Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z zimną krwią zabili niewinnych ludzi

Cezary Kassak
Adam Orlewski, świadek bestialskiego mordu, przy pomniku ku czci ofiar przy ul. Partyzantów.
Adam Orlewski, świadek bestialskiego mordu, przy pomniku ku czci ofiar przy ul. Partyzantów. FOT. WOJCIECH ZATWARNICKI
65 lat temu Niemcy rozstrzelali w Rzeszowie dziesięciu zakładników. Czy był to odwet za zemstę zazdrosnego męża?

- Widok był przerażający. Głowy rozstrzeliwanych rozlatywały się na kawałki - opowiada rzeszowianin Adam Orlewski. 65 lat temu był świadkiem tego, jak przy obecnej ul. Partyzantów w Rzeszowie hitlerowcy zamordowali dziesięciu polskich zakładników.

Był piątek, 11 lutego 1944 roku. 10-letni wówczas Adam Orlewski od rana przebywał u ciotki i wujka, wynajmujących część - istniejącego do dzisiaj - domu Pasterzów. Kamienica stała przy "Starej drodze" z Rzeszowa do Staromieścia. Okna domu wychodziły wprost na ulicę.

- Około południa usłyszeliśmy charakterystyczny warkot samochodu - wspomina Orlewski. - W tamtych czasach auta jeździły tą drogą rzadko, więc zaintrygowani wyjrzeliśmy zza firanki przez okno. Na drodze stały - jeśli dobrze pamiętam - dwa samochody. Oficer, który chwilę później kierował egzekucją, wysiadł z auta podobnego do znanych u nas "gazików". Oprócz niego dostrzegłem około dziesięciu innych niemieckich żołnierzy.

Obok domu Pasterzów przechodziła Janina Potocka. - Pracowałam na kolei - opowiada.

- Między 12 a 13 mieliśmy przerwę i szłam do domu na obiad. Towarzyszył mi kolega z pracy, nieżyjący już Stanisław Skrabucha. Widzieliśmy niemieckich żołnierzy i ludzi siedzących w aucie. Chcieliśmy przejść obok, ale jeden z żołnierzy okrzykiem "Zurück!" zawrócił nas z drogi. Poszliśmy okrężną drogą, wokół parku i pałacu Jędrzejowiczów.

Głowy w strzępach

W napisanym przez Franciszka Szypułę szkicu "Śladami Jana Robaka ze Staromieścia" czytamy, że zakładników przywieziono z więzienia na rzeszowskim Zamku. Było ich dziesięciu. Wśród skazanych na śmierć znaleźli się m.in. mieszkańcy Rzeszowa, Staroniwy, Trzciany, Mielca, Kolbuszowej Górnej i Weryni.

Byli ubrani po cywilnemu. Usta mieli zaklejone plastrem, ręce skrępowane drutem po trzech i po dwóch. Ustawiono ich w szeregu. Twarzą w twarz stanęli oprawcy z karabinami. Padły strzały…

Polaków zabijano - zakazanymi przez prawo międzynarodowe - pociskami "dum-dum". Mają one szczególnego rodzaju właściwości. Z chwilą trafienia w cel, wybuchają.

- Kule rozrywały głowy zakładników na strzępy - mówi drżącym głosem Orlewski. - Pod okalającym park ogrodzeniem leżały mózgi zabitych... Głowy były tak zmasakrowane, że rodziny ofiar miały później problemy z identyfikacją zwłok. Swoich bliskich rozpoznawano po ubraniach.

Leżeli na skraju drogi

Ostatni z rozstrzeliwanych, widząc, co się dzieje, zdołał uwolnić usta od plastra i zaczął przeraźliwie krzyczeć. Niemiec z wściekłości roztrzaskał mu głowę kolbą od karabinu.

Niektóre źródła informują, że Polak przed śmiercią wołał "Jeszcze Polska nie zginęła!"

- Opowiadano mi, że faktycznie krzyczał, ale nie były to patriotyczne hasła, tylko po prostu zaczął hitlerowcom złorzeczyć - mówi Bogusław Kotula, pisarz i znawca rzeszowskich dziejów.

Przedstawiciele "rasy Panów" nie zamierzali celebrować egzekucji.

