Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W domu mamy KANGURA, a za oknem INDIAN

Jakub Hap
Elżbieta Szudy wraz z mężem Robertem i córką Julią są jak doktor Dolittle, tyle że w trzech osobach. Rodzina z Kunowej powstała z miłości do zwierząt i żyję nią dzień w dzień. W swym gospodarstwie stworzyła mini zoo, które - podobnie jak towarzysząca mu wioska indiańska Hokka Hey - przyciąga tłumy.

Ta historia pokazuje, jak niewiele potrzeba, by w szarej codzienności poczuć prawdziwą wolność i pełnię szczęścia. W dodatku stanowi doskonały dowód na moc wiary w sukces, nieistnienie rzeczy nie do osiągnięcia i znaczenie kreatywności. Ale nie mielibyśmy dziś o czym opowiadać, gdyby nie... miłość.

Wspólny mianownik Najpierw do zwierząt - wszak zarówno pani Ela, jak i pan Robert, już we wczesnym dzieciństwie pokochali je nad życie. Ta wspólna przypadłość, a w zasadzie wielka i nieprzemijająca pasja, zainicjowała też uczucie, jakie kilkanaście lat temu narodziło się między nią a nim - i trwa po dziś dzień. Była impulsem, który sprawił, że oboje nie tylko dostrzegli w sobie bratnie dusze, ale także idealnych partnerów do połączenia życiowych ścieżek.

- Nie ma co ukrywać, połączyły nas konie - mówi z uśmiechem pani Elżbieta.- I dla mnie, i dla męża zawsze były oczkiem w głowie. Dziś można powiedzieć, że wszystko im zawdzięczamy - dodaje mieszkanka Kunowej.

Sprzedali auto, by ratować koniaW momencie, kiedy podjęli decyzję o ślubie, nie śmieli przypuszczać, że z zamiłowania uczynią wspólny sposób na życie. A tak się stało. Wszystko zaczęło się od bezinteresownej opieki nad potrzebującymi zwierzętami.

- Gdy dowiedzieliśmy się od znajomego, że jest możliwość zakupu konia, na który wydany został wyrok śmierci i czeka już na ubój, bez większego zastanowienia postanowiliśmy ruszyć mu z pomocą. Aby mógł być nasz, potrzebowaliśmy jednak pieniędzy, których wówczas nie mieliśmy. Na kredyt nie było szans - żaden bank by nam go nie udzielił, gdyż obydwoje byliśmy osobami bezrobotnymi. W grę wchodziło tylko jedno rozwiązanie, dość szalone - sprzedaż samochodu. Ale i w tym przypadku decyzję podjęliśmy w mgnieniu oka. Stwierdziliśmy: a co tam, sprzedajemy! Jako że pieniędzy potrzebowaliśmy na już, kupca trzeba było znaleźć momentalnie, dosłownie w jeden dzień. Na szczęście udało się - opowiada pan Robert.

O nagłym przypływie gotówki zapomnieli tak szybko, jak go otrzymali. Cała kasa rozeszła się w mig, bo na jednym koniu się nie skończyło - jego kompan również oczekiwał na ubój, a Elżbieta z Robertem zwyczajnie nie mieli serca, by przyzwolić na zgładzenie zwierzaka.

- Z pieniędzy, jakie otrzymaliśmy za auto, pozostało tyle, że po zakupie paszy dla dwóch koni wyszliśmy na „zero” - wspomina pan Robert.

W Kunowej wśród zwierzątKoński duet dał naszym bohaterom tyle radości, że szybko zdecydowali się przemienić go w trio. Jakby tego było mało, zwierzęca część rodziny z Kunowej zaczęła się rozrastać gatunkowo. Pod opiekę małżeństwa trafiły m.in. kozy i świnie - państwo Szudowie przyjmowali je z różnych części kraju, a nawet zagranicy. Odmawiali tylko wówczas, gdy zaadoptowanie konkretnego zwierzęcia wykraczało ponad ich możliwości. Z prostej przyczyny.

- Tym zwierzakom, które zdecydowaliśmy się przyjąć, musieliśmy oddać całe życie. Nieraz kosztem nas samych. Nie wyobrażaliśmy sobie, by mogło stać się inaczej. I tak jest do dzisiaj, tak będzie zawsze - podkreślają zgodnie małżonkowie z Kunowej.

