Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z NBA nie rezygnuję

TOMASZ RYZNER
Wojciech Myrda.
Wojciech Myrda. ARCHIWUM
Rozmowa z WOJCIECHEM MYRDĄ, absolwentem Uniwersytetu Luisiana Monroe, przez cztery lata koszykarzem tamtejszej drużyny Indians

- Jeśli w ostatnim roku rozważano szanse Polaka na angaż w NBA, pańskie nazwisko pojawiało się w pierwszym rzędzie. Jednak to ławkowicz z Pruszkowa, Cezary Trybański, podpisał kontrakt za oceanem, a pan o NBA na razie musi zapomnieć. Kto tu zawalił sprawę

- Na pewno wina leży po mojej stronie i agenta Teda Newmana. Nie wiem, kto bardziej się nie spisał. Mimo wszystko sądzę, że agent mógł zrobić w mojej sprawie więcej. Nie znam Czarka, nie mówię, że to słaby gracz, ale jeśli do NBA mógł dostać się zawodnik z Polski, mogłem do niej zawitać i ja. Co jednak można zrobić, kiedy agent jest słaby, a dokładnie ma za małe znajomości?

- Angaż w NBA to tylko sprawa koneksji agenta?

- Gwiazdy akademickie ze słynnych uniwersytetów łatwo się przebiją. Gorzej z koszykarzami z mniej prestiżowych uczelni. Tu potrzebne jest wsparcie agenta, jego kontakty.

- O kontrakt walczył pan podczas letniego kampu na Florydzie. Był pan w formie?

- Nie miałem się czego wstydzić. Dobrych graczy tam nie brakowało. Widziałem znanego z występów polskiej lidze Haralda Jamisona czy Tyrone?a Lou, który swego czasu w barwach Los Angeles Lakers potrafił obrzydzić życie samemu Allenowi Iversonowi. Konkurencja była duża, ale nie byłem na boisku ostatni.

- Jakieś kluby o pana pytały. Mówiło się o ofercie Utah Jazz.

- Jeden z moich szkolnych trenerów znał się z kimś z Utah i wystawił pochlebne recenzje. Po obejrzeniu kasety "jazzmani" wydawali się poważnie mną zainteresowani. Niestety, ostatecznej odpowiedzi nie dostałem i sprawa upadła. Z innych klubów warto wymienić Denver Nuggets. Bardzo dobrze się pokazałem ich skautowi (wyszukiwaczowi talentów za oceanem - przyp. red.), ale znów skończyło się na słowach. Sygnały z Indiana Pacers, Washington Wizards czy Portland Trail Blazers były mniej konkretne.

- Jest pan rozczarowany brakiem angażu?

- Licząc szkołę średnią, przez pięć lat ciężko pracowałem i jak każdy w lidze akademickiej marzyłem o NBA. Kiedy poprawiłem rekord bloków NCAA (535 - przyp. red.), przestałem być anonimowym graczem. Amerykanie lubią statystyki i wydawało się, że ten wyczyn otworzy mi drogę do kontraktu. Okazało się, że jest inaczej i nie ukrywam, że poczułem spory zawód.

- Gdzie pana zobaczymy w przyszłym sezonie?

- W Europie moje interesy reprezentuje izraelski agent Yehuda Barab. Kasety z moimi występami krążą po różnych krajach, jakieś sygnały o zainteresowaniu dostaję, ale konkretne oferty nie nadeszły. Być może trafię to ligi francuskiej, może niemieckiej, choć osobiście wolałbym zagrać w silniejszej, na przykład włoskiej.

- A jeśli nie wypali Europa?

- Zostaje polska ekstraklasa. Na razie najbardziej konkretna oferta pochodzi z MKS-u Pruszków. Na początek wolałbym jednak pograć gdzieś za granicą.

- Ile trzeba wydać, żeby mieć w drużynie Wojciecha Myrdę?

- Nie chciałbym tu wymieniać konkretnych sum. Chodzi mi jednak nie tylko o pieniądze. Wysoki kontrakt i kilka minut w meczu na parkiecie zupełnie mnie interesują.

- O NBA pan już nie myśli?

- Nie rezygnuję z realizacji tego marzenia. Warunek jest jeden: podpisać roczny kontrakt w solidnej drużynie, by pokazać, że coś się umie. Ten sezon będzie dla mnie bardzo ważny. Mam nadzieję, że za rok jeśli nie w NBA, to przynajmniej w dobrych europejskich firmach znajdę pracę.

- Studiował pan na kierunku systemów komputerowych. Został panu jeszcze jakiś egzamin?

- Nic z tych rzeczy. Jestem już "rozliczony" z uczelnią. Wszystko zdałem, dyplom dostałem i pożegnałem się ze wszystkimi w Monroe.

- Trenerzy z uniwersytetu będą chyba długo pamiętać nazwisko Myrda.

- Przez rekord bloków na trwałe wpisałem się do historii uczelni. Myślę, że w NCAA długo nikt nie poprawi mojego osiągnięcia. Zostawiłem po sobie w Monroe dobre wrażenie i... koszykarskie buty, które znajdują się w uczelnianej galerii sportowych trofeów.

- Nie będzie panu brakować amerykańskiej rzeczywistości?

- Ja tam wcale nie miałem jakiegoś beztroskiego, kolorowego życia. Nauka, trening i mecz - tak przeważnie wyglądał mój dzień. Nigdy nie myślałem też, że zostanę tam na stałe. Jedno, czego mi brak, to przyjaciół. Poznałem tam masę wspaniałych ludzi z różnych kontynentów. Pewnie większości z nich już nigdy nie spotkam.

Zdzisław Myrda (ojciec Wojciecha, były koszykarz Resovii, olimpijczyk z Moskwy):

- Dlaczego nie wyszło z NBA? Albo syn był za słaby, albo agent. Wojtek powiedział kiedyś, że wolałby to pierwsze. Według mnie syn nie miał szczęścia w wyborze agenta. Teraz najważniejsze jest, aby znaleźć klub, w którym Wojtek będzie mógł grać jak najwięcej minut. Niestety, agent europejski, nawiasem mówiąc - działający tylko w porozumieniu amerykańskim, bez prawnego umocowania, nic na razie nie zrobił. Wojtek jest zatem wolnym graczem. Gdzie zagra? Jest oferta z Pruszkowa, ale ja odradzam Polskę. Nasz związek wymyślił przepisy, które sprawiają, że zawodnik nie ma nic do powiedzenia. Ogranicza się zarobki, nakazuje grę w reprezentacji, ale w zamian daje się niewiele. Kiedy Wojtek grał w kadrze B, koszykarze nie byli nawet ubezpieczeni i nie mieli fachowej opieki lekarskiej. Na dniach będę dzwonił do Jurka Skrzyszowskiego (byłego koszykarza, mieszkającego we Francji - przyp. red.), co może zaowocuje ofertą. Jeśli idzie o wysokość kontraktu, myślimy o 80 tysiącach dolarów za sezon. Może się jednak okazać, że syn jest wart innych pieniędzy, mniejszych lub większych. Wszystko zależy od jego formy, która na razie jest niewiadomą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24