Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Bieszczadach retorty gasną. Ludzie też

Andrzej Plęs
Wypał węgla drzewnego powoli zdycha, bo towar z Ukrainy tańszy i moda na grillowanie mija. Szkoda tego życia będzie.
Wypał węgla drzewnego powoli zdycha, bo towar z Ukrainy tańszy i moda na grillowanie mija. Szkoda tego życia będzie. Wojciech Zatwarnicki
Był denaturat i piwo, setki dymiących retor i doborowe towarzystwo uciekinierów od cywilizacji. Niebawem po bieszczadzkim wypale pozostaną tylko legendy.

Zbyszek "Balcerek" przyjechał w Bieszczady w 1984 roku "wyczyścić papiery". Po trzech dekadach jego "papiery" powinny być czyste jak łza, ale "Balcerek" ruszać się stąd nie zamierza.

Ani nie ma dokąd, ani do kogo, ani po co. "Karolka", którego nazywa "Dziadkiem" znosi, bo to kumpel od wypału i jakąś bratnią duszę w boru trzeba mieć. Jak doświadcza gwałtownego przypływu serdeczności wobec ludzkości, to "Karolka" nazywa "Tuptusiem". I taka bratnia dusza mu na co dzień wystarczy, bo więcej ludzi na raz tylko "Balcerka" denerwuje.

Czasem wychynie z głębi lasu do Baligrodu, ale to męcząca wycieczka, bo tam za dużo ludzi, że można się pogubić, szlag trafił knajpę, w której zbierali się drwale i było z kim wypić w atmosferze gęstej od dymu tytoniowego.

Baligród już nie ten, drwale nie ci, nawet wypał węgla drzewnego powoli zdycha, bo towar z Ukrainy tańszy i zalewa rynek.

"Balcerek" przycupnął w przyczepie wojskowej, co to pamięta lata 50. i nie wiadomo, do czego armii służyła. Zameldowanie tymczasowe gdzieś w Serednim. Tymczasowe od niepamiętnych czasów. "Koza" mu grzeje w chłodne dni, wodę bieżącą ma. W strumieniu. Radio tranzystorowe niewiele młodsze od przyczepy, ale gada. "Balcerek" ze światem jest na bieżąco przez to radio, tylko się z tym światem nie spoufala. Wyrko w jednym kącie przyczepy, stolik z powyłamywanymi nogami i taki wystarczy.

Bo to jego dom. I tylko jego.

Za sąsiadów pod Terką ma sześć retort do wypalania węgla drzewnego. Wygaszone, bo teraz popytu nie ma. I do wiosny nie będzie, ludzie zimą nie grillują, więc i sklepy jego węgla nie chcą. No, i "Karolka" ma za sąsiada. Ten mieszka kilkanaście metrów dalej we własnej, wiekowej przyczepie, nie wiadomo do czego niegdyś służącej. Obaj zachowują się, jak Don Kichot i Sancho Pansa Zalewu Solińskiego.

Dawno, dawno temu...

To już nie ten wypał, co niegdyś. Niegdyś w Bieszczadach stało ponad 500 dymiących retort, teraz z 80 zostało i też z przerwami kurzą. I wtedy Bieszczadzkie Przedsiębiorstwo Produkcji Leśnej "Las" łapę trzymało na tym interesie, do rąbania bieszczadzkiej głuszy wiali ci, którym z rodzinom było nie po drodze, albo z prawem, przed alimentami tu uciekali albo przed wierzycielami.

Albo dla przygody.

"Balcerek" Śląsk opuścił w pośpiechu, na bieszczadzki wypał trafił dla "czyszczenia papierów" z porzucenia pracy w śląskiej kopalni. Od węgla uciekł i do węgla trafił. Krótkie miało być czyszczenie, ale trwa ponad trzy dekady.

- Tu się głównie pije i zawsze tak było - zapewnia "Balcerek". - Teraz to już nie mam zdrowia, ale kiedyś 70 procent czasu człowiek był pijany. Jak ktoś tu miał 30 lat pracy, to znaczy, że przez 20 nie trzeźwiał - dodaje półżartem

.

Taki Dziki Zachód na Dzikim Wschodzie to zawsze była atrakcja dla mediów. Telewizja przyjechała kręcić film, to miał być debiut studentów filmówki. Dopóki chłopcy i dziewczęta stawiali drwalom i "smoluchom", symbioza panowała absolutna i sam "Balcerek" przyznaje, że nawet nie wie, co tamci kręcili, bo nie trzeźwiał. Tylko chłopcom i dziewczynkom z ekipy albo fundusz reprezentacyjny się skończył, albo uznali, że na filmie przydałby się choć epizod z trzeźwymi drwalami i węglarzami, bo stawianie się skończyło. Nie taka była umowa, więc leśni ludzie potraktowali nakręcony już materiał ogniem, filmowców pogonili. Jakieś strzępy materiału filmowego zostały, którymi ekipa musiała się wyłgać przed władzami telewizji.

"Karolek" przyjechał tu czterdzieści lat temu na wycieczkę z Gdańska. Spodobało się, trzy lata miał zostać, piłą robić w lesie. Cztery dekady minęły, ręka do piły już nie ta, to pali węgiel drzewny. A raczej pomaga palić.

W rozlatujących się wozach mieszkają, a kiedyś...

- Hotel robotniczy był, leśniczy wydawał posiłki regeneracyjne, denaturat był po 110 złotych - "Balcerek" wspomina swój leśny debiut. - Zęby fioletowe, ale zdrowe. I nie trza było do godziny 13 czekać. A jak przyjechałem z Katowic, to był szok: sklep czynny od godziny 16, a na chleb trzeba się zapisywać. Kolejką wozili z Rzepedzi do Mikowa i Smolnika.

