Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W trakcie pandemii przestałam chodzić do kościoła. Wątpię, czy wrócę. Szczere wyznanie mieszkanki Rzeszowa

Iwona Adamek
Iwona Adamek
Ograniczenia związane z pandemią koronawirusa wyludniły kościoły.
Ograniczenia związane z pandemią koronawirusa wyludniły kościoły. Mariusz Kapala / Polska Press
"Pod wpływem impulsu i niegasnącej dyskusji na temat otwarcia / zamknięcia kościołów, chciałabym podzielić się z Redakcją własnym doświadczeniem, osoby wierzącej i - do marca ub. roku - praktykującej - pisze w obszernym liście do redakcji Nowin mieszkanka Rzeszowa. Jej poglądy, opinie zostały poddane analizie socjologicznej. Odniósł się do nich również rzecznik Kurii Diecezjalnej w Rzeszowie. Powstał ciekawy obraz współczesnego Kościoła, który na Podkarpaciu, postrzegany jest jako dominant tradycyjnego katolicyzmu ludowego.

Od redakcji: jeśli koronawirus i pandemia zmieniły Twoje życie, podziel się z nami swoją historią, napisz na [email protected]

W obszernym liście przesłanym do redakcji mieszkanka Rzeszowa dzieli się przemyśleniami na temat Kościoła, jego funkcjonowania w czasach pandemii, i nie tylko. Szczerze i otwarcie przyznaje, że z osoby wierzącej, praktykującej, swego czasu intensywnie szukającej miejsca we wspólnocie Kościoła, stała się kimś, kto nie potrzebuje coniedzielnej mszy, kazania, pójścia do kościoła. Przestała się czuć jego częścią.

Mieszkanka Rzeszowa: nie przekonały mnie zachęty, by klękać przed telewizorem

"Pod jednym z artykułów dotyczących tego czy rząd powinien zamknąć kościoły, czy jednak nie, przeczytałam ostatnio: pokażcie księżom systemy do płatności online, niech się wreszcie przestaną tak martwić o nasze zbawienie. W domyśle: Kościół walczy o bycie “otwartym”, bo tacę trzeba zebrać.

Niemal równo rok temu, kiedy rząd ogłosił pierwszy lockdown, rozmawiałam z proboszczem z popularnej rzeszowskiej parafii. Powiedział mi wtedy, że jeśli obostrzenia się przedłużą, to będzie się musiał zapożyczyć, bo jego parafia pieniędzy ma tyle, że wystarcza tylko do przeżycia z miesiąca na miesiąc. Obcięcie kilku tac, to nie tyle problem, co katastrofa.

I tak pewnie myśli wielu - wierzących, duchownych i wrogów. Ja jednak uważam, że katastrofa czeka Kościół w zupełnie innym miejscu. Nie wiem tylko czy zainteresowani są tego świadomi (i dlatego tak zaciekle walczą o otwarte kościoły), czy obudzą się z ręką w nocniku. Kiedy bowiem nadejdzie moment, gdy wierni będą mogli bez ograniczeń wrócić na msze, bardzo możliwe, że okaże się, iż po pełnych dotąd kościołach, hula wiatr. Sama przez całe życie konsekwentnie uczęszczałam na msze - bardziej lub mniej gorliwie w nich uczestnicząc, ale naprawdę co niedzielę przez wiele lat. Pochodzę z religijnej rodziny, przez lata uprawiałam “churching”, czyli świadomie szukałam odpowiedniej dla siebie parafii i księży, chodziłam na spotkania religijne, modliłam się. Zawsze czułam się częścią Kościoła.

Kiedy podczas pierwszego lockdownu zamknięto kościoły, przestałam. Ponieważ nie przekonały mnie też zachęty do tego, żeby klękać przed telewizorem, niedziela zamieniła się w zwykły, wolny dzień. Mijały tygodnie, przeżywaliśmy momenty zaostrzania i osłabiania się pandemii, a co za tym idzie obostrzeń, ale zupełnie do powrotu do kościoła mnie nie ciągnęło. Mija właśnie rok - w tym czasie na mszy pojawiłam się tylko raz - ponieważ tak mi wypadało."

