Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W więzieniu marzył o wolności. Ta wolność okazała się dżunglą!

Andrzej Plęs
Piotr Klous znalazł gniazdo w Rzeszowie na Zalesiu. Stara się małymi kroczkami - jak mówi - zdobywać ludzkie zaufanie.
Piotr Klous znalazł gniazdo w Rzeszowie na Zalesiu. Stara się małymi kroczkami - jak mówi - zdobywać ludzkie zaufanie. Krzysztof Łokaj
Kiedy po 28 latach wyszedł z więzienia na wolność, cieszyło go wszystko. I wszystko przerażało. Przytulił się do pierwszego napotkanego za bramą więzienną drzewa i ryczał, jak bóbr. Ludzie na niego patrzeli - facet po 50-ce, obejmuje drzewo i płacze. A przecież on przez lata nie dotykał drzewa.

Bo ludzie nie cenią tego, co mają na co dzień, nie dostrzegają, nie zachwycają się. Jak się spędzi tyle lat między betonem murów i stalą krat, to byle chwast zachwyca. A co dopiero takie drzewo.

Za kraty za "zasługi"

Na Piotra Klousa "pod celą" wołali Hans, chociaż oficera Abwehry niewiele przypominał, a więzienny uniform to nie oficerski mundur. I jeszcze ta mało oficerska skłonność do trunków. Przez wódę trafił za kraty.

W połowie lat 80. poszedł z kumplem na melinę po pół litra, meliniara go okradła, to jej przyłożył. Jej syn fikał, jemu też przyłożył. Meliniara poskarżyła się milicji, to sąd przyłożył jemu - 15 lat za pobicie.

Kumpla, co z nim był po flaszkę, nie wydał. Kumpel przez cały ten wyrok nie odwiedził, nie napisał, jednego papierosa nie przysłał, więc jak po 10 latach Hans dostał przepustkę, to na ulicy omijał go szerokim łukiem, choć krew się w nim gotowała.

Na trzeźwo omijał, bo jak znów zaczął walić wódę, to dostał małpiego rozumu i przy pierwszej okazji dopadł kumpla. Przywalił z piąchy, raz drugi i trzeci, dołożyli się koledzy, kumpel poszedł na ziemię. A potem do piachu.

Aż dziw, że taki miękki, najemnikiem był, w Kambodży walczył. Za pobicie ze skutkiem śmiertelnym Piotr "Hans" Klous dostał następne 10 lat. Przed taką perspektywą momentalnie otrzeźwiał.

Piciorys na tablicy

- Poprosiłem sąd, żeby mnie skierował na terapią przeciwalkoholową, to może resztkę życia sobie uratuję - opowiada.

A potem, podczas więziennej terapii, musiał napisał na tablicy piciorys: co, komu zrobił źle, jak schrzanił sobie życie, a wszystko przez wódę. Tyle tego było, że brakło tablicy. I kiedy głośno przy więźniach - alkoholikach musiał odczytać to na głos, to się popłakał. Pani psycholog razem z nim.

I pękł, bo pomyślał, ilu schabowych przez te wszystkie lata nie zjadł, ile kobiet nie poznał, w ilu miejscach nie był... To złe w nim wtedy pękło i wylazło dobre.

Maturzysta spod celi

Ledwie podstawówkę miał skończoną, jak trafił za kraty, trochę ze szkoły mechanicznej liznął, miał być mechanikiem samochodowym. Wóda nie pozwoliła. Za więziennym murem chciał nadrobić stracony czas, skończył technikum, zdał maturę. Tę nową, koszmarną, bo w 2010 roku: polski - 50 proc. z maksymalnej liczby punktów, angielski - 36 proc., geografia - 50 proc, matematyka też dobrze. Taki sobie zrobił prezent maturalny na 51. urodziny.

Wcześniej za kratami skończył kurs technika poligrafii, technika introligatora, kurs podstawowy angielskiego, ze wszystkiego ma dyplomy. Nawet z ukończenia kursu terapii przeciwalkoholowej, gdzie napisano: "Godnie zakończył udział w terapii, uzyskując tytuł Pełnoprawnego Alkoholika".

