Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wsi już nie ma, cerkiew ożyła

Ewa Gorczyca
Już wydawało się, że dla tej 200-letniej cerkwi nie ma ratunku. Aż nagle znalazł się ktoś, kto ją uratował.
Już wydawało się, że dla tej 200-letniej cerkwi nie ma ratunku. Aż nagle znalazł się ktoś, kto ją uratował. Tomasz Jefimow
Wrócili, bo coś ich ciągnęło. Do świątyni, gdzie przyjęli chrzest, na porośnięte pustkowie, gdzie kiedyś stały ich domy.

Przez lata było tu cicho i bezludnie. Rozległe łąki opanowała szara olcha. W ostatnią niedzielę września, przy pustej zazwyczaj drodze między Zahoczewiem a Żernicą, zaparkowały dziesiątki samochodów. A z cerkwi nad potokiem Ruchlin popłynęły w dolinę dźwięki modlitwy i pieśni, pierwsze od 67 lat.

Olga Uchryn przyjechała z Białego Boru. Pamięta: parafialna cerkiew piękna była, z malunkami na ścianach. Tu rodzice chrzcili ją i jej starszych braci. W Żernicy się urodziła, mieszkała przez dziesięć lat. - Byłam dzieckiem, gdy musieliśmy opuścić nasz dom. Ale to miejsce, to nadal część mojego życia - zapewnia.

Jakby piorun strzelił w ten naród

Dzień wysiedlenia pamięta. Cała wieś dostała dwie godziny na spakowanie się.

- Byliśmy, ja i dwóch braci, tylko z matką, ojca zabrali dwa lata wcześniej, na Sybir. Nie mieliśmy w gospodarstwie konia, więc odjeżdżaliśmy jako ostatni, wojsko dało samochód do Hoczwi. Tam czekaliśmy pod gołym niebem na transport do Zagórza. Na stacji spaliśmy na ziemi, zanim podstawili wagony. Pakowali po cztery rodziny z dobytkiem do jednego wagonu, dwa tygodnie trwała ta podróż. Z ostatniej stacji znów nas rozwieźli po 3-4 rodziny do jednej miejscowości. My trafiliśmy w okolice Człuchowa, w Pomorskiem. Dom bardzo dobry dostaliśmy, jeszcze tam dwoje staruszków - Niemców mieszkało. Ale za Żernicą ciągle tęskniłam - przyznaje.

Dopiero dziesięć lat temu trafiła się okazja, by wrócić w rodzinne strony: ksiądz organizował wycieczkę w Bieszczady. - Tak mnie tu ciągnęło - mówi.

- Bo chociaż już od dawna miałam dom, rodzinę, pracę na drugim końcu Polski, to myślami ciągle krążyłam wokół tego miejsca, gdzie się urodziłam. Zobaczyłam Żernicę i to był dla mnie szok. Bo ja ją sobie wyobrażałam taką, jaką zostawiliśmy. Chaty, podwórka, sady, pola, szkoła. A zastałam odludzie. Autokar w błocie się zakopał.
Żernica była Wyżna i Niżna, złączone ze sobą niczym jedna wieś. Przed wojną mieszkało w nich ponad tysiąc ludzi. - W naszej, Niżnej, było siedemnaście polskich rodzin, były mieszane małżeństwa. Ludzie żyli ze sobą w zgodzie. Na Wigilię Polacy nas prosili, potem oni przychodzili do nas na święta. A potem nie wiem, co się stało. Jakby piorun strzelił w ten naród - Oldze Uchryn łamie się głos.

I dodaje: - Przepraszam powinno być z obu stron. Bo po co ciągnąć tę nienawiść?
Przed południem była w odnowionej kaplicy rzymskokatolickiej pw. Matki Boskiej Ostrombramskiej w Żernicy Niżnej. Potem na mszy na otwarcie oddalonej o dwa kilometry cerkwi greckokatolickiej pw. św. Bazylego w Żernicy Wyżnej. Jechała ze starszym bratem, autobusem aż z Koszalina, żeby przez kilka godzin pobyć w miejscu dzieciństwa. Dziwnie się czuła.

