znajdował się domek gen. Zygmunta Berlinga, w którym spędził on ostatnie lata swego życia. Został on odsunięty od życia politycznego za chęć pomocy powstańcom warszawskim. Sto metrów przed końcem zalewu, na lewym brzegu, widzę kapliczkę w stylu domkowym. Pod kajakiem czuję już wyraźne wypłycenie; rzeka niesie osady i muli dno. Warto wiedzieć, że nie tylko wpadające rzeki, niosące rozdrobniony materiał rumowiskowy, poprzez osadzanie go na dnie przyczyniają się do stopniowego zasypywania i wypłycania zbiornika. Również spływy ziemne, upadek skał i rumoszu do wody mają w tym swój udział. Pewną rolę odgrywa tu również wahanie poziomu wody, w czym niektórzy upatrują sposobu na komary.

Zwrot w Chrewcie

Z Rajskiego kieruję kajak w stronę Chrewtu do zatoki Czarnego. Znów odrzuca mnie na środek zatoki zgrupowanie jachtów, ale przy polu namiotowym w Chrewcie jest luźniej. Wstępuję do sklepiku i po zatankowaniu "mineralnej" zawracam w stronę prawego brzegu. Powietrze nie jest tak gęste i upalne jak wczoraj, raczej chłodne, rześkie i pomaga w rytmicznym wiosłowaniu.

Mijam Wielką Bramę, potem Baranie Rogi i wpływam do Zatoki Wiktoriniego. Zawracam. Po lewej pojawiają się urwiska wyspy Skalistej i za kilkanaście minut dostrzegam wejście do Zatoki Teleśnickiej. Po prawej, za załomem półwyspu, ukazuje się słynna tratwa Michała Giercuszkiewicza, kiedyś perkusisty "Dżemu", a obecnie Śląskiej Grypy Bluesowej.

Tratwa leży wyciągnięta na brzeg, częściowo rozebrana. Podobno właściciel znalazł sponsora, który zgodził się odbudować obiekt. Zatoka wydaje się być nieskończona. Napotkani żeglarze informują, że ma ona u końca przewężenie i żeby dopłynąć do dobrze zaopatrzonego sklepu "U Bolka", należy nie dać się omamić i płynąć w głąb jej zwężenia. Sklep jest dobrze zaopatrzony, a przy stoliku sączy colę Michał Giercuszkiewicz z kolegami! To ich muzykę słyszałem w czasie kajakowania.

Z zatoki Teleśnickiej długo płynę wzdłuż wybrzeża z nierozwiniętymi zatokami i za wyraźnym cyplem dobijam do wypożyczalni sprzętu wodnego przy Jaworze. Za ośrodkiem długo wiosłuję wzdłuż brzegu z zatokami i wreszcie wpływam na teren plaży przy "Białej Flocie".

Powietrze drży od krzyków rozbawionych dzieciaków, które w ten sposób wyrażają radość życia. Cicho jest tylko pod wodą zalewu w zalanych wioskach: Solina, Horodek, Sokole, Teleśnica Sanna. Przepływam kilkadziesiąt metrów nad zamarłymi domami i wieżyczkami kościołów. Woda jest jak czas; zabiera stare życie, ale w zamian daje nowe. Wzdłuż żółtych boi dopływam do brzegu pod Płaszą i za chwilę jestem w Zatoce Drewnianej. Mija 18 godzina mojego kajakowania.

***
Autor swoje opłynięcie Soliny dedykuje bohaterskim powstańcom warszawskim z okazji zbliżającej się rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24