- Coś tam musiałem robić, żeby nie zwariować - tłumaczy.

- Najgorsze były pierwsze trzy lata, kiedy człowiek liczył dni i miesiące do wyjścia. Ale to droga donikąd, można oszaleć.

I już dość miałem głupich rozmów o włamach, kradzieżach, napadach, wypitej wódzie, bo tylko o tym się gada "pod celą". Jak złapałem robotę w przywięziennej drukarni, to się ten zamknięty świat trochę otworzył. Przychodzili "wolni" pracownicy zza murów, inny świat.

Cieszyła go ta robota, zarabiał, szedł do więziennej kantyny, kupował papierosy, jak wolny człowiek. Nie tak, jak inni, co po więziennych popielniczkach zbierali pety.

Miał chwile, kiedy chciał wrócić za kraty

Pierwszą przepustkę dostał po 10 latach, chyba dzięki Fundacji "Stefan", która opiekowała się więźniami. Jako wolontariusz poszedł na pielgrzymkę, podczas której opiekował się niepełnosprawnym na wózku.

Z ministrem sprawiedliwości rozmawiał wtedy przez telefon, i z komendantem więziennictwa. To był taki przedsmak wolności. Z końcem 2010 roku zaczął starać się o zwolnienie warunkowe, opinię psychologów, pedagogów, opiekunów miał świetną.

- Jak sędzia ją czytał, to sam się dziwiłem, co ja z taką opinią tu robię - uśmiecha się do siebie.

Sędzia pobłogosławił i zastrzegł, by Klous zrobił wszystko, żeby do niego nie wrócić. A Klous na wolności miał chwile, kiedy bardzo chciał wrócić odsiedzieć te cztery i pół roku, co mu z wyroku zostało. Bo ta wymarzona wolność okazała się dżunglą.

Strach i nadzieja

Przede wszystkim strach. Jak się świata nie widzi przez 10 lat, to jest się czego bać. Nie miał dokąd wracać, rodzice nie żyli, do rodzinnej Zduńskiej Woli wracać nie chciał, żeby nie spotkać tamtego towarzystwa. Bo znów wciągną w bagno. Wyszedł za więzienną bramę i rozryczał się przed prezesem Fundacji "Stefan", który przyjechał powitać wolnego człowieka.

- Powietrze było zupełnie inne - wspomina pierwsze wrażenie. - Niby to samo, co za murem, a jednak inne.

Pojechali do restauracji, żarcie inne niż za kratami. Wymarzył sobie schabowego, ale karta dań poradzić nie mógł. Karczek? Co to jest karczek? Kiedy ostatni raz był w restauracji, w menu królował bigos, fasolka po bretońsku, jakieś "krzywe" klopsiki i galareta. Kelnerka długo tłumaczyła mu, co to jest ten karczek. Jadł...

A, co tam jadł - pożerał nieporadnie, bo nie umiał posługiwać się sztućcami. Pożerał i miał wrażenie, że wszyscy wokół na niego patrzą, że na czole ma wypisane ZK. Rozglądał się znad talerza, na kobiety patrzył, jak na zielone ludziki.

Czytnik biletów zeżarł bilet!

Zaprowadzili go do warszawskiego metra, wcisnęli do ręki bilet i kazali przejść przez bramkę. Cały był przerażony, kiedy czytnik biletów zeżarł mu tę karteczkę. A jak przyjdzie konduktor? Uspokoił się, kiedy mu wytłumaczyli, że zeżarł, bo miał zeżreć. W samochodzie nie mógł zrozumieć, do czego służą te wszystkie wskaźniki na desce rozdzielczej. Nawet fiat 125p tylu nie miał.

- Jak to, zaprowadzi nas na miejsce? I skąd ta baba wie, gdzie jesteśmy? - dopytywał, kiedy pani z GPS-a kazała skręcać w lewo. - I co to jest ten GPS?

Bał się przejść przez ulicę, za dużo samochodów, za dużo ludzi. - Specjalnie mnie samego puścili, na zakupy kazali iść, a ja czułem się jak dziki z dżungli - opowiada.