- Trwała nie dłużej niż kilka minut - twierdzi Orlewski. - Odjeżdżając, Niemcy pozostawili ciała straconych. Na skraju drogi leżały dzień albo dwa. Widok okrutnie zamordowanych ludzi miał nas zastraszyć, zmusić do bierności i pokazać siłę nazistowskiej władzy.

Na miejscu tragedii zaczęli gromadzić się mieszkający w okolicy ludzie i przypadkowi przechodnie. Niektórzy w duchu przysięgali zemstę. Wszyscy zadawali sobie pytanie: dlaczego?

65 lat temu zginęli

65 lat temu zginęli

Stanisław Augustyn, Stanisław Biesiadecki, Teodor Budzisz, Henryk Chmielarski, Bolesław Kotela, Józef Posłuszny, Zygmunt Sanecznik, Bolesław Stanek, Leopold Śliwa, Bogusław Zieliński.

Zemsta zazdrosnego męża?

Rankiem w dniu egzekucji ukazało się obwieszczenie dowódcy SS i policji w dystrykcie krakowskim "o skazaniu na karę śmierci i rozstrzelaniu 10 osób". Z obwieszczenia wynikało, że jest to "odwet za tchórzliwy napad na niemiecką osobę wojskową w dniu 9 lutego". Kto i dlaczego napadł na Niemca?

W cytowanej już broszurze F. Szypuły znajdujemy następującą relację: "Dwaj nasi rozbroili Niemca. Szli drogą w kierunku kościoła. Z przeciwnej strony nadchodził młody żołnierz Luftwaffe. Był sam. Droga też była pusta. Padły słowa: "Trzeba mu dokopać!" Gdy wymijali się na moście nad Przyrwą, krzyknęli: "Hände hoch!" Niemiec posłusznie uniósł ręce do góry. Odebrali mu pistolet, a na dalszą drogę dołożyli solidnego kopniaka".

Ale jest inna wersja zdarzenia, które dało okupantom pretekst do zbrodni.

- Od wielu zazwyczaj starszych ode mnie ludzi słyszałem, że zaatakowanym rzeczywiście był żołnierz Luftwaffe - mówi Orlewski. - On i inni piloci mieszkali w dworku Jędrzejowiczów, skąd mieli blisko do lotniska w Jasionce. Z pilotem flirtowała pewna zamężna Polka albo - według relacji innych osób - mieszkająca w Polsce Ukrainka. 9 lutego spotkali się na randce. Szli ulicą Sienkiewicza, gdy w pewnym momencie ktoś z pistoletu strzelił do Niemca. Strzelającym okazał się mąż tej kobiety.

Mieli być pochowani "pod płotem"

Pilot został ranny, ale przeżył. Dla Niemców nie miało to jednak większego znaczenia. Dwa dni później rozstrzelali dziesięciu niewinnych ludzi. Zdecydowali też, że ich ciała zostaną zakopane na miejscu zbrodni, obok domu Pasterzów.

- Już 11 lutego wieczorem albo nazajutrz rano pod płotem kamienicy grupa Polaków na rozkaz Niemców zaczęła kopać głęboki dół - przypomina sobie Orlewski. - Jak mi opowiadano, w tym samym czasie do niemieckich władz zgłosiła się kobieta, której małżonek zaatakował Niemca. Przyznała, że do pilota strzelał jej mąż, poinformowała też, że zrobił to z zazdrości o nią.

Niemcy uświadomili sobie, że napad na ich żołnierza nie był motywowany politycznie. W przypływie "łaskawości" odstąpili od grzebania ciał na miejscu egzekucji.

- Przyszli do mojego ojca, który był sołtysem Staromieścia, i powiedzieli, żeby zabrać leżące na ulicy zwłoki - wyjaśnia mieszkanka Rzeszowa Zofia Skarbowska. -
Furmanką wywieziono je na żydowski cmentarz na Czekaju. Na zorganizowanie oficjalnego pogrzebu Niemcy się nie zgodzili. Nie jestem pewna, ale zdaje się nie pozwolili nawet na to, żeby Polacy zostali pochowani w trumnach.

Po wkroczeniu do Rzeszowa Armii Czerwonej ciała ekshumowano. Uroczysty pogrzeb odbył się 15 września 1944 r. na cmentarzu na Pobitnem. Obok miejsca kaźni wybudowano pomnik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24