Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Witold Dębicki: w Bieszczadach jestem częstym gościem

Marcin Kalita
- Mam w Bieszczadach dom, a w nim wszystko co jest mi do życia potrzebne. Poza tym swoim finem żegluję po Solinie, łażę po górach, jeżdżę konno - mówi Witold Dębicki.
- Mam w Bieszczadach dom, a w nim wszystko co jest mi do życia potrzebne. Poza tym swoim finem żegluję po Solinie, łażę po górach, jeżdżę konno - mówi Witold Dębicki. Marcin Kalita
Rozmowa z znanym aktorem Witoldem Dębickim. O Bieszczadach, filmach, emeryturze i przesądach.

- Zacznę od miejsca naszego spotkania. Wybrał pan… Lesko! Co pana tutaj sprowadza?

- Przede wszystkim bardzo lubię Bieszczady. Po za tym jestem już na emeryturze. Dekadę temu obiecałem sobie, że jak będę już wolny, to tutaj osiądę. Z tym zastrzeżeniem, że w razie jakiejś ciekawej propozycji siadam w swoją bryczkę i jadę do Warszawy czy Łodzi na zdjęcia. Albo jadę do Rzeszowa, wsiadam w samolot, robię swoje i wracam. Stąd celowo nie wybrałem dalekiej głuszy, a miejscowość położoną zaledwie kilka kilometrów od Leska.

- Może nie będzie pan musiał się stąd ruszać? W końcu w Bieszczadach też powstaje dobre polskie kino. Warto wspomnieć "Wesele" i "Dom zły" Wojtka Smarzowskiego, czy "Korowód" Jerzego Stuhra.

- Zgadza się. A teraz w planach jest realizacja w okolicach Ustrzyk Dolnych serialu "Wataha". Może w nim się pojawię.

- Muszę przyznać, że jest pan dość zapracowanym emerytem.

- Może nie aż tak, bo zrezygnowałem z etatu w teatrze i sporadycznie jeżdżę dogrywać spektakle do Poznania czy Warszawy. Jestem jednak optymistą, dlatego zakładałem, że z filmu jakieś propozycje będę miewał. Póki co, odpukać (uśmiech). Niedawno wróciłem z planu kolejnej serii "Komisarza Aleksa".
- Można się pokusić o stwierdzenie, że Bieszczady to pana dom?

- Niezupełnie. Moim rodzinnym miastem jest Warszawa. Tam spędziłem swoją młodość i skończyłem studia. Tam też mam mieszkanie. Tak więc na chwilę obecną żyję w pewnym rozkroku. Może nie jest to najlepsze rozwiązanie, bo nie mam już 25 lat, ale nie mam też 125-ciu. Sądzę, że jakoś sobie poradzę (śmiech).

- Czyli jest pan w Bieszczadach częstym gościem? Przepraszam, nawet już nie gościem…

- Bardzo częstym. Mam tutaj dom, a w nim wszystko co jest mi do życia potrzebne. Poza tym swoim finem żegluję po Solinie, łażę po górach, jeżdżę konno.

- Wydaje mi się, że w aktorstwie emerytura to puste słowo. W tym zawodzie nie można raczej abdykować. Poza tym aktor też lubi czuć się potrzebny.

- Więc właśnie. Wszystko zależy od tego, jakie jest na niego zapotrzebowanie. Niech pan spojrzy na ekran telewizora. Teraz tworzą głównie ludzie młodzi i dla młodych. Starsi aktorzy obsadzani są w rolach łączników, dodatków, podpórek czy elementów ozdobnych.

Oczywiście nie mówię tutaj o takich wybitnych artystach jak pani Danuta Szaflarska, Witold Pyrkosz, Franciszek Pieczka czy do niedawna Krysia Feldman i Jan Machulski. Poza tym taka jest, niestety, gorzka prawda. Wobec tego nie spodziewam się nagle telefonu "proszę przyjeżdżać, mamy dla pana fantastyczną rolę, kilkanaście dni zdjęciowych". Jeśli zdarzy się jakaś fajna propozycja, to świetnie. Jeśli się tak nie stanie, to mając emeryturę, która wystarcza mi na przetrwanie, nie będę sobie rwał resztek włosów z głowy. Mam jednak nadzieję, że od czasu do czasu kamera się o mnie upomni.

- Czyli nie jest pan przesądny?

- Absolutnie!

- Nie wierzy pan nawet w czarne koty?

- Żadne guziki, kominiarze, zakonnice i takie tam… Pije pan do serialu "Siedem życzeń". A wie pan, skąd się wziął jego pomysł?

???

- Kiedy była już skompletowana obsada, siedliśmy z reżyserem Januszem Dymkiem i autorem scenariusza Maćkiem Zembatym, który zresztą użyczył głosu Rademenesowi, żeby pogadać o realizacji. Wtedy Maciej zdradził nam genezę swojego pomysłu. Był kiedyś w Sztokholmie na jakimś variete. W pewnym momencie na scenę wyszedł treser z kotem, który wyczyniał rzeczy niebywałe. W największym szoku był jednak, kiedy ów kot zaczął palić papierosa. Wtedy zrodził się pomysł "Siedmiu życzeń".
- Na ulicy wołają za panem jeszcze Rademenes?

- Jasne! Czyli przez te ponad trzydzieści lat nie zmieniłem się aż tak bardzo (uśmiech). Ten serial, to była fajna przygoda.

- Dzięki niemu wyjechał pan m.in. do Egiptu!

- No jasne. W założeniu ten egipski odcinek mieliśmy kręcić w Bułgarii, ale ostatecznie wyjechaliśmy z ekipą do… kamieniołomów w okolicach Kazimierza Dolnego (uśmiech). Reszta kręcona była na warszawskiej Woli.

- Serialowy kot spełniał tytułowe życzenia Darka, głównego bohatera. Gdyby pan miał taką okazję, o co by go poprosił?

- Mam takie jedno marzenie. Gdziekolwiek jestem, żebym mówił w tamtejszym języku.

- A miał pan kiedyś styczność z chińskim?

- Nigdy!

- Jak to? Przecież zagrał pan człowieka dworu cesarza chińskiego w "Panu Kleksie w kosmosie"!

- Nooo tak (śmiech). Młodego doktora Paj-Chi-Wo. Byłem takim Chińczykiem, jak Marcin Troński premierem. W tym samym filmie zresztą.

- Gdzie teraz będzie można pana zobaczyć?

- Niedawno wróciłem ze zdjęć do kolejnej serii "Komisarza Aleksa". Zaproponowano mi tam dość ciekawą rolę.

- Jednym słowem przerzucił się pan z kota na psa.

- Dokładnie. Ale na szczęście na psy nie zszedłem (śmiech)!

- Niedawno świętował pan piękną, okrągłą rocznicę!

- Tak, stuknęło mi siedem dych! Ale specjalnie ich nie obchodziłem. Owszem, miałem propozycję z teatru, ale ja po prostu nienawidzę tego typu imprez. Choć znam takich, którzy wręcz uwielbiają benefisy. Mam kolegę, który świętuje je mniej więcej co dwa, trzy lata. Nie interesuje mnie uświadamianie samemu sobie upływu czasu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24