- Bo jak wcześniej tu byłam kilka razy z wycieczką, to zawsze była nas garstka na tym pustkowiu. A dziś tyle ludzi - tłumaczy wzruszona.

Po domu nie został nawet ślad

Mieczysław Łuczków (rocznik 1946) chodzi po cerkwi z aparatem fotograficznym. - Rodzina mi dała, powiedzieli, zrób zdjęć, ile się da. Brat czeka na te zdjęcia. Jemu już zdrowie na podróż nie pozwala.

Siedmioosobowa rodzina Łuczków w 1947 roku została wysiedlona do miejscowości Krupy na Pomorzu. Nie było łatwo, w szkole na początku mnie wyzywali od Ukraińców. Rodzice i babcia Kowalczyk często wspominali Żernicę, ale nigdy nie zdecydowali się na powrót w te okolice - opowiada. Gdyby nie ta uroczystość, on sam pewnie też by Żernicy nie odwiedził. Bo i po co? Po domu nie został nawet ślad, cerkiew, w której przyjmował chrzest, popadła w ruinę. Dziś, po 67 latach, przyjechał po raz pierwszy.

- Wszedłem do cerkwi, pokłoniłem się i łzy mi ciurkiem poleciały - mówi. A teraz spaceruje, i malowidła w odbudowanej świątyni ogląda, i nacieszyć się nie może. Szkoda tylko, że rodzeństwa już nie ma, że brat nie mógł przyjechać. Oni więcej z Żernicy pamiętali. A mama, mój ty Boże, jak by tego doczekała, a ojciec.... - wzdycha.

Józef Onyszkanycz (rocznik 1936, wysiedlony do Malechowa k. Sławna) należy do tych nielicznych, którzy po latach wrócili w rodzinne strony, choć nie do rodzinnej wsi. W 2006 roku, już na nauczycielskiej emeryturze, kupił z żoną mieszkanie w Sanoku. - Jakbym drugie życie dostał - mówi.

Dla Andrzeja Worobca z Górowa Iławeckiego dziś dzień szczególny. - W Żernicy mieszkał mój dziadek - opowiada. - Aresztowany, musiał stąd wyjechać, ale miejsc młodości nigdy nie zapomniał.
Dymitr Drabiszczak przywoził tu swoją córkę, a potem wnuki. Sławomira Worobiec wspomina jedną z takich wizyt w opuszczonej wsi. - Najpierw wziął się za sprzątanie cerkwi. Potem pożyczył kosę i wykosił chaszcze na przycerkiewnym cmentarzu.

Żernicę dziadek odkrył przed Andrzejem osiem lat temu. Pokazywał miejsca, gdzie były domy sąsiadów, zdziczałe sady, jedyny znak, że gospodarzyli tu ludzie, odnajdywał w pamięci nazwiska, przywoływał wydarzenia z dzieciństwa. Rzeczy, których nie mogliśmy wyczytać w książkach o Bieszczadach.

- Miał już prawie 80 lat, ale każdy powrót był dla niego dużym przeżyciem - mówi Worobiec. Wspomina, że do walącej się cerkwi, budynku bez drzwi i okien, z dziurawym dachem i pokaleczonymi ścianami, ciężko było dojść. Trzeba było gumiaki założyć, przedzierać się przez pokrzywy wysokie na dwa metry.

- Tato poprosił wtedy greckokatolickiego księdza, który przyjechał do Berezki z Koszalina, żeby w tych ruinach odprawił panachydę, zapaliliśmy znicze - opowiada Sławomira Worobiec. - Gdy pan Janusz Słabik kupił tę ziemię i postanowił odbudować cerkiew, poprosił ojca, by opowiedział mu, jak wyglądała. Bo żadne zdjęcia z wnętrza się nie zachowały.

Więcej, niż słowa i gesty polityków

Fakt, że znalazł się ktoś, kto podjął się ratowania cerkwi, nadało sens ostatnim latom życia Dymitra Drabiszczaka. Nie doczekał jednak zakończenia remontu. Zmarł rok temu.