"Wielu z nas odzwyczaiło się od mszy świętej"

W dalszej części listu kobieta próbuje analizować obecną sytuację Kościoła katolickiego. Zastanawia się, jak wiele osób znalazło się na podobnym rozdrożu wiary, dochodząc do smutnego wniosku, że pandemia koronawirusa i związane z nią obostrzenia, stały się tylko punktem wyjścia do tego, co nieuniknione. Co jeszcze do niedawna wydawało się niemożliwe i odległe, bo dziejące się gdzieś na świecie lub w innych częściach Polski, gdzie zeświecczenie jest dużo bardziej widoczne.

"Ile osób jest w takiej sytuacji jak ja? Myślę, że sporo i uważam, że z każdym miesiącem przedłużających się obostrzeń, ta liczba będzie wzrastać. Kościół, już przed pandemią, miał problem z “ofertą” dla tych mniej konserwatywnych, mniej zaangażowanych wiernych, nie za bardzo miał też pomysł jak zagospodarować tych młodych, którzy nie są zapatrzeni w oazy i KSM. W międzyczasie, siłą rzeczy, stracił ten niewielki wpływ, który jeszcze miał, w postaci “zaprogramowanego” w wielu uczestnictwa w coniedzielnej mszy. Po prostu wielu z nas się odzwyczaiło, a że już wcześniej ta miłość nie była łatwa, tym prościej było się rozstać.

Nie straciłam wiary w Boga, ale odkryłam, że nie tęsknię za Kościołem. Nie brakuje mi tego, co tam dostawałam. Nie mam poczucia, że osoba księdza lub współwierni wnosili jakąś wartość w tę godzinę spędzoną na mszy. Wiem: można powiedzieć, do kościoła chodzi się dla Boga, a nie dla księdza. Ale to tak nie działa w odniesieniu do “przeciętnych” katolików. Tylko ci naprawdę bardzo gorliwie wierzący umieją przymknąć oko na byle jakie kazanie czy niezaangażowanego duchownego i dostrzec w Eucharystii… Eucharystię. Reszta potrzebuje dopingu, pomocy, pokazania kierunku, entuzjazmu itd. Gdyby wyznawanie wiary było takie oczywiste i proste, nie potrzebowalibyśmy księży, prawda?

Nie mam pojęcia czy Kościół “czuje” ten problem. Teoretycznie - jako instytucja, która przetrwała 2000 lat - powinien mieć wypracowany mechanizm przetrwania. Z drugiej strony, obserwując jego działania na przestrzeni ostatnich lat, odnosiłam wrażenie że myślenia przyszłościowego było coraz mniej. “Po nas choćby potop”, młodsi będą się martwić. Problem w tym, że - dość naturalny - proces sekularyzacji, który postępował stopniowo, przyspieszył w sposób nieoczekiwany i zastał polski Kościół Katolicki w stanie zupełnego nieprzygotowania - bez istotnych działań mających na celu walczenie o wiernych, a raczej z milczącą zgodą na ich cichy odpływ.

Trudno mi powiedzieć, czy jest pomysł na to, jak po tym wszystkim zachęcić ludzi do powrotu. Bo, że samo powiedzenie: “wracajcie, już można!”, nie wystarczy żeby osiągnąć stan liczbowy sprzed pandemii - jestem przekonana. Mi w każdym razie nie wystarczy. Nie umiem sobie też wyobrazić, że proboszcz mojej parafii (jedno z rzeszowskich osiedli) będzie umiał cokolwiek w tym względzie zaproponować, zmienić. Na Podkarpaciu przecież nigdy nie trzeba się było martwić o frekwencję. A już na pewno, żaden z obecnych księży nie musiał się obawiać, że radykalnie zmieni się to za jego życia. Chyba do teraz."