Po chleb i na łyk wódy trzeba było czasem iść 15 kilometrów, więc jak pilarze złazili z lasu pod wiejski sklep, to siedzieli dopóty, dopóki piwo w beczkach było. Skończyło się (a musieli się upewnić), wracali do lasu. Wtedy jeszcze Zośka żyła.

Wszystko państwowe było w koło, to i wnyki na zwierzynę nie strach było postawić. Teraz prywaciarze wykupują Bieszczady, płoty i siatki stawiają, program Natura Park im nie przeszkadza, quadami lasy rozjeżdżają, zwierzyna rzadziej podchodzi.

Mniej palenia, mniej picia

Interes się kończy, zimą retorty odpala się tylko po to, żeby na chleb zarobić, a nie dla interesu. Na chleb i na gorzałę. Niegdyś miejscowi do wypału się nie garnęli, dzika i brudna robota. Tym zajmowali się przyjezdni ze Śląska, z kieleckiego, uciekinierzy z Polski. Robota na państwowym się skończyła i te dochody z lat 80. też. Teraz u prywaciarza się robi i za znacznie mniejsze pieniądze. Tonę węgla trzeba wybrać, żeby stówkę zarobić.

- Zawieje drogę, to do ludzi nie da się zejść, nie ma po co, a i tak mnie już nie ciągnie - mówi "Balcerek". Młodszy był, to do ludzi schodził, na Mikowie koło Komańczy wiedział, kto w jakim łóżku śpi. Nie sztuka, bo wieś na 12 dymów była.

"Karolek" starszy, a do ludzi chodzi częściej. Właśnie wrócił z dwoma piwami. - Kilometrami idę i mogę się minąć z niedźwiedziem, albo wilkiem, ale nie z człowiekiem - mówi z wciąż wyraźną fascynacją.

Niektórzy z nich się "odbili" - jak mówi "Balcerek". Ale nie on i nie "Karolek". "Odbił się" ten z pilarzy i wypalaczy, który na miejscu żonę znalazł i na ludzi wyszedł, albo jeszcze lepiej - jakaś turystka "dzikiego" przygarnęła. Dla urody i dla mięśni, bo na pieniądze nie miała co liczyć.
- Do miasta już się nie nadaję, mnie już Baligród przeszkadza, ulicom nazwy dali, starych miejsc nie ma - żali się "Balcerek", który "odbić się" nie chce. - W domu nie mógłbym już mieszkać, mnie do życia potrzebny jest bałagan, ja muszę być brudny.

W barakowozie na ścianie ma budzik i kalendarz. Chyba bardziej do ozdoby, bo dni, a tym bardziej godzin - nikt tu nie liczy.

Przyjechała telewizja, "Balcerek" pyta ekipę: jaki dzisiaj dzień. Ano czwartek, a jak czwartek, to on się nie myje. "Karolek" od telewizorów dostał litr na lepszą gadanę. Do rana przepadł i litr, i "Karolek". Sąsiad o brzasku znalazł go w ściółce pod barakiem, do wyra zaciągnął. Boi się, że mu się kumpel wykończy, bo dzień w dzień nawalony, a młody już nie jest. Łopatą już nie robi, siły nie ma, ale worki z węglem powiąże albo poskłada. No i szkoda by chłopa było.

I szkoda tego życia będzie, bo wypał się kończy. "Karolek" boi się, że moda na grillowanie mija, więc zbyt coraz mniejszy, a poza tym Ukraińcy zalewają rynek swoim tanim towarem. Niegdyś to może był wypał węgla drzewnego, ale teraz - przypomina "Karolek" - to sucha destylacja drewna. Też znak czasu.

"Balcerek" boi się, że do cywilizacji trzeba będzie wrócić, jakiejś innej roboty poszukać.
- Może będę kradł, na bank sobie skoczę, tylko nie ten w Baligrodzie, bo to wstyd - żartuje Balcerek. - Może grabarzem zostanę, na Powązkach coś dla siebie wykopię, chociaż towarzystwo mi tam nie odpowiada.

Czas się żegnać

Jak się ktoś nie "odbije", to kończy w samotności, ale pogrzeb ma królewski. Na ostatnie pożegnanie "Szpenia" koledzy po fachu z wypału stawili się w komplecie. Nie do końca trzeźwi, bo śmierć kolegi trzeba było jakoś uczcić. I w tej ostatniej chwili "Szpenio" jakoś im się zachwiał w trumnie nad dziurą w ziemi, wypadł z drewnianego garnituru wprost na mokrą ziemię. Towarzystwo rzuciło się do grobu, żeby "Szpenia" ratować. Razem - do ostatniej chwili.

Beatkę też żegnali z honorami. Beatka raz na jakiś czas zakładała buty na obcasach i ruszała w las, żeby wypalaczom dać trochę radości życia. Dla Beatki na tę okoliczność złazili się smolarze z okolicznych wypałów. Dla niej pozłazili się na cmentarz, umyci i w odświętnych strojach i nastrojach, kiedy Beatkę trzeba było oddać ziemi.

Jej nie ma, "Szpenia" też nie ma, "Piłsudskiemu" właśnie się zmarło. Retort coraz mniej i ich coraz mniej.

"Balcerek" może gadać o wszystkim, tylko o przyszłości niechętnie. Jakby czuł, że jest jednym z ostatnich dinozaurów bieszczadzkiego wypału. Na zimę retorty gasną i nie wiadomo, ile z nich ożyje wiosną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24