Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wiktoria Umiera". Pochodzący z Dębicy podróżnik Mateusz Karasiński jedzie samotnie rowerem przez Afrykę i apeluje o ratunek dla wód [FOTO]

Barbara Ciryt
Barbara Ciryt
Mateusz Karasiński, podróżnik i właściciel biura turystyki trampingowej jedzie na wyprawę rowerową wokół Jeziora Wiktorii w Afryce
Mateusz Karasiński, podróżnik i właściciel biura turystyki trampingowej jedzie na wyprawę rowerową wokół Jeziora Wiktorii w Afryce Fot. zbiory Mateusza Karasińskiego
Ratujmy Wiktorię, bo umiera - to przesłanie z którym, pochodzacy z Dębicy podróżnik Mateusz Karasiński, pojechał do Afryki. Chce zwrócić uwagę na Jezioro Wiktorii i konieczność jego ochrony. Samotnie rozpoczął podróż dookoła jeziora.

Podróżnik wyruszył w samotną wyprawę, by poruszyć świat i zwrócić uwagę na ratowanie Jeziora Wiktorii. Opowiada, że zainteresowała go dramatyczna historia, która mówi o tym, że do wymarcia tego największego jeziora Afryki i największego tropikalnego jeziora na świecie, zostało zaledwie około 30 lat. Tak niewiele, żeby to „Serce Afryki” stało się martwe.

- Wyprawę swoją nazwałem "Wiktoria Umiera". Chcę przejechać rowerem dookoła jeziora, drogami jak najbliżej niego. Wyruszam z Ugandy przez Tanzanię i Kenię. Wyprawa zaczyna i kończy się w Kisumu w Kenii - informuje nas Mateusz Karasiński.

Podkreśla, że w jego podróży nie chodzi o sam przejazd wokół jeziora. Pochodzacy z Dębicy podróżnik chce pokazać, że to jezioro stanowi miejsce, w którego okolicach żyje 40 milionów ludzi. Dla nich ingerencja w środowisko wodne i otoczenie zbiornika oraz eksperymenty związane z tym jeziorem stają się zgubne.

Mateusz Karasiński prowadzi jedno z najstarszych biur podróży w Polsce MK Tramping. Organizuje wyprawy w najdalsze i najciekawsze rejony świata. Współpracuje z Martyną Wojciechowską. Na pierwszą wyprawę rowerową pojechał w 1995 r. z Egiptu do Polski. I na niej poprzestał, aż do teraz. Uprawiał też kolarstwo szosowe. Ponadto od dzieciństwa interesuje się gadami. Jego pasją jest herpetologia (nauka o gadach).

- Pierwszego węża dostałem od dziadka. Miałem wtedy 5 lat i od tej pory węże towarzyszą mi przez niemal 45 lat. Obecnie mam tylko cztery gatunki. Większą hodowlę zakończyłem w 2000 roku. A miałem kilkadziesiąt gatunków gadów, od tych mniej po bardziej groźne węże, kilka jaszczurek i krokodyla. To wszystko w specjalnym pomieszczeniu w Krakowie, nie w domu - opowiada.

Gady uważa za najbardziej fascynujące zwierzęta na świecie, skupia się na poszukiwaniu i obserwacji w naturze. Gdy wyjeżdża przez miesiąc jego węże żyją na samej wodzie, ale ma osobę, która może przyjść nakarmić gady, czy posprzątać terraria.

Pierwszą wyprawę rowerową odbył z marzeniem łapania gadów, ale z tego niewiele wyszło. Za to jak mówi „zachorował” na podróże i postanowił pokazywać ludziom świat. Założył biuro podroży zajmujące się turystyką trampingową i podróżami z plecakiem.

W czasie pandemii covid-u turystyka stała się wielką niewiadomą, więc uruchomił kanał youtubowy i postanowił wrócić do wypraw. Padło na Jezioro Wiktorii.

Mateusz Karasiński jadąc na wyprawę chce pokazać piękne okolice jeziora, porozmawiać z ludźmi, których problem obumierania jeziora mocno dotyka, chce posłuchać ich opowieści, nagrać filmiki i relacjonować to na swoim profilu facebookowym. Obiecuje, że będzie codziennie relacjonował swoją rowerową przygodę.

- Przez działania człowieka fauna i flora jeziora jest zagrożona. Wiele afrykańskich rodzin zostało zmuszonych do osiedlenia się w okolicy Wiktorii i zajęcia się rybołówstwem, bo to zapewnia środki na utrzymanie. Jednak nadmiernie odławianie ryb sprawia, że ogromna liczba gatunków ginie, a do tego szerzy się kłusownictwo - podkreśla podróżnik.

Dodaje, że ludzie do jeziora wprowadzili okonia nilowego, który zdominował gatunki charakterystyczne dla tamtego rejonu, przez to zmienił się ekosystem jeziora. Ponadto do degradacji tego afrykańskiego środowiska przyczynia się wycinka lasów, wkraczanie na tereny podmokłe oraz złe praktyki użytkowania gruntów i zamulenia zbiorników wodnych.

Żeby tego było mało to do jeziora sprowadzono z Ameryki Południowej hiacynta wodnego. Teraz gęsty kożuch hiacyntów pokrył taflę jeziora, co z jednej strony fascynuje, z drugiej przeraża. Przez te rośliny woda nie jest wystarczająco natleniona, ryby padają, a naukowcy obawiają się, że za kilkadziesiąt lat jezioro stanie się martwe.

„Kołem się toczy… rowerowa historia w Pilźnie”. Muzeum Regio...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na debica.naszemiasto.pl Nasze Miasto