Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypadek w stadninie koni w Bieszczadach. 7-letni Michał cudem uszedł z życiem

Dorota Mękarska
7-letni Michał jazdy konnej mało nie przypłacił życiem.
7-letni Michał jazdy konnej mało nie przypłacił życiem. Fot. Archiwum
W jednej ze stadnin w Bieszczadach doszło do tragicznego wypadku. Koń poturbował dziecko. 7-letni Michał jazdy konnej mało nie przypłacił życiem.

Pensjonat "Karino" w Berezce chwali się, że posiada spokojne, dobrze ułożone konie, z którymi nauka jazdy konnej jest przyjemnością.

Bezpłatne zajęcia dla zuchów i harcerzy ze szkół w Berezce, Myczkowie, Wołkowyji i Polańczyka odbywała się w ramach programu "A co po lekcjach" realizowanego przez Parafię Rzymskokatolicką w Berezce i finansowanego z Programu Operacyjnego Funduszu Inicjatyw Obywatelskich.

Część zajęć odbywała się w Pensjonacie "Karino" w Berezce, który jest Ośrodkiem Górskiej Turystyki Jeździeckiej afiliowanym przez PTTK. Jego właścicielem jest Władysław Cieńki, były wójt gminy Solina.

- To nie była nauka jazdy konnej, ale zajęcia z końmi - zaznacza ks. Tomasz Latoszek, proboszcz parafii w Berezce.

Na razie nie wiadomo, czy zajęcia będą opłacone jak nauka, jazdy, czy też jakoś inaczej, bo strony nie podpisały jeszcze umowy. Nie istnieje też zapis dotyczący instruktora, który miał je wykonywać.

7-letni Michał Pomykała z Myczkowa wziął w nich udział w dniu 30 października b.r.. Szóstce dzieci towarzyszyło 5 rodziców.
Dwa niepokojące sygnały

Zajęcia rozpoczęły się w stajni, od oswajania dzieci z końmi. - Zobaczyliśmy, że jeden z koni jest niespokojny i wierzga kopytami. Opiekun nas jednak uspokoił. Uznaliśmy, że wszystko jest pod kontrolą - mówi Krzysztof Pomykała, ojciec Michała.

- Ktoś, kto nie przebywa z końmi, takie zachowania odbiera zawsze jako niebezpieczne - Władysław Cieńki brakiem doświadczenia tłumaczy ten niepokój.

Potem dzieci, po kolei, jeździły po padoku, robiąc rundki dookoła placu. Konie były prowadzone przez dwóch mężczyzn. Według relacji pana Krzysztofa i jak widać na zdjęciach dzieci miały nogi zaczepione za pośliska, (skórzane rzemienie, na których wiszą strzemiona), gdyż strzemiona nie zostały dostosowane do ich wzrostu.

- Nie wiem, czy tak było, bo tego nie widziałem - mówi Cieńki. - Wtedy wystąpił kolejny sygnał ostrzegawczy. Jeden z koni zaczął mocno wierzgać. Wyglądało na to, że chce pozbyć się jeźdźca. Mężczyzna, który go trzymał, zdołał go uspokoić - relacjonuje ojciec.
To był horror

Michał jechał w trzeciej parze, razem ze swoim bratem ciotecznym. Dziecko rozpoczęło przejażdżkę od wykonywania ćwiczeń na końskim grzbiecie.

- Nagle koń, na którym siedział mój syn "stanął dęba". Michał zsunął się z siodła i zawisł głową w dół. Opiekun konia próbował zwierzę uspokoić, ale nie dał rady. Koń przewrócił się na Michała. To był dopiero początek horroru - mówi ojciec chłopca.

Koniowi udało się wstać. Zaczął biegać po padoku.

- Michałem rzucało jak manekinem. Koń nadepnął mu na rękę. Z bluzy wyrwało rękaw, a potem cała bluza została z niego zdarta. Wbiegłem na padok, żeby go ratować, ale nie udało mi się konia złapać - opisuje straszne chwile ojciec.

Tatusiu ratuj!

Nagle koń podbiegł do metalowego ogrodzenia i próbował je przeskoczyć. To mu się nie udało. Upadł na dziecko. Zerwał się powtórnie, ale wtedy noga chłopca uwolniła się z pośliska.

- To instruktor ją uwolnił - twierdzi Władysław Cieńki.

- Biegłem do syna, nie mając nadzieli, że żyje - przyznaje ojciec. - Był jednak przytomny. Powiedział tylko: Tatusiu ratuj. Potem śmigłowiec zabrał go do szpitala w Rzeszowie.

Michał z wypadku wyszedł w sumie obronną ręką, gdyż doznał tylko wstrząśnienia mózgu, ogólnych potłuczeń i zadrapań oraz obrażeń przedramienia. - Przez dwa pierwsze dni był w szoku. Nie rozmawiał ani ze mną, ani z żoną. Nic nie mówił. Odzywał się tylko do lekarzy. Na szczęście po 3 - 4 dniach zaczął dochodzić do siebie - relacjonuje ojciec.

Ucierpiał również kuzyn Michała, który w tym samym został zrzucony z konia, w wyniku czego kość wyskoczyła ze stawu łokciowego.
To koń zawiódł

Ks. Tomasz Latoszek nie ma nic do zarzucenia właścicielowi pensjonatu "Karino", choć to na tym ostatnim, według wniosku do funduszu, ciążyła odpowiedzialność za organizację zajęć. - Koń zawiódł - uważa proboszcz.

- Nie wiadomo, co się stało. Koń 15 lat był używany w rekreacji. Ma certyfikat. To spokojne zwierzę. Albo miał kolkę, albo osa lub pszczoła go ugryzła, bo bez powodu koń się nie kładzie - podejrzewa jego właściciel.

Władysław Cieńki jest przekonany, że uczyniono wszystko, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, a dowodem na to są skutki wypadku. - Gdybyśmy zlekceważyli zasady bezpieczeństwa, to inaczej by się on skończył - uważa.

Konserwator a nie instruktor

Zajęcia z dziećmi prowadził mężczyzna, który ma uprawniania przodownika górskiej turystyki konnej, ale nie pracuje na stanowisku instruktora. Władysław Cieńki twierdzi, że nie pamięta, w jakim charakterze pracownik jest zatrudniony. - Ma szeroki zakres obowiązków, może i są w nich obowiązki konserwatora - zastanawia się pracodawca.

Drugi z mężczyzn nie ma żadnych uprawnień. - Do tego typu zajęć nie są one potrzebne - mówi Cieńki.

- Konia prowadzić może każdy, nawet ojciec czy matka - potwierdza Marek Krzemień, honorowy prezes Komisji Górskiej Turystyki jeździeckiej PTTK. - Jednak pod warunkiem, że pod nadzorem człowieka z uprawnieniami.

Uprawnień z formalnego punktu widzenia pracownik pensjonatu zaś nie ma, gdyż nie opłacił składek PTTK.

Policja w Lesku wszczęła postępowanie w sprawie wypadku z art. 160 KK, czyli o narażenie dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24