- Dlatego my sobie nie wyobrażaliśmy, że w tym dniu, na pierwszej od tylu lat uroczystej mszy, nas mogłoby zabraknąć. I jesteśmy - mówią córka i wnuk. Chwalą odrestaurowane freski, piękny ikonostas. - Aż dziw bierze, że ktoś tyle pieniędzy chciał w tę cerkiew włożyć. Jestem pełen szacunku dla tego człowieka. Oba nasze narody dotknęła trudna historia. To, co zrobił, znaczy dla pojednania więcej, niż słowa i gesty polityków - mówi Andrzej Worobiec.

Michał Nowyj miał 17 lat, gdy jego rodzinę wywożono z Żernicy na północ. Trochę zboża na mąkę mama zabrała, krowę, ubrania jakieś i tyle. Owce, świnie, nawet ziemniaki, ludzie pozostawiali. Tamten kwietniowy dzień ma ciągle przed oczami. - Wystrzelać ich, krzyczeli za nami, gdy jechaliśmy przez most na Osławie - wspomina. - Ale to dawne czasy - mówi. - U nas, w Białym Borze, nikt już nikogo nie wyzywa. Żyjemy razem, Polacy, Ukraińcy.

Przez 66 lat Michał Nowyj Żernicy nie odwiedził. Dopiero teraz, pierwszy raz, autokarem z Koszalina, z całą grupą rodzin wysiedlonych. - Ja tu między nimi najstarszy. Niewielu nas, urodzonych w Żernicy zostało, mało kto ją pamięta. A ja pamiętam. Tych łąk nie było - zatacza ręką koło. - Tam, aż po górkę stały domy. I szkoła. Za nimi pola uprawne. Tam gdzie las z kraju, szła droga. I kładek na Ruchlinie było dużo więcej. Wieś się ciągnęła daleko.

Pamięta dzwonnicę z trzema dzwonami, i cmentarz, i kamienny mur wokół cerkwi, z bramą. Zagląda do środka świątyni. - Ołtarz był trochę inny niż ten nowy - kręci głową. I zamyśla się. - Cóź, że cerkiew tak ładnie zrobili, skoro wsi już nie ma, ludzi nie ma.

- Z trójki żyjącego rodzeństwa tylko ja mogłem przyjechać do Żernicy - opowiada starszy mężczyzna, zapalając znicz na cmentarzu przy cerkwi. - Tu pochowani byli obaj dziadkowie, obie babcie, dwaj bracia. Ale ich grobów już nie odnalazłem. Wszystkie porosły trawą - mówi. - Może uda mi się znaleźć miejsce, gdzie stał nasz dom? Miał numer 365.

Kiedyś tu żyło 1500 ludzi

Andrzej Potocki, dziennikarz, autor książek i filmów o Bieszczadach, do opuszczonej wsi trafił w 1972 roku.

- Teren był zamknięty, gospodarzyli więźniowie - wspomina. 16 lat potem przyjechał obejrzeć cerkiew, była jedynym zachowanym budynkiem. - Pamiętam, że nazbieraliśmy jabłek w zdziczałym sadzie, były bardzo słodkie - opowiada. Kolejny raz przypomniał sobie o Żernicy, gdy realizował materiał dla telewizji. Ruina, z dziurami w dachu, porostami na murach, przegniłymi gdzieniegdzie belkowaniami dachu, pustymi miejscami po obrazach, pięknie zagrała w poetyckiej impresji. Wtedy był pewien, że jest skazana na zagładę, że uwiecznia ostatnie jej chwile. Minęło kilka kolejnych lat i przypadkiem dowiedział się, że ktoś kupił Żernicę i ratuje cerkiew.