Radość z wolności pchała go w przód, strach zatrzymywał w miejscu. Pojechali do Komańczy, do miejsca internowania prymasa Wyszyńskiego. Chwycił figurę Matki Boskiej za rękę i długo do Niej mówił. - O siłę prosiłem, o wytrwanie - mówi i jeszcze teraz głos mu się łamie. I sam nieraz był załamany.

Świat jest straszny

Przez 28 lat odsiadki był przekonany, że po jego stronie muru są ci źli, a po tamtej - sami dobrzy. Wyszedł i nie miał dokąd iść. Fundacja "Stefan" zawiodła, był im potrzebny, żeby ich uwiarygodniać, że pomagają więźniom. Jak wyszedł, nie chcieli o nim słyszeć.

Miał w kieszeni 3 tysiące, przez lata tyle zarobił w drukarni. Trafił do Rzeszowa, bo tutejszy sąd rozpatrywał jego prośbę o warunkowe zwolnienie. I tu został. Bez roboty, bez pieniędzy, bez mieszkania. Na 3 miesiące wynajął kawalerkę, dwa miesiące na czarno pracował na budowach. Nie zapłacili, właśnie "ci dobrzy" na wolności.

Mieszkanie musiał opuścić, bo nie miał czym zapłacić. Znikąd pomocy. Szukał roboty, wyciągał świadectwo maturalne, dyplomy ukończenia kursów. Jak słyszeli, że ćwierć wieku spędził "pod celą", nawet im się gadać z nim nie chciało.

- Jak się mówi o pomocy byłym więźniom, to tylko się mówi - prawie szepcze. - Dlatego tak wielu z nas wraca za kraty. Tam mają jedzenie i spanie, czują się bezpiecznie. Też nieraz miałem chwile, że chciałem dać komuś w zęby, niech mi odwieszą te cztery lata, wrócę za mur.

Założył firmę budowlaną, dostał zlecenie w Busku Zdroju, wziął 6 tysięcy kredytu, kupił materiały, zatrudnił ludzi, wziął kolejne kredyty, uzbierało się tego ze 20 tysięcy. Robotę zrobił, klient nie zapłacił. Jak by nie miał tej "zawieszki", dałby gościowi w dziób. Nieraz się przekonał, że za murem życie jest uczciwsze, niż wśród wolnych ludzi. Z niecałych 600 zł renty po troszeczku spłaca kredyty. Tylko za co żyć.

Zdobyć ludzkie zaufanie

- Spotkałem kolegę zza muru, właśnie wyszedł - opowiada. - Ma w Rzeszowie dom na Zalesiu... Właściwie ruderę, bo jak on siedział, to budynek się walił. Mieszkamy razem, bez prądu, gazu, wody... Łatamy dach, zamontowaliśmy jakieś stare okna.

Sąsiedzi wiedzą, że siedział, nie traktują go, jak zarazy, bo uprzejmy, pomoże, jak trzeba. Stara się małymi kroczkami - jak mówi - zdobywać ludzkie zaufanie. Czasem ktoś poda rękę, częściej opluje, bo przecież Hans to przestępca.

Jemu się wtedy wyć chce, bo przecież odmienił się "pod celą", spodziewał się, że może ten wolny świat choć trochę to doceni. Bo mało takich, jak on, resocjalizacja więzienna to mit. Wciąż łaknie ludzkiej pomocy, trochę tego życia mu zostało, wciąż ma nadzieję na drugą szansę.

W restauracji, tuż po wyjściu, spisał sobie na kartce marzenia: "dom z ogrodem i basenem, garnitur, dobry samochód, dżinsy, telefon komórkowy, super laska". Garnitur ma, komórkę też, choć nie do końca potrafi obsługiwać. "Super laska" jest. Żeby jeszcze ktoś wyciągnął rękę, dał mu szansę. Za mur wracać nie chce, przyrzekał Matce Boskiej w Komańczy. Niech go ta wymarzona "wolność" nie wpycha tam z powrotem.

***

Piotr Klous był bohaterem telewizyjnego dokumentu "3 dni wolności", który kilkanaście dni temu wyemitowała TVP2.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24