Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W mieszkaniu w Rzeszowie ma śmietnisko. Karaluchy są wszędzie

Andrzej Plęs
W bloku na os. Tysiąclecia w stertach śmieci w mieszkaniu pani Emilii właśnie rodzi się kolejne pokolenie dzikich lokatorów
W bloku na os. Tysiąclecia w stertach śmieci w mieszkaniu pani Emilii właśnie rodzi się kolejne pokolenie dzikich lokatorów sxc.hu
Najpierw prusaki pojawiały się pojedynczo, ale szybko zaczęły wyłazić stadami. Potem był wysyp karaluchów. I ten fetor! W cieplejsze dni na klatce schodowej nie dało się oddychać.

Wszystko to działo się w bloku w centrum Rzeszowa.

"W obecnej chwili nie ma dnia, abyśmy na naszym II piętrze (...) nie zabili dziennie 6-12 prusaków" - pisali w 2008 roku lokatorzy bloku na os. Tysiąclecia w Rzeszowie do administracji Rzeszowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Pewnego dnia lokatorzy pobili rekord, uśmiercając 14 prusaków pod drzwiami jednej z lokatorek, pani Emilii. I to właśnie na nią padły największe podejrzenia.

"Pani ta od wielu lat gromadzi przedmioty znalezione na śmietniku, do mieszkania przynosi artykuły spożywcze" - donosili lokatorzy. - "Nie posiada w swoim mieszkaniu lodówki, piecyk gazowy od 1999 roku jest niesprawny. Gdy pozwalamy sobie zwrócić Pani uwagę, staje się agresywna".

Bo pani Emilia w swoim mieszkaniu jest u siebie i cała reszta może jej nagwizdać. Ostatnie trzy lata dowodzą, że ma rację.

Wspólny wróg jednoczy

Najpierw lokatorzy samodzielnie zaopatrywali się w broń chemiczną i prowadzili nierówną walkę z żywiołem. Insekty broń zignorowały. Potem mieszkańcy na koszt własny ściągali firmy wyspecjalizowane w masowych mordach na karaluchach. Koszt jednej kampanii: 130-180 zł. Po kilku kampaniach doszli do wniosku, że ta wojna puści ich z torbami, bo insektom większa krzywda się nie dzieje. Tym bardziej, że pani Emilia regularnie dbała o idealne warunki dla "podopiecznych". Ci mieli stały dopływ gnijących wędlin ze śmietników, zarobaczywiałej mąki i kaszy z tego samego źródła, pleśniejącego chleba, niedokończonych konserw, butwiejących ubrań i makulatury.

- Kiedy wreszcie udało nam się wejść do jej mieszkania, cały lokal do wysokości półtora metra zalegał odpadami ze śmietnika - opowiada Bogusław Sak, kierownik administracji rzeszowskiego osiedla. Tylko znalezione na śmietniku święte obrazki wieszała na ścianach.

Swojego prawa do prywatności Emilia pilnie strzegła, a że mieszka samotnie na 30 metrach, tym łatwiej było. Tak bardzo strzegła, że omijały ją kontrole instalacji elektrycznej, wodociągowej i gazowej, bo do mieszkania nikogo nie wpuszczała.

Robactwo błyskawicznie opanowało swoje "rodzime" drugie piętro, a potem rurami i kanałami wentylacyjnymi wyruszyło na podbój kolejnych. Wkrótce rządziło w całym pionie kilkupiętrowego bloku.

"Oświadczamy, że nie będziemy dalej udawać, że nic się nie dzieje i tłumaczyć sobie nawzajem, że w takim dużym skupisku ludzi prusaki oraz karaluchy mają prawo razem z nami żyć, jak... w symbiozie!" - lokatorzy protestowali coraz głośniej.

Protest objął już cały blok, pani Emilia była nie do ruszenia. "Wielokrotnie próbowałam się skontaktować panią Emilią. Mimo prób dotarcia do mieszkania, także ze Strażą Miejską, nikt nie otworzył drzwi. (...) Z mieszkania nadal wydobywa się nieprzyjemny zapach, okna są bardzo brudne" - raportuje spółdzielni administratorka osiedla.

Wizyty niedokończone

Nie pomogły prośby, na wezwania o udostępnienie lokalu lokatorka nie reagowała, tak samo na polecenia o jego uprzątnięcie. Trzeba użyć sił zewnętrznych, żeby lokatorkę skłonić do współpracy - uznała administracja i zwróciła się do sanepidu. O asystę poprosiła też policję. O terminie wizyty zawiadomiła panią Emilię. Rzeczonego dnia pod drzwi lokatorki przybyły administracja, sanepid i policja. Pani Emilia gości nie przyjęła, całe towarzystwo pocałowało klamkę drzwi wejściowych. Od zewnątrz.

- Nie pozwoliła nam dokonać przeglądu instalacji, musieliśmy odciąć jej dopływ gazu - tłumaczy Sak. - Był pomysł, żeby odciąć i prąd, ale obawialiśmy się, że zacznie świecić sobie świeczkami, a przy tym, co ma w mieszkaniu, to jak zabawa zapałkami na beczce prochu. Prąd pani Emilii zostawiono. Tym bardziej, że wszystkie media opłacała regularnie. A na temat nagłego braku gazu nawet się nie zająknęła.

Powiódł się kolejny szturm połączonych sił sanepidu, Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, policji i administracji osiedla, bo w końcu pani Emilia drzwi uchyliła. Otworzyć się ich szeroko nie dało, bo przeszkadzały hałdy śmieci. Połączone siły też nie miały możliwości wejść do środka, bo atak smrodu odrzucał w pierwszych krokach, w kolejnych trzeba by przedzierać się przez góry zgnilizny. Zobaczyli, co chcieli i poszli.

Nikt niczego nie może

Może rodzina zechciałaby wpłynąć na panią Emilię. Administracja osiedla skontaktowała się z rodziną. Rodzina ucięła, że nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Największe nadzieje budziła interwencja sanepidu, który przecie jest w stanie zrobić piekło o przeterminowany serek w hipermarkecie. Sanepid odpowiedział spółdzielni, że "kontrola wykazała w mieszkaniu nagromadzone duże ilości makulatury, szmat i innych przedmiotów, w których może gnieździć się robactwo". Ale że to sprawa spółdzielni. Spółdzielnia z kolei nieraz alarmowała sanepid, straż pożarną, straż miejską i policję. Okazało się, że we wszystkich tych instytucjach, prusaki i karaluchy mogą czuć się bezpiecznie. Tymczasem 99 rodzin w bloku nieustająco alarmowało spółdzielnię, że dłużej nie wytrzymają, bo to już oni mieszkają u karaluchów, a nie karaluchy i nich.

Monitowany raz po raz Powiatowy Inspektor Sanitarny chyba nawet trochę się zniecierpliwił, bo administracji spółdzielni odpisał, iż "nakazywanie Pani (...) w drodze decyzji administracyjnej opróżnienia mieszkania ze śmieci jest bezcelowe, gdyż praktyczne wyegzekwowanie tego nakazu byłoby właściwie niemożliwe". I niech lepiej spółdzielnia za pośrednictwem prokuratury doprowadzi przed sądem do ubezwłasnowolnienia pani Emili. I niech pozbawi panią Emilię członkostwa w spółdzielni.
Spółdzielnia zwołała walne zgromadzenie lokatorów, którzy entuzjastycznie i z nadzieją zdecydowali, że pani Emilia przestaje być członkiem wspólnoty mieszkaniowej.

- Co daje tyle, że nie może uczestniczyć w wyborach władz spółdzielni i praktycznie tylko tyle - kwituje Marzena Niedzielska, administratorka osiedla.

W akcie rozpaczy władze spółdzielni poskarżyły się na bezczynność powiatowego inspektora sanitarnego do inspektora wojewódzkiego. Wojewódzki odpisał: "Przypadki takie są niezwykle trudne do skutecznego załatwienia, brak przepisów określających sposób postępowania, powoduje bezradność wielu instytucji". Wojewódzki inspektor trafił w sedno sprawy, a karakany mnożyły się i tak nieświadome swojej bezkarności.

Rozwiązania prawno-siłowe

Nie dało się wejść do mieszkania, ale dało się do piwnicy pani Emilii. Przedstawiciele spółdzielni komisyjnie przecięli kłódkę. W piwnicy było jak w mieszkaniu: hałdy śmieci, czyli raj insektów. Równie komisyjnie piwnicę pani Emilii opróżniono i założono nową kłódkę.

- I co z tego, skoro po dwóch, trzech tygodniach okazywało się, że piwnica znów jest pełna, a lokatorka założyła nową, swoją kłódkę - rozkłada ręce administratorka.

Piwniczna zabawa lokatorki ze spółdzielnią w "twoje moje" trwa nadal. Gorzej z mieszkaniem, tam wejścia nie ma. Poproszony o pomoc MOPS przysłał psychiatrów. A nóż ci dadzą podstawę do skierowania do sądu wniosku o ubezwłasnowolnienie lokatorki.

- Psychiatrzy rozmawiali z nią raz w drzwiach mieszkania i drugi raz przed blokiem - mówi Bogusław Sak. - Ich opinie nie są nam znane.

Tak więc pani Emilii nie dali rady: policja, straż miejska, strażacy, kominiarze, sanepid powiatowy i wojewódzki. Emilia wygwizdała MOPS i jego propozycję pomocy, ignoruje współlokatorów, a na monity spółdzielni nie odpowiada. Więc ta zwróciła się o pomoc do wydziału karnego Sądu Rejonowego w Rzeszowie. Z połowicznym sukcesem, bo sąd uznał panią Emilię winną stwarzania zagrożenia epidemiologicznego i skazał ją na 400 zł grzywny. Problemu to nie rozwiązało. Karaluchy spacerowały po bloku coraz liczniejszymi stadami, więc spółdzielnia raz jeszcze poprosiła wymiar sprawiedliwości o interwencję. Tym razem wydział cywilny. Wydział wydał lokatorce nakaz opróżnienia lokalu ze śmieci i zakaz ich gromadzenia. Trzy miesiące po tej decyzji lokatorzy donosili administracji: "Pani Mila z wyroku nic sobie nie robi, nadal znosi śmieci do mieszkania". Bo sąd wydał nakaz, ale nie wskazał, kto ma wykonania wyroku dopilnować. Spółdzielnia zwróciła się do komornika, komornik odmówił. Spółdzielnia złożyła w sądzie wniosek o ubezwłasnowolnienie pani Emilii. Sąd odpisał, że spółdzielnia nie ma takiego prawa. Karaluchy po bloku spacerują radośnie.

Rozpacz niemocy

Jest coraz cieplej, więc coraz mocniej czuć. W bloku na os. Tysiąclecia w stertach śmieci pani Emilki właśnie rodzi się kolejne pokolenie dzikich lokatorów.

- Mieszkańcy są w desperacji, odwiedził mnie mężczyzna z dziećmi, niemal płakał z bezsilności, bo mu insekty chodzą po mieszkaniu - opowiada Mieczysław Doskocz, szef rady osiedlowej. - Starsza pani wykrzykiwała, że ktoś coś zrobi pani Emilii, bo ludzie nie wytrzymują.

Pani Emilia potrzebuje pomocy, nawet jeśli jej nie chce. - A oni kotów nie lubią, psów nie lubią, niczego nie lubią - mówi o współlokatorach. Można ją spotkać na osiedlu w chmurze gołębi, które dokarmia i kocha. Z wzajemnością.

Od trzech lat pisma krążą po instytucjach. A karaluchy po bloku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24