- Trudno to sobie wyobrazić, że w tej dolinie żyło kiedyś 1500 ludzi - mówi Andrzej Potocki. - Dziś tylu mieszkańców nie ma nawet największa wieś w Bieszczadach. Ogromna wrażliwość musiała być w człowieku, który zobaczył to miejsce i zdobył się na to, by odbudować i cerkiew w Żernicy Wyżnej, i kościołek w Żernicy Niżnej. Cieszę się, że tylu ludzi przyjechało zobaczyć, co zrobił.

Przyjechali: z Mazur, z Pomorza. Większość urodziła się już na Ziemiach Odzyskanych, ale stąd byli ich dziadkowie, rodzice. - Jestem szczęśliwy, gdy słyszę od nich, że to było niezwykłe spotkanie - mówi Janusz Słabik, przedsiębiorca z Krosna, który w 2005 roku kupił grunty opuszczonej wsi. Zaczął od karczowania chaszczy. Pół tysiąca hektarów zamienił w użytki rolne, potem zajął się odbudową drogi i zabrał się za odnawianie 200-letniej cerkwi i kościółka z 1938 roku. Prace budowlane i wyposażanie świątyni zajęły cztery lata. - Zdążyłem na rocznicę konsekracji, dokładnie 213 lat temu, we wrześniu, cerkiew została poświęcona - cieszy się.

Nigdy nie przestał tęsknić

Sześciu księży odprawiało mszę w odbudowanej cerkwi. Wśród nich o. Bogdan Prach, rektor Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, który pracuje także w Rzymie.

- Z Żernicy pochodzi cała moja rodzina. Ojciec miał 16 lat, gdy ich wysiedlali w okolice Szczecinka. Nigdy nie przestał tęsknić. W 1956 roku udało mu się wystarać o powrót. Nie do Żernicy, bo wieś była już spalona, ale do najbliższej miejscowości, do Nowosiółek.

- Ściągnął rodziców, dwie siostry, ożenił się z miejscową dziewczyną, której rodzinę przed wysiedleniem uratowało wstawiennictwo polskich sąsiadów - dopowiada Paweł Prach.

Bolało serce, gdy zachodzili do niszczejącej cerkwi. - Pamiętam, kilka lat temu moje siostrzenice szły do Pierwszej Komunii - wspomina ks. Prach. - Postanowiliśmy: przyjmą sakrament tutaj. Odprawiłem nabożeństwo, przy prowizorycznym stoliku przy ścianie, pod dziurawym dachem, ale za to w miejscu, gdzie są nasze korzenie. Może to ostatnia taka możliwość, zanim cerkiew się zawali?

Wtedy odprawiał mszę w pustych ścianach, dla kilku osób z rodziny. - Teraz, widziałem przed sobą tłum ludzi, wzruszenie, radość, łzy na twarzach. To było tak niezwykłe przeżycie, że chwilami zapominałem słów. Pierwszy raz od 30 lat mówiłem kazanie po polsku - przyznaje.

Ks. Bogdan Winnicki przyjechał z Kanady, dokąd wyjechał w trakcie studiów teologicznych na KUL-u. - W Żernicy urodził się mój tato. Marzył całe życie, żeby tu wrócić, chociaż raz - mówi. - Tak się złożyło, że nie było okazji, a potem był na to zbyt chory.

- Ale my, dzieci, wybraliśmy się w taką podróż kilka lat temu - opowiada Anna Winnicka, dziennikarka Radia Koszalin. - Przywieźliśmy mu z Żernicy gałązkę zdziczałej jabłoni, z malutkimi owocami. Wtedy po raz pierwszy widziałam, jak mój ojciec płacze.

- Nigdy nie słyszałem od niego słów nienawiści, gniewu, raczej smutek - zaznacza ks. Bogdan.

Współprowadząc liturgię według obrządku, w którym chrzczony był ojciec, ksiądz jest wzruszony. - Nie mogę się nadziwić, że nasze święte miejsce zostało uratowane, i że to zrobił Polak, całkiem bezinteresownie. Czuję jakbym skrzydeł dostał.

- Dziś było tu pięknie - kiwa głową ks. Prach. - Jutro będzie znowu pusto. Ale my z panem Słabikiem ustaliliśmy: nie na długo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24