Na pomysł stworzenia ze swoich sympatycznych zwierzęcych przyjaciół przydomowego ogrodu zoologicznego wpadli kilka lat temu. I tak do zwierząt gospodarczych dołączyły m.in. papugi, bażanty, kozioł, króliki, ale także… lama, fretka, kangur, zebry, antylopy i mundżak chiński. Z czasem wesołą zwierzęcą ferajnę Szudowie uzupełnili o wiewiórki Hudsona, pieski preriowe, nandu i skunksy. Ostatnimi nabytkami ogrodu są skunks mara oraz dwa strusie emu.

Zwierzęta egzotyczne świetnie zaaklimatyzowały się w zaciszu pięknych okolic Skołyszyna. Gospodarze zoo w zapewnienie im jak najlepszych warunków życia włożyli mnóstwo pracy i całe serce. Kangur, do tej pory największa atrakcja w gospodarstwie Szudych, mieszka z nimi pod jednym dachem. Pozostałe zwierzęta również mają własne „cztery ściany” i miejsce, gdzie - o ile tylko mają ochotę - mogą się wyszaleć.

Małżeństwo z Kunowej prowadzi rodzinne zoo w pełni samodzielnie. Z okiełznaniem całego zwierzęcego towarzystwa nie mają najmniejszych problemów - wszak pani Elżbieta z zawodu jest technikiem weterynarii, a styczność z różnorakimi zwierzętami egzotycznymi ma już od ponad piętnastu lat. Jedyną pomocą w codziennej pracy w zoo jest dla Szudych ich 9-letnia córka Julka. Zarażona rodzinną pasją, z oddaniem opiekuje się zwierzakami.

Zoo w ciągłej rozbudowieSzalonymi dla przeciętnego Kowalskiego pomysłami rodziny niektórzy mieszkańcy Kunowej początkowo byli nieco zaskoczeni. Zdziwienie z czasem ustąpiło jednak miejsca zaciekawieniu. Trudno się dziwić , czegoś takiego, jak dzieło Szudych, jeszcze w Kunowej nie było.

- Wzięliśmy się za coś, co dotąd w naszych stronach stanowiło rzecz niespotykaną. Udało się i jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi. Fajnie jest robić to, co się kocha, jednocześnie dając coś od siebie nie tylko zwierzakom, ale innym ludziom. Wielu rodziców nie ma możliwości zabrania swoich pociech do zoo z prawdziwego zdarzenia, np. do Krakowa czy Gdańska. Kunowa jest fajną alternatywą. Nic tak nas nie cieszy jak radość dzieci, gdy po raz pierwszy stają oko w oko z kangurem czy nandu - wyznaje pani Ela.

Zainteresowanie zoo naszych bohaterów cały czas rośnie, nie tylko wśród lokalnej społeczności. Do Kunowej zjeżdżają rodziny z dziećmi, ale również uczniowie w ramach wycieczek szkolnych. Właściciele ogrodu troszczą się o to, by z każdym miesiącem ich oferta była atrakcyjniejsza.

- Sukcesywnie staramy się sprowadzać kolejne zwierzęta. Naszym największym marzeniem jest wielbłąd. Pozytywnie patrzymy w przyszłość i gorąco wierzymy, że w końcu zawita do naszej rodzinki - mówi z entuzjazmem pani Ela.

Z pasji do IndianChoć prowadzenie mini zoo pochłania naszym bohaterom mnóstwo czasu i energii, od trzech lat prężnie działają również na innym froncie. Z pasji do kultury Indian otworzyli przy swym domu również wioskę indiańską o nazwie Hokka Hey. Przekraczając jej wrota, faktycznie można poczuć się jak na Dzikim Zachodzie. Zwłaszcza podczas organizowanego tam od zeszłego roku pikniku indiańskiego. Bajkowa górzysta sceneria, liczne wigwamy, dzieci z wymalowanymi twarzami i wreszcie prowadzący rozmaite indiańskie zabawy Wódz Indian - to wszystko robi wrażenie. Podczas drugiej edycji imprezy, w ostatnią niedzielę, wystąpili Rompey (disco polo) oraz „Billy Goats Band” (country). Nie zabrakło też kiełbasek z grilla, przejażdżek kucykiem i trampolin dla najmłodszych. Zabawa, podobnie jak przed rokiem, była przednia!

Zwyczaje Indian Szudowie popularyzują również poza wioską - np. na rozmaitych festynach, w szkołach. Podkreślają, że choć ich styl życia sprawia, że nie mają wolnych weekendów czy wakacji, są szczęśliwi. I niech tak zostanie. Powodzenia!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24