Ks. Tomasz Nowak: Epidemia jest czasem sprawdzenia, weryfikacji

Przytoczyłam list rzeszowianki ks. Tomaszowi Nowakowi, rzecznikowi Kurii Diecezjalnej w Rzeszowie, prosząc o odniesienie się do zawartym w nich tez na temat Kościoła, a także rozterek ludzi, którzy uważali się za wierzących, chodzili na coniedzielne msze św., a dziś przyznają, że mogą bez tego żyć. Ludzi, dla których niedziela stała się normalnym dniem tygodnia. Przede wszystkim dniem odpoczynku.

- Temat jest dość złożony i zasługuje na dłuższą dyskusję o Kościele po pandemii. Zapewne podobne dyskusje będą obejmować także inne obszary życia. Gdy chodzi o życie religijne katolików, to możliwe są bardzo różne scenariusze, także i taki, o którym pisze czytelniczka

- mówi ks. Nowak.

Zdaniem duchownego, widać, że wiele osób, które przez rok nie uczestniczyły w mszach św., a wcześniej chodziły do kościoła bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca, dobrze sobie radzą bez niedzielnej mszy św., nie odczuwają żadnego dyskomfortu, mają więcej czasu i nawet lepsze samopoczucie bez długiego kazania.

- Epidemia na pewno jest czasem weryfikacji, sprawdzenia, zatem naturalne, że będą przemeblowania i zmiany. Niektórzy zrezygnują z praktyk religijnych, inni, być może, pogłębią życie duchowe, dostrzegając przez pandemię kruchość istnienia. Słyszałem też o nadziejach, że ktoś, kto nie uczestniczył w nabożeństwach, może za nimi zatęskni. Być może będą i takie przypadki. Na pewno w przypadku praktyk religijnych nie wrócimy do stanu sprzed pandemii i przypuszczam, że wiernych będzie mniej

- przyznaje.

Jego zdaniem, Kościół, chcąc zachęcić tych niezdecydowanych, nie ma innej możliwości, jak skupienie się na Ewangelii, czyli Dobrej Nowinie o Jezusie Chrystusie.

- Chodzi o to, aby bez zniekształcania pokazywać ją w sposób zrozumiały, a wcześniej chodzi o życie zgodne z Ewangelią. Poganie mówili o pierwszych wspólnotach chrześcijan: „Patrzcie, jak oni się miłują!” I to przyciągało do chrześcijaństwa. Żadne programy duszpasterskie nie pomogą jeśli życie katolików, duchownych i świeckich, nie będzie odbiciem Ewangelii

- tłumaczy ks. Tomasz Nowak.

Socjolog: To już przestaje być katolicyzm ludowy

Dla dra Leszka Gajosa, socjologa religii, wykładowcy WSPiA - Rzeszowskiej Szkoły Wyższej, list Czytelniczki jest dość zaskakujący. Z wielu powodów i na różnych płaszczyznach.

- Po pierwsze, staram się wyobrazić, kim jest ta osoba, która dzieli się z państwem swoimi przemyśleniami. Ten socjologiczny portret wskazywałby na osobę, która ma bardzo dobrą wiedzę na temat funkcjonowania Kościoła we współczesnym społeczeństwie, osoby, dla której doświadczenie religijne stanowiło ważny element jej tożsamości i systemu wartości. Jednocześnie jest to osoba, która chyba nie ma, z kim podzielić się swoimi przemyśleniami, dotyczącymi najistotniejszych dla niej do tej pory kwestii. Wszystko wskazuje na to, że wchodzi ona na nową drogę swojego życia. Co prawda, nie zmienia ona systemu wartości, wszak jak sama pisze, Bóg dalej dla niej jest ważną przesłanką w życiu, jednak bez instytucjonalnego związku z parafią

- analizuje dr Gajos.

Socjolog zauważa, że postawa kobiety jest daleka od tego, co przez wieki obowiązywało w Kościele. Od tego, czego uczono, zwłaszcza na Podkarpaciu, od dziada pradziada.

- Zasada wierz, nie roztrząsaj była podstawą funkcjonowania katolicyzmu ludowego. Tutaj widać, że chce ona być podmiotem religijnego przeżycia. Ta tendencja jest powszechna i w takim kierunku zmierza nasza religijność. Osób, które to doświadczają jest coraz więcej. Chce się takiego Kościoła, który jednostce odpowiada. Dlatego w liście czytamy, że jego autorka uprawiała “churching”, czyli świadomie szukałam odpowiedniej dla siebie parafii i księży

- tłumaczy.

Dr Leszek Gajos zauważa, że rzeszowianka zaskakująco trafnie zdiagnozowała kondycję współczesnego Kościoła. Jego zdaniem, ta analiza, pod kątem socjologicznym, jest bardzo dojrzała i wbija się w główny nurt rozważań na temat kondycji i roli wiary we współczesnym społeczeństwie.

- Współcześni socjologowie religii wskazują na to, że system religijny i związane z nim wartości funkcjonują w swoistego rodzaju grze rynkowej, w której te wartości muszą konkurować z innymi systemami wartości. Daleko odeszliśmy od sytuacji, w której dominowała zasada: zespoleni i jednacy. Mówi się o kościele wyspiarskim, ale jednocześnie zauważa się, że te wyspy mogą się od siebie różnić. Jednocześnie Kościół staje się mniej powszechny, zauważa się znacząco postępujący proces sekularyzacji, na co zwraca również uwagę autorka listu

- analizuje.

Księdza uznaje się za autorytet z konkretnych powodów

Zdaniem socjologa, ważnym elementem listu rzeszowianki jest odniesienie się do funkcjonowania parafialnej wspólnoty i rola księdza w tej wspólnocie.

- W przeszłości, w katolicyzmie ludowym, dominował urzędowy autorytet księdza, wynikający z administrowania sakramentami. Dla znacznej części obecnego duchowieństwa taki stan byłby dalej na rękę. Sprzyja temu również tradycyjna formacja duchowieństwa w seminariach i dominujący w tej kwestii system poglądów kościelnych hierarchów. Świat idzie jednak w innym kierunku, czego dość często, nie chcą zauważyć kościelni hierarchowie

- zaznacza dr Gajos.

I dodaje, że codziennym życiu jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że autorytet jest zdobywany, z konkretnych powodów. W tej samej sytuacji stawia się również duchowieństwo. Współcześnie już nie wystarczy to, że ktoś nosi koloratkę. Księdza uznaje się za autorytet z konkretnych powodów. I zaczynają to czuć zarówno uczniowie na lekcjach religii, jak i dorośli parafianie.

Dla dra Gajosa najbardziej zaskakującym, ale też i symptomatycznym jest fakt, że kobieta otwarcie pisze, że jest mieszkanką Rzeszowa, podczas gdy dla wielu Polaków i znacznej części socjologów religii Podkarpacie to miejsce dominacji tradycyjnego katolicyzmu ludowego. Gdzie wyraża się go znaczącym uczestnictwem w praktykach religijnych i dominacją urzędowego autorytetu księdza.

- Okazuje się, że tendencje dostrzegane w świecie i w innych regionach Polski powoli docierają również do nas, na Podkarpacie. Twórca socjologii August Comte, tworząc tę nową dyscyplinę wiedzy, pisał, że wiedzieć, to znaczy móc przewidywać. Przytaczane prze autorkę listu słowa rozmów z księżmi wskazują chyba na to, że ta autodiagnoza duchowieństwa na temat własnej roli w parafialnej wspólnocie i roli Kościoła w społeczeństwie nie zawsze są trafne. A przekonanie, że dłużej klasztora niż przeora może zaczynać zmieniać znaczenie

- ocenia dr Gajos.


ZOBACZ TAKŻE: Episkopat apeluje do księży i wiernych o przestrzeganie reżimu sanitarnego w